God bless Poland. Na szczęście nie jesteśmy jeszcze Ameryką
Współczuję prawnikom. To znaczy, prawnikom pokazywanym w telewizji. Na dodatek nie prawnikom polskim, a amerykańskim.
Polskie seriale prawnicze raczej pomijam. Pewnie dlatego, że rozgrywają się w rodzimych realiach, bywają (stosunkowo) realistyczne, pokazując sprawy, z którymi siłą rzeczy możemy się spotkać w życiu. A amerykańskie to z reguły bajki.
I tak się jakoś złożyło, że gdy na jednej z niepierwszoplanowych stacji (ATM Rozrywka) zobaczyłem serial „Ally McBeal” zostałem jego dość wiernym widzem (pewnie jakąś rolę odegrały tu sentymenty, serial regularnie oglądałem po raz pierwszy przed kilkunastoma laty, gdy telewizyjna oferta była jeszcze znacznie uboższa).
Film jest niewątpliwie sympatyczny i zabawny, fajnie zagrany (choć odtwórczyni roli tytułowej Calisty Flockhart, notabene od roku 2010 żony Harrisona Forda, nie dostrzegłem w większej roli w żadnej innej produkcji). Przede wszystkim jednak „Ally McBeal”, jak zresztą wiele czysto rozrywkowych seriali, niesie spory ładunek poznawczy. To znaczy, pokazuje obłęd, w jaki popadła Ameryka, w której każdy może pozwać przed sąd każdego, za cokolwiek, żądając dowolnie wysokiego odszkodowania.
Dwa przykłady. Chłopak pozywa dziewczynę, która - wbrew wcześniejszym obietnicom - odmówiła pójścia z nim na bal. A pewna kobieta żąda wielkiego odszkodowania od poznanego w sieci faceta, którego pokochała, przeprowadziła się dla niego do innego miasta, porzucając dawne życie, on jednak ukrył przed nią, że jest karłem (ciekawe, że nigdy przed owymi radykalnymi decyzjami nie starała się z nim spotkać…).
Co najzabawniejsze, pracownicy przedstawionej w filmie kancelarii adwokackiej bez wahania podejmują się tych spraw, wszystko jedno po której stronie. I potrafią przekonująco uzasadnić racje każdej z reprezentowanych osób, czy to powoda, czy pozwanego. W dodatku żyją na luzie, cały czas ze sobą romansując, na zasadzie: każdy z każdym, mecz i rewanż. Wszystkie wieczory zaś spędzają śpiewając w muzycznym klubie, co musi być dość wyczerpujące.
Jest taki stary amerykański kawał. Co to jest sześć tysięcy prawników na dnie morza? Dobry początek.
Na szczęście nie jesteśmy jeszcze Ameryką, chociaż zapewne wszystko przed nami. Ale na razie: God bless Poland!