Głodujący z Dobrzenia Wielkiego: Jesteśmy jak rodzina

Czytaj dalej
Fot. Ewa Bilicka
Ewa Bilicka

Głodujący z Dobrzenia Wielkiego: Jesteśmy jak rodzina

Ewa Bilicka

Gdy Maria, jedna z głodujących, pokazała wiadomość od córki, pozostali protestujący płakali. W środę wieczór pani Maria i inni przerwali protest. Do domów jednak wrócą tylko na weekend.

Telefon zabrzęczał tuż przed północą, w piątej dobie protestu głodowego. 12-letnia Ania napisała mesendżerem do mamy tak: „Nie zasnę i nie przestanę płakać, jak ci nie napiszę tego: Wszystko będzie dobrze. Nadzieja istnieje. Bóg czuwa nad każdym z nas. Ja tęsknię i chciałabym teraz być z Tobą i mocno przytulić. I powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tak z mojego serduszka...”.

Maria Koschny tak bardzo chciała wtedy być przy córce. Przytulić. Ale Ania była w domu w Kup, pięć kilometrów od mamy, która prowadziła protest głodowy w Gminnym Ośrodku Kultury w Dobrzeniu Wielkim.

- Jak dobrze, że wreszcie wracam do domu - mówi w środę pani Maria. Po 16 dniach głodówki protestujący otrzymali zaproszenie od ministra administracji Mariusza Błaszczaka na spotkanie, więc przerwali protest dotyczący powiększenia Opola.

To nie miało tak długo trwać

Gdy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia decydowali się na ten dramatyczny krok, myśleli, że protest potrwa tydzień, no, może najwyżej 10 dni.

- Wzięłam najpierw końcówkę starego urlopu, potem zaczęłam wybierać nowy... - mówi Maria Koschny.

Dni mijały. Część głodujących odeszła, musieli wrócić do pracy. Innych powalił stan zdrowia - organizm odmówił posłuszeństwa, karetka odwoziła głodujących do szpitala, stamtąd wychodzili już do domów.

Wtedy zaczęli dochodzić nowi ludzie, którzy chcieli w ten sposób podtrzymać protest, nie pozwolić mu - mówiąc wprost - umrzeć z głodu.

- Koleżanka protestowała tu od niemal samego początku. Postanowiłam wesprzeć ją i innych - mówi Krystyna Wieczorek z Dobrzenia Małego. - Po prostu kilka dni temu spakowałam do torby podstawowe rzeczy osobiste i wyszłam z domu. Poszłam do GOK.

Jej córka, która mieszka w Popielowie, zupełnie przypadkowo, od napotkanego księdza, dowiedziała się, że mama głoduje. - Myślę, że moje dzieci mnie zrozumiały. Zresztą są już dorosłe, mają swoje życie i nie potrzebują mojej opieki - mówi pani Krystyna.

W środę wieczorem, gdy protest został zakończony, o czym oficjalnie poinformowano zebranych w GOK mieszkańców, setki ludzi nazwało ich bohaterami.

- Jacy tam bohaterowie, po prostu staraliśmy się tu wytrwać jak najdłużej - mówią głodujący. I mają nadzieję, że te starania nie pójdą na marne. Ale to okaże się najwcześniej w przyszłym tygodniu.

Ponad pół tysiąca osób zebranych w GOK odśpiewało im w środowy wieczór „Sto lat”. Dostali czerwone róże, brawa na stojąco, owacje. Podziękowaniom: znajomych, sąsiadów, kolegów i przyjaciół nie było końca, ludzie nie potrafili ich wypuścić ze sceny sali kinowej Gminnego Ośrodka Kultury.

- Chcemy do domu - mówią głodujący ze słabym uśmiechem.

Zaczęła się bezsenność

Maria Koschny, mieszkanka Kup. Głodowała pełnych 16 dni. Pierwszego dnia protestu mówiła mocnym głosem. Środa, 16. doba: zmarniała, kaszle, na twarzy pojawia się lekki rumień, to może być objaw wahań ciśnienia tętniczego. - Zasnęłam dopiero po 4 nad ranem - mówi o godz. 9.00. - Dopadła mnie bezsenność. Tylko słuchałam, jak zegar na kościelnej wieży wybija kolejne godziny: bim-bam.

Kościół św. Katarzyny w Dobrzeniu Wielkim stoi kilkadziesiąt metrów od GOK, w którym głodujący spali od drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, na stronę kościelnej wieży wychodzą okna salki wystawienniczej, gdzie ustawiono rozkładane turystyczne łóżka i materace. W kącie salki - komputer, który służy do łączenia się ze światem, śledzenia doniesień, szczególnie tych z gminy. Głodujący włączają go, gdy tylko się budzą. Wyłączać na noc nie trzeba, sprzęt się sam uśpi, wkrótce po tym jak „padnie” ostatni użytkownik.

Piętro niżej, w sali kinowej stoi telewizor. Stary, z dużym kineskopem. Jeden z mieszkańców wsi, który zajmuje się RTV, podłączył protestującym antenę. Od rana leci program informacyjny, jest w końcu środa, ma się odbyć pierwsze w nowym roku posiedzenie Sejmu. Głodujący liczą, że choć Sejm ma kłopoty sam z sobą, to w końcu po południu ruszy z obradami i uda się jakiemuś posłowi z Opolszczyzny powiedzieć parę słów o dobrzeńskiej sprawie. Tak obiecali posłowie.

Pani Maria tymczasem wychodzi z „sypialni” i schodzi za kulisy kinowej sali, gdzie jest prowizoryczna łazienka z prysznicem. Od drugiego dnia świąt nie widziała normalnej domowej łazienki.

Mama

Małgorzata Nalewaja z Dobrzenia Małego jest już na nogach od 8.00. - Starsze osoby nie potrafią długo spać - mówi. Jest najstarszą z głodujących, ma 75 lat. Nazwali ją tutaj „mamą”. - Zżyliśmy się. Jesteśmy jak rodzina - mówi.

W domu zostawiła przyjaciela - on dba o dobytek, dopilnuje kur, przywiezie pocztę pani Małgorzacie, posiedzi. Dzieci są w Niemczech i co jakiś czas dzwonią i pytają, kiedy mama da sobie spokój ze strajkowaniem, bo ma nie ten wiek i nie to zdrowie na takie akcje.

Ona na to: - Dzieci mają swoje życie, ja swoje. Musiałam coś zrobić. Dołączyłam drugiego dnia do strajkujących.

Czasami trudno było „mamie” zachować spokój. Na przykład przyjechała urzędniczka z Opola przekonywać, że w mieście czekają z chlebem i solą na mieszkańców wsi, które od 1 stycznia należą do stolicy regionu.

- Ciśnienie mi podskoczyło 220 na 117… - wspomina.

Trzeba było panią Małgorzatę odwieźć do szpitala. Pana Józefa, drugiego z protestującej starszyzny - też. Obydwoje byli w szpitalu w Kup dwa razy. Po drugim razie pan Józef nie wrócił do głodujących, lekarz mu kategorycznie zakazał.

- A miałem ambicję nauczyć towarzyszy głodówki gry w skata - mówi Józef. - Jednego pana już nauczyłem.

Gdy nachodziła towarzystwo jakaś apatia, od razu wyciągał talię kart.

Wspomnienia pani Małgorzaty dotyczące szpitala przerywa wizyta dwóch młodych mężczyzn. To policjanci. Policja codziennie wchodzi do GOK, ma obowiązek być na bieżąco, więc funkcjonariusze pytają dzień w dzień: ile osób głoduje, jak się czują… Takie procedury.

Poza proceduralnymi pytaniami zamienią jeszcze parę zdań na temat pogody i ogólnej sytuacji.

Na koniec pada sakramentalne i wszystkich nurtujące: - Kiedy będzie koniec?

To faktycznie jest ten dzień, w którym ważą się losy głodówki. Od wtorku z protestującymi pracuje mediator, Aneta Gibek-Wiśniewska.

Najważniejsza w naszym proteście była psychika. Nie załamaliśmy się, bo byliśmy stale razem

Środa zaś to czas negocjacji z ministerstwem, ratuszem, głodującymi. Pojawiają się szanse wyjścia z impasu.

To dobrze, bo głodującym zależy, aby móc skończyć głodówkę honorowo, a nie z przekonaniem, że na darmo przez ponad dwa tygodnie narażali swe życie i zdrowie.

Żona zrozumiała

- My przecież o tak mało prosimy - mówi Janusz Piontkowski, kolejny z głodujących, sołtys Kup. Właśnie zszedł z „sypialni” do sali kinowej i robi poranną prasówkę, zerka jednocześnie w telewizor. - Chcemy tylko, żeby się z nami spotkał ktoś na szczeblu ministerialnym. I wysłuchał.

Piontkowski jest jednym z tych, którzy głodowali od początku. Żonie, która została z małym synkiem w domu, o tym, że nie wróci na noc z koncertu kolędowego w GOK (po nim - 26 grudnia - zapadła decyzja o głodówce w GOK) - powiedział przez telefon. Niby nie była zaskoczona, bo mąż od początku aktywnie broni gminy przed podziałem. A jednak:

- Cztery dni z sobą nie rozmawialiśmy - mówi. - Rozumiem ją.

Niezbędne rzeczy, aby „zamieszkać” w GOK, sam sobie zorganizował z pomocą starszej córki. Po czterech dniach żona przyjechała. - Dziękuję jej za zrozumienie - mówi Janusz Piontkowski.

Na telefonie komórkowym wyświetla film, na którym widać, jak synek zażywa kąpieli w wanience i jednocześnie jest karmiony przez babcię kaszką… Takie babcine chowanie-rozpuszczanie. Pan Janusz nie jest w stanie zliczyć, jak często podczas głodówki odtwarzał ów film. Kilka, kilkadziesiąt razy?

Okno na świat

Smartfon, internet, skajp, fejsbuk i mesendżer - to dla osób prowadzących tego rodzaju protesty najlepsze formy łączności ze światem i utrzymania kontaktu z bliskimi oraz znajomymi.

Po porannej toalecie po „komórki” sięgają wszyscy protestujący, no, może poza panią Małgorzatą, bo ona - jak przystało na osobę starszej daty - takich „cudów” nie ma.

- Trzeba przekazać instrukcje do domu. Dobrze, że płatność rachunków ustawiona jest przez internet, a piec w domu jest nowoczesny, prawie nieobsługowy - uśmiecha się Maria Koschny, do której właśnie dodzwonił się mąż.

- Na szczęście mieszkam w domu wielopokoleniowym, domem i dziećmi zajmuje się mąż i dziadkowie - dodaje.

Starsza córka ma 22 lata, młodsza Ania - 12 lat.

- Głoduję dla moich dzieci - mówi pani Maria. - To znaczy dla ich przyszłości w tym kraju.

Młodsza przeszła szybki kurs społeczeństwa obywatelskiego, chodziła z mamą na manifestacje: i te w Opolu, i te w Dobrzeniu. Informację o proteście głodowym przyjęła spokojnie.

Tak się wydawało do trzeciego dnia.

- Ania przyjeżdżała do mnie po lekcjach. Razem odrabiałyśmy jej lekcje, pomagałam jej w przygotowaniach do sprawdzianu z historii. Trzeciego dnia, gdy miała zbierać się z GOK-u do domu, polały się jej z oczu łzy - wspomina mama.

- Tęsknię - mówiła Ania.

I tak już było codziennie, aż do czasu, gdy parę dni temu do głodówki dołączył Łukasz Kołodziej, który ma syna w wieku Ani. Dzieciaki, odwiedzając rodziców, zakolegowały się z sobą - już nie było łez.

Smutne esemesy o przepłakanych nocach zastąpiły bardziej optymistyczne filmiki. Na jednym z nich widać, jak pies pani Marii, leżąc pod włączonym telewizorem, nagle wstaje, nastawia uszu i patrzy w ekran. Akurat w telewizorze wypowiada się jego pani, oczywiście z protestu głodowego.

Takie pozytywne filmiki z rodzinnego domu podnosiły bardzo na duchu.

Protestujący, pytani, czy czas im się dłużył, odpowiadają sami zaskoczeni: - Nie.

- Organizm daje mi jednoznaczne sygnały. Rano przez parę godzin jeszcze jakoś funkcjonuję. Szybko jednak pojawia się ból głowy, kłopoty ze skupieniem - mówi Koschny. - Z drugiej strony mam poczucie, że czas dziwnie szybko mija, tak jakbym głodówkę zaczęła wczoraj. Może dlatego, że codziennie dużo się działo.

Przede wszystkim były to wizyty: polityków, delegacji, księdza, biskupa… Oświadczenia, konferencje. Kamery i mikrofony.

I czas jakoś mijał.

Być razem

- Jednak najważniejsze były przyjazdy bliskich - powtarza Piontkowski. - A także przyjaciół, czy nawet osób, które znaliśmy jedynie z widzenia lub wcale.

Do GOK wchodzi starsza pani i wita się z jednym z głodujących, zresztą mieszkańcem Opola, Michałem Pytlikiem, niczym z wnukiem. - Protest nas tak zbliżył. Ta pani codziennie nas odwiedza, pyta, jak się czujemy - mówi Michał. - Więc jest dla mnie jak babcia.

Krista Skotta (czyli „babcia”) dopytuje z troską: - Wytrwasz? Tak na wodzie?

Najważniejsza w naszym proteście była psychika. Nie załamaliśmy się, bo byliśmy stale razem - twierdzą uczestnicy głodówki.

Na scenie sali kinowej stoją prezenty składane im przez dobrzenian: nie tylko woda mineralna, także kwiaty, książki, obrazy...

- Dziękujemy za te dowody wsparcia. One też dawały siłę - mówią po zakończeniu głodówki jej uczestnicy.

Ewa Bilicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.