Gino Bartali. Kolarz, który w czasie II wojny światowej uratował 800 Żydów. Ale mówił o sobie: Nie jestem bohaterem, jestem tylko kolarzem
Był legendą włoskiego kolarstwa, trzykrotnie wygrał Giro d’Italia, dwukrotnie Tour de France, triumfował w setkach mniejszych wyścigów. W czasie II wojny światowej pomógł uratować ponad 800 Żydów. Nigdy nikomu o tym nie powiedział. 13 lat po śmierci Gino Bartali został Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Pierwszy etap tegorocznego Giro d’Italia, rozpoczynającego się w piątek w Jerozolimie, oficjalnie nazwano „etapem Bartaliego”.
Polski kolarz Sylwester Szmyd, który uczestniczył w Corsa Rosa aż piętnaście razy, w posłowiu książki Colina O’Briena o fenomenie włoskiego touru napisał tak: „Giro d’Italia to najtrudniejszy wyścig w najpiękniejszym miejscu świata, rozgrywany wśród największych fanów kolarstwa”.
Ale nie tylko to sprawia, że Giro jest wyścigiem wyjątkowym. Bo jest jeszcze jedna przyczyna: historia. Włosi, rozkochani w kolarstwie, uwielbiają też legendy, żaden inny wyścig nie celebruje w takim stopniu historii wyścigu i jego bohaterów. Może dlatego, że jak twierdzą socjologowie, to kolarstwo było jednym z wielu czynników, jakie pomogły w zjednoczeniu Włoch. Piłka nożna Włochów zawsze dzieliła, a niechęć między fanami klubów jeszcze te historyczne podziały pogłębiała. A w biednej, wyniszczonej wojną Italii, rower stał się najpopularniejszym środkiem transportu. Jeździli wszyscy - starsi, młodsi, organizowano wyścigi.
W takim właśnie rozkochanym w kolarstwie kraju, 18 lipca 1914 r. na świat przyszedł Gino Bartali. Urodził się we wsi Ponte a Ema niedaleko Florencji. Jego ojciec był murarzem, matka pracowała na toskańskich polach i dorabiała robótkami ręcznymi. Dzieci było dużo, a pieniędzy mało. Mały Gino do szkoły we Florencji jeździł na rowerze - jak tysiące innych dzieci. Nic nie zapowiadało, że to on odmieni los swojej rodziny. Ale rowery polubił, dlatego jako nastolatek szybko znalazł pracę w małym serwisie, gdzie naprawiał zdezelowany sprzęt okolicznych mieszkańców. Na swoim starym, nieco tylko podkręconym rowerze, startował w amatorskich wyścigach, gdzie wypatrzył go Alfredo Binda, inna legenda włoskiego kolarstwa.
W 1935 r. wystartował w końcu po raz pierwszy w Giro d’Italia. Miał zaledwie 21 lat, ale pokazał się wszystkim z jak najlepszej strony. Atakował, wygrał etap, został królem gór. Tak rozpoczęła się jego wielka kolarska kariera. Rok później na etapie do L’Aquili rozbił peleton śmiałymi atakami, na metę dojechał z przewagą sześciu minut nad rywalami. Zdobył maglia rosa, różową koszulkę lidera wyścigu - i już jej nie oddał. Zasłynął brawurowymi zrywami w górach, dzięki którym zyskiwał nad innymi. Miał tylko jednego rywala, którego się naprawdę obawiał, pięć lat młodszego Fausto Coppiego.
Rywalizacja bez granic
Do dziś ich nazwiska łączy się na stałe, we Włoszech rozgrywany jest wyścig ku ich pamięci: Settimana Internazionale di Coppi e Bartali.
Jednak w czasach, gdy się ścigali, podzielili kibiców na dwie frakcje: „coppisti” i „bartalisti”. Byli jak ogień i woda. Bartali od dziecka był głęboko wierzący, należał do Akcji Katolickiej. W peletonie mówiono na niego nawet „Gino Pobożny”, niektórzy uważali, że z bidonu popija wodę święconą, co miało zapewniać mu wsparcie z góry. Coppi lewicował, wiązał się z różnymi kobietami, jego małżeństwo nie przetrwało.
Gdy Bartali w 1938 r. po raz pierwszy wygrał Tour de France, swój wieniec złożył w paryskim kościele Notre Dame des Victoires. Był burkliwy i niezbyt przyjemny dla obcych, zawsze też mówił, co myślał. Coppi czarował wszystkich wdziękiem i urokiem osobistym. Ale to dzięki Bartaliemu Coppi wygrał swoje pierwsze Giro d’Italia w 1940 r., które rozpoczęło się zaledwie tydzień po inwazji Niemiec na Francję. Bartali już na początku stracił wiele minut w kraksie. Coppi, który miał być tylko jego pomocnikiem, dotarł jednak na metę jako drugi. Bartali, choć był liderem i wielkim mistrzem, poświęcił się dla młodego gregario. Gdy Coppi miał kryzys na jednym z etapów, Bartali z poświęceniem holował go do mety. Mówili wtedy, że jest dobrym człowiekiem.
Ale kres ich wspaniałym sukcesom położyła II wojna światowa, która w końcu dotarła na Półwysep Apeniński, do kraju sprzyjającego Niemcom Mussoliniego. Dzień po ostatnim etapie Giro 1940 włoska armia wkroczyła do Francji. Coppi jeszcze przed wyścigiem dostał powołanie do wojska, Bartali do jednostek pomocniczych. Coppi walczył nawet na froncie, ale po wojnie obaj wrócili do ścigania.
Coppi wydawał się bardziej błyskotliwym kolarzem, ale w 1948 r. Bartali po raz kolejny pokazał, że jest prawdziwym mistrzem. Uczestniczył w Tour de France dziesięć lat po swoim pierwszym triumfie, a w kraju trwało rozliczanie z faszyzmem. Postrzelony został lider partii komunistycznej Palmiro Togliatti, Włochy stanęły na krawędzi wojny domowej. Do Bartaliego miał wówczas zadzwonić Alcide de Gasperi, dawny przyjaciel z Akcji Katolickiej, i błagać : „wygraj chociaż etap, to pomoże rozładować napięcie w kraju”.
Niezależnie od tego, czy to prawda, Bartali triumfował na trzech kolejnych górskich etapach, zdobył żółtą koszulkę lidera i nie oddał jej do Paryża. Wygrał Wielką Pętlę dziesięć lat po tym, jak uczynił to po raz pierwszy, co od tamtej pory nie udało się żadnemu zawodnikowi. Tymczasem we Włoszech podczas sesji parlamentu wpadł do sali jeden z deputowanych z okrzykiem: „Bartali wygrał Tour de France”. Gratulowali sobie nawzajem nawet zaprzysięgli wrogowie, postrzelony Togliatti wybudził się ze śpiączki i napięcie w kraju opadło. Rok później, już w innej rzeczywistości politycznej, bohaterem Włoch został Coppi, który wygrał zarówno Giro d’Italia, jak i Tour de France. Bartali zakończył karierę w 1954 r., w wieku 40 lat. Coppi mając tyle samo lat, odszedł z tego świata. Bartali zmarł w 2000 r.
Odkryta tajemnica
Przez całe lata Bartaliego wychwalano nie tylko jako wspaniałego kolarza, ale również człowieka, który odważył się postawić Mussoliniemu.
Kiedy Duce w 1938 r. chciał się ogrzać w blasku triumfatora Tour de France - Bartali odmówił. Mussolini kazał więc naczelnym gazet zignorować jego zwycięstwo.
Ale Bartali i tak był gwiazdą, i tak był znany wśród fanów. W 1943 r. Bartaliego zaprosił na spotkanie arcybiskup Florencji Elia Dalla Costa i wtajemniczył w swoją misję. Duchowny zorganizował sieć pomocy dla Żydów, około 300 ukrył w bazylice św. Franciszka w Asyżu, innych w pozostałych klasztorach na terenie swojej diecezji. Aby ich bezpiecznie wywieźć z kraju, potrzebował dokumentów. Te fabrykowano właśnie w Asyżu, niezbędny był jednak kurier, który mógł bezpiecznie przemieszczać się z fałszywymi papierami.
Costa poprosił o to Bartaliego. Ten chował papiery do ramy pod siodełko i ruszał w trasę - jak gdyby nigdy nic - na trening. Gdyby został złapany, groziła mu kara śmierci.
Ale najczęściej patrole, które zatrzymywały Bartaliego, bardziej były zainteresowane wybitnym sportowcem niż jego rowerem. Czasami nawet o nim opowiadał, mówił, że jest tak skonstruowany, by był najbardziej dopasowany do sylwetki. Udało mu się w ten sposób przewieźć kilkaset dokumentów. W 1944 r. był bliski wpadki. Przesłuchiwał go Mario Carita, szef służb specjalnych Mussoliniego, który posuwał się do torturowania więźniów, by uzyskać zeznania. Bartaliego uratował wówczas inny z przesłuchujących, Olesindo Salmi, wielki fan kolarstwa.
Dzięki pracy tajnego kuriera Bartali mógł uratować nawet 800 osób. Opowiedział o tym tylko w sekrecie swojemu synowi Andrei. Zapytany, dlaczego nie chce tego ujawnić, miał odpowiedzieć: - Musisz czynić dobro, ale nie możesz o tym mówić. Jeśli o tym opowiadasz, wykorzystujesz nieszczęścia innych dla własnej korzyści.
W 2013 roku, trzynaście lat po swojej śmierci, dzięki staraniom Andrei oraz dzięki informacjom, jakie wyszły na światło dzienne podczas procesu beatyfikacyjnego arcybiskupa Costy, Bartali został Sprawiedliwym wśród Narodów Świata.
Ale to jeszcze nie koniec tej historii.
Polski wątek
Rok później Oren Jacoby nakręcił film dokumentalny „My Italian Secret: The Forgotten Heroes” („Włoski sekret: Zapomniani bohaterowie”).
Zainspirował go polski reżyser Marian Marzyński, który został uratowany z warszawskiego getta.
- Marian opowiedział mi, jak przeżył getto w Warszawie, był ukrywany przez zwykłych ludzi, a później w klasztorze. Wszyscy ryzykowali swoim życiem, aby go uratować. Wtedy, w 1975 roku, nie myślałem, że prawie 40 lat później będę miał okazję opowiedzieć historię włoskich dzieci, które uratowano, że będę miał okazję opowiedzieć historię Gino Bartaliego i innych bohaterów, którzy ryzykowali życiem - wspominał.
W filmie Jacoby’ego występuje m.in. Giorgio Goldenberg, który dziś nazywa się Shlomo Paz i mieszka w Tel Awiwie. Rodzina Goldbergów przeżyła, bo Bartali ukrywał ich przez wiele miesięcy we własnej piwnicy.
- Pomagał nam, choć wiedział, że Niemcy zabijają wszystkich, którzy ukrywają Żydów - mówi Goldenberg w filmie. - Uratował moje życie i całą moją rodzinę.
Andrea Bartali zaś wspomina, że gdy nakłaniał ojca do ujawnienia konspiracyjnej działalności, usłyszał: - Chcę być zapamiętany dzięki moim osiągnięciom sportowym. Bohaterowie to ci, którzy się ukrywali, ci, którzy cierpieli w duszy, w swoim sercu, ci, którzy utracili bliskich. To są prawdziwi bohaterowie. Ja jestem tylko kolarzem.