Głos papieża Franciszka
Papież często przechodził z języka włoskiego na hiszpański. Z tym sobie radziłem. Najtrudniej było tłumaczyć podczas obiadu z młodzieżą. Było głośno, każdy mówił w swoim języku - wspomina ks. prof. Robert Woźniak, tłumacz Ojca Świętego w czasie ŚDM. No i pod oknem przy Franciszkańskiej 3, kiedy zgromadzeni usłyszeli „Idźcie spać, nie róbcie hałasu”...
- Księże Profesorze, kiedy pierwszy raz spotkaliście się z papieżem Franciszkiem w Krakowie?
- Byłem w grupie osób witających Ojca Świętego na lotnisku w Balicach. Pierwsza, dłuższa rozmowa odbyła się w samochodzie, w czasie jazdy z lotniska na Wawel. Franciszek zapytał, czym w teologii się zajmuję. Z tego pytania zrodziła się dłuższa rozmowa, trwająca następne dni. Papież opowiadał o swoich przemyśleniach, fascynacjach, pytał, słuchał. Widać było, że rozmowa o teologii sprawiała mu radość. Nie jak człowiekowi, który zainteresowany jest tylko ideami, bo nie widzi świata, do którego się odnoszą, ale jak człowiekowi pragnącemu wierzyć, kochać i dobrze mówić, o Tym, który pierwszy kocha, zaskakując swoją bliskością.
- Jaki jest w bezpośrednim kontakcie papież Franciszek?
- To człowiek o wielkiej kulturze osobistej. Ujmujący w prostocie, delikatności i wrażliwości na drugiego człowieka. Serdeczny, można powiedzieć urzekający swoim człowieczeństwem. Może to niezręczne określenie, ale inne nie przychodzi mi na myśl, otóż papież Franciszek jest człowiekiem, który nie troszczy się o siebie. Jest od siebie wolny. Nie zauważyłem ani jednego momentu przez te cztery dni, gdy byłem blisko niego, kiedy myślałby o sobie. Wręcz mogę powiedzieć, że z całego „orszaku papieskiego” właśnie on najmniej był skupiony na sobie, najbardziej wolny.
Dla mnie osobiście znakiem tej jego wolności była osławiona aktówka, którą często nosi ze sobą. Tak jakby mówiła o nim, że jest gotowy iść tam, dokąd pośle go Pan, że jest przygotowany, spakowany. To zaś znaczy wolny od wszystkiego, co dzisiaj robi. Proszę mnie dobrze zrozumieć, w tej wolności nie chodzi o lekceważenie, ale o jakąś wyjątkową dyspozycyjność, która sprawia, że człowiek jest bardziej dla Pana niż dla jakiegokolwiek dzieła, które Pan mu wyznacza.
- W czasie promocji książki przygotowanej przez tłumaczy ŚDM powiedział Ksiądz Profesor, że dla niego to było jak „kapłańskie rekolekcje”. Co Ksiądz miał na myśli?
- Papież Franciszek sprawił, że zrozumiałem więź między ciszą a takim wywłaszczeniem z samego siebie. Ciszę i milczenie można tłumaczyć stanami depresyjnymi, związanymi z utratą, z powolnym nabywaniem świadomości, że nikt z nas nie jest w centrum świata, że - chcemy czy nie - wszyscy przemijamy. Wtedy cisza i milczenie stają się oznakami melancholii zamykającej człowieka w nim samym. Ale istnieją też inne cisza i milczenie, których istotą nie jest melancholia, ale radosne przeczucie otwierającej się pełni. Papież Franciszek nauczył mnie, że cisza - zarówno ta wewnętrzna, jak i zewnętrzna - bez opuszczenia siebie nie jest jeszcze prawdziwą ciszą. Bo wycofanie i cisza stanowią jedność.
Nie chodzi o to, że papież nie mówi. Chodzi o to, że nawet wtedy, kiedy mówi, ma się wrażenie, że nie przerywa on wewnętrznej ciszy, że nieustannie zanurzony jest w przestrzeni Boga. Bo ta cisza, to milczenie nie jest zwyczajną ciszą i zwyczajnym myśleniem. Papież Franciszek jest człowiekiem duchowym. W nim wszystko mówi o świecie ciszy, o czarującej, chociaż trudnej, sztuce spotkania z Bogiem.
- Wspominając tamte dni zauważył Ksiądz, że „Franciszek potrafi patrzeć, a jego spojrzenie jest z gruntu teologiczne i prorocze”. Czy można prosić o rozwinięcie tego stwierdzenia?
- Wszyscy wiedzą, że papież Franciszek ma dobry kontakt z ludźmi. Z drugiej strony wygląda na to, że najważniejszą rzeczą w jego życiu jest osobowy kontakt z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Zgodnie ze słowami papieża, jego modlitwa to spotkanie z trzema boskimi Osobami. Kiedy Franciszek mówił o tym wszystkim, miałem silne poczucie, że mówi o bliskości, że chodzi mu o coś, co Jan od Krzyża nazywał „el toque”, czyli dotknięciem. Modlitwa jest dotknięciem. Bóg dotyka człowieka, człowiek w tym boskim dotyku nie tylko jest dotknięty, ale i sam może dotknąć Boga. A wszystko to dokonuje się „pośród nocy”, w absolutnej ciszy.
Genialnym połączeniem ciszy, modlitwy i dotyku była papieska wizyta w Auschwitz. Najpierw długa modlitwa: Bóg dotyka papieża, Franciszek usiłuje odwzajemnić ów dotyk. Do dzisiaj mam przed oczami scenerię tej wizyty. Poranne, ciepłe promienie słoneczne kołyszą się w cichym szumie drzew skrywających w sobie tajemnicę. Następnie, po długiej modlitwie, nie przerywając jej, papież podchodzi do rampy, na której wieszano skazańców. Obejmuje ją, dotyka. Dotyk Boga prowadzi go do pragnienia dotknięcia tajemnicy człowieka, jego losów, dramatu walki między dobrem i złem. Spotkania z ocalonymi stanowią dalszy ciąg dotykania Boga i człowieka. Wszystko w ciszy. Oni mówią, on słucha.
- Niektórzy komentatorzy pisali, że papież milczał, bo nie miał nic do powiedzenia…
- Nie mogę się z tym zgodzić. To milczenie było zamierzonym kazaniem o modlitwie, ciszy i dotyku. Było słowem o tym, bez czego nie można zrozumieć nic z naszego ludzkiego świata dźwięków i relacji. Mnie nauczyło, że dotykanie Boga w modlitwie i dotykanie człowieka zawsze idą w parze. Modlitwa, spotkanie z Bogiem w ciszy, odsyła nas wprost do serca dramatów sióstr i braci.
- Które dni, które momenty wspomina Ksiądz Profesor jako najtrudniejsze w swojej pracy przy boku papieża Franciszka w czasie ŚDM?
- Prawdę mówiąc, do końca nie wiedzieliśmy, czy papież będzie nauczał po włosku, czy po hiszpańsku. Zdecydował się na język włoski, chociaż zdarzało się, że w trakcie homilii czy też innych wystąpień Franciszek przechodził z włoskiego na hiszpański. Język hiszpański i włoski są trochę podobne. Trzeba je jednak dobrze znać, bo ludzie, którzy tak jak papież posługują się i jednym, i drugim językiem, wcale nierzadko, czasem w połowie zdania, przechodzą z jednego języka na drugi. Oczywiście często też zmieniając końcówki wyrazów. Z tym sobie nieźle radziłem.
Najtrudniej było mi pełnić rolę tłumacza Ojca Świętego w czasie obiadu z młodzieżą. Uczestniczyli w nim, jak pamiętamy, młodzi ludzie ze wszystkich kontynentów, mówiący w różnych językach. Poruszano różne tematy. Rozmawiano o modlitwie, muzyce, papieskim powołaniu, więźniach i wielu innych sprawach. Papież był szczęśliwy przy stole, wyraźnie poruszony, odmłodzony. Nie było widać żadnego dystansu między nim a młodymi ludźmi. Dla papieskiego tłumacza to było dość stresujące…
- Papież Jan Paweł II był poliglotą. Znał doskonale kilka języków. A jak radzi sobie na tym polu papież Franciszek?
- Świetnie zna, co oczywiste, hiszpański i włoski. Niektóre osoby mówiły do niego w języku niemieckim. Widać było, że on rozumie ten język i potrafi porozumieć się po niemiecku. Z francuskim też sobie jakoś radzi. Najtrudniej mu chyba było rozmawiać po angielsku, chociaż sporo rozumie i potrafi poprawnie użyć prostych formuł grzecznościowych.
- W czasie pierwszej rozmowy Franciszka z młodzieżą, kiedy stał w słynnym „papieskim oknie” przy Franciszkańskiej 3, zdarzyła się zabawna sytuacja. Ksiądz Profesor trochę inaczej przetłumaczył słowa papieża. Czy to wynik kiepskiego nagłośnienia, czy tego, że Franciszek, choć miał mówić po hiszpańsku, bez uprzedzenia przeszedł na język włoski?
- Nagłośnienie było nie najlepsze, tłum młodzieży skandował słowa powitania, był ogromny tumult, a Ojciec Święty miał mówić po hiszpańsku, a przeszedł na włoski. Ja nie dosłyszałem, co powiedział na koniec do młodzieży i zapytałem kogoś, kto stał obok. Okazało się, że papież powiedział: „Waszym obowiązkiem jest robić hałas”. Ja przetłumaczyłem, by młodzi nie robili hałasu i poszli spać. Tak widać miało być, bo proszę sobie wyobrazić, że tylko tej jednej nocy młodzież hałasowała do trzeciej czy czwartej nad ranem. Wszystkie inne noce były na Franciszkańskiej spokojne.
- Jakie słowa papieża najbardziej utkwiły w pamięci osobistemu tłumaczowi Franciszka?
- Przywołując w pamięci tamte chwile z papieżem, wydaje mi się, że najczęstsze zdanie, jakie słyszałem z jego ust, to była prośba o modlitwę. O tej prośbie chcę powiedzieć tylko jedno. Nie zapomnę jej pokory i mocy. Ta prośba była wyrazem serdecznego pragnienia odwzajemnionej bliskości i dotyku.
Ksiądz Robert Woźniak - jest doktorem habilitowanym teologii dogmatycznej, adiunktem w Katedrze Antropologii Teologicznej Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1999 r. Studiował m.in. na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie i Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie oraz na jezuickim Uniwersytecie Fordhamw Nowym Jorku. W 2007 r. wykładał na Facultad Pontificia y Civil w Limie, stolicy Peru. W 2008 r. przyznano mu Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera za książkę „Przyszłość, teologia, społeczeństwo”. Od maja 2016 r. jest członkiem korespondentem Papieskiej Akademii Teologicznej, działającej przy Papieskiej Radzie ds. Kultury. Zna kilka języków, m.in. włoski, hiszpański i angielski.
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto