Przywrócone w październiku godziny dla seniorów podzieliły społeczeństwo. Sklepikarze załamują ręce, bo od godziny 10.00 do południa mają pustki. Seniorzy często i tak robią zakupy wtedy, kiedy chcą. Młodsze pokolenie się denerwuje. W sieci gęstnieje hejt: "Z nudów przychodzą po bułkę i dwa banany. Wcześniej blokowali przychodnie, teraz sklepy".
Godzina 11.50, duży market sieciowy na osiedlu Mokre w Toruniu. Wstępu młodzieniaszkom, czyli wszystkim mającym mniej niż 60 lat, broni własnym ciałem ochroniarz. Sam w wieku emerytalnym, o czym świadczą siwe włosy i postura. "Stop!" - krzyczy do młodego mężczyzny, który próbuje wbiec na salę. Ten tłumaczy, że "tylko po soczek i bułki; że głodny", ale zmiłowania nie ma.
- Jak wszyscy, to wszyscy! - pochwalają decyzję ochroniarza inni, karnie oczekujący w kolejce przed sklepem na godzinę 12.00. W tym gronie młodzieniaszków są i matki z dziećmi, i nastolatki, i urzędniczki w wieku średnim, które z biura wyrwały się po coś do kawy. Trzeba czekać, to czekają. Złość wyrzucają z siebie w dyskusjach - w realu i sieci. W tym drugim miejscu, anonimowo, bywają okrutni.
Przywrócone przez rząd 15 października godziny dla seniorów podzieliły zmęczone pandemią społeczeństwo. Wygląda też na to, że rozpaliły międzypokoleniowe konflikty. Spójrzmy na owe godziny okiem handlowców, młodszych klientów i samych seniorów.
Handel: mniejsi tracą, wielcy niekoniecznie
W sklepach na ogół zasady są przestrzegane. Na toruńskiej starówce na przykład palcem i wieścią szeptaną do ucha wskazuje się "Żabkę", w której "dostali mandat przez te godziny dla seniorów". Podobno ktoś uprzejmy doniósł i za obsługiwanie młodzieniaszków w czasie zakazanym franczyzobiorca dostał po kieszeni. Co zrozumiałe, inni nie chcą się narażać... Mandat to 500 zł, ale kara administracyjna od sanepidu może wynieść 10-30 tys. zł. Przynajmniej teoretycznie.
- Sensu w tym nie widzę żadnego - denerwuje się pani Bożena, właścicielka małego sklepu osiedlowego - Przez te dwie godziny mam praktycznie pusty sklep i zero obrotów. Emeryci i tak przychodzą po zakupy wtedy, kiedy im pasuje. Z wieloma znam się od lat, to stali klienci. Starsi ludzie często nie dosypiają, zrywają się o świcie i przychodzą po pierwsze zakupy wcześnie rano. Po obiedzie przychodzą ci, którzy z kolei lubią mieć zapasy na rano, albo ci "na pogadanie". Rozumiem ich, mam starszych rodziców. W kolejce do lekarza już się nie wygadają, u księdza też raczej nie, kisną kolejne miesiące sami w domach. To przychodzą do mnie. Ale rzadko w godzinach dla seniorów akurat...
W październiku i listopadzie pani Bożena wpuszczała jeszcze młodszych klientów do sklepu w "krytycznych godzinach". Mrugali sobie okiem niczym spiskowcy, szybko załatwiali sprawę (klient spieszył się z wyborem towaru, a ona z nabijaniem na kasę). Ale już w grudniu właścicielka sklepu stwierdziła, że nie będzie ryzykować. Usłyszała o wlepianych mandatach.
Nieco inaczej rzecz wygląda z perspektywy sklepu średniego, typu market. Tutaj owe dwie godziny też oznaczają pustawą salę, ale za to już solidny ścisk przed 10.00 i zaraz po 12.00. Plus nerwy młodszej klienteli, pyskówki, czasem przepychanki. No, niemiło bardzo...
W sklepie wielkopowierzchniowym natomiast, takim np. Carrefour w Centrum Handlowym Bielawy w Toruniu, seniorskie godziny bywają naprawdę gęste. W piątki na przykład torunianie w wieku 60 plus robią tutaj duże, cotygodniowe zakupy, które wcześniej robili standardowo w soboty. Teraz weekendy sobie odpuszczają, bo przecież w ich trakcie "seniorskie" nie obowiązują. Równo o 10.00 startują na salę z pustymi koszykami, a wyjeżdżają na parking przed galerią z wypakowanymi po brzegi. Wielu w pandemii wciąż kupuje na zapas, choćby z niepewności, co rząd zamrozi za chwilę. Może takiego Carrefoura na przykład?
Mimo wszystko już w październiku, czyli zaraz po przywróceniu godzin seniorskich po dłuższej przerwie (obowiązywały w wiosennej fazie pandemii 2020 roku), przedstawiciele sieci handlowych otwarcie się skarżyli. Maciej Ptaszyński, wiceprezes Polskiej Izby Handlu powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że świecące pustkami przez dwie godziny sklepy to straty dla przedsiębiorców, a co za tym idzie, dla budżetu państwa, gdyż sklepy płacą niższe podatki. Podsumowując: pomysł z gatunku kulą w płot.
Młodsi wkurzeni, hejt nie tylko w sieci
Po kilku miesiącach obowiązywania godzin dla seniorów głosów pełnych zrozumienia ze strony młodszych pokoleń jakby mniej. Zamiast "Wszyscy kiedyś będziemy starsi" albo "Nie róbmy problemu z dwóch godzin" coraz częściej wylewa się jad.
Pani Karolinie, matce zajmującej się dziećmi i pracującej dorywczo, niemożność zrobienia zakupów koło południa zaczęła już doskwierać. - Masło "wyszło", mleka zabrakło, śmietany do gotowanego obiadu brak i co? Mam żebrać u sklepowej, żeby mnie wpuściła na salę? Już nie wpuszczają. A ja widzę, dzień po dniu praktycznie, że w osiedlowej "Biedronce" ci seniorzy kupują po dwie bułki, dwa banany i wychodzą. Z nudów pewnie przychodzą - nie kryje złości torunianka.
W internecie fala hejtu leje się od dawna. Młodzi wyśmiewają "zakupy moherów", albo ze złością komentują, że przecież staruszków te godziny i tak przed wirusem nie uratują, bo w niedzielę ciągną gromadnie do kościoła. Jeszcze innym przeszkadza to, że starsi - tak wyróżnieni przez rząd specjalnym okienkiem zakupowym - śmią pojawiać się w sklepach o innych porach.
"Niech się dziadki zdecydują, kiedy chcą kupować", "Ile taka staruszka może pożreć, że dwa razy dziennie do sklepu idzie?!", "Rano zakupów nie zrobię, bo pędzę do pracy. Z biura do południa po nic na ząb nie wyskoczę, bo godziny dla seniorów są. Zmęczony po pracy wchodzę do sklepu i kogo widzę w kolejce? Znów moherowe berety blokują kolejkę" - oto przykłady komentarzy naprawdę lżejszego kalibru.
Seniorzy podzieleni
Pani Krystyna, dobiegająca 80-tki, z internetu korzysta. - Ale szczęśliwie nie błądzi po forach, na których natrafiłaby na ten hejt. Chyba nie ma jego świadomości - podkreśla Julia, jej wnuczka. - Babcia jest z tych, którzy z godzin dla seniorów nie korzystają z założenia. Generalnie mogłaby nie robić zakupów, bo naprawdę cała rodzina o nią dba. Babcia jednak chce być niezależna i jak ma na coś ochotę, albo po prostu jednak czegoś jej zabraknie, to się "na miasto" wyprawia sama. Najczęściej wcześnie rano albo po obiedzie. "Nikt mi nie będzie dyktował, kiedy mam chleb kupować" - powtarza, gdy pytamy ją o te godziny.
Pani Anna i jej mąż Adam z "senioralnych" korzystają przynajmniej raz w tygodniu. Jadą do supermarketu na 10.00 i sprawnie pakują do kosza produkty z listy. Przekroczyli 70-tkę, ale dbają o formę fizyczną i intelektualną. Tak dobrze, że pani Anny czasem nawet na salę nie chcą wpuścić, bo zgrabna kobieta w maseczce i zimowej czapce wygląda najwyżej na czterdziestolatkę. Czy coś lub ktoś ich w tych godzinach irytuje? A i owszem, bywa, że... ci jeszcze starsi od nich! - Polują na promocyjny towar w koszach z werwą nastolatków. A potem stoją w kolejce do kasy i zamiast zawczasu przygotować gotówkę czy kartę, to wygrzebują pieniądze dopiero po nabiciu rachunku. Marudzą, opóźniają - wzdycha pan Adam.
Godziny dla seniorów obrosły już memami. Jeden z popularniejszych przedstawia staruszkę w chuście na głowie, mówiąca tak: "A w du...ę se wsadźcie seniorskie godzinki w supermarketach. My, seniorzy, nie przychodzimy do sklepu robić wielkich zakupów. Przychodzimy pogadać ze znajomymi, spotkać młodszych ludzi, popatrzeć na dzieci, normlane życie. Do zobaczenia w sklepie! Przyjdziemy o 12.01.".
Godziny dla seniorów funkcjonują od 15 października 2020 roku handlowych lub usługowych, których "przeważająca działalność":
- polega na sprzedaży:
- żywności;
- produktów kosmetycznych;
- artykułów toaletowych;
- środków czystości;
- produktów leczniczych;
- wyrobów medycznych;
- środków spożywczych specjalnego przeznaczenia;
- żywieniowego.
Dodatkowo godziny dla seniorów obowiązują także w obiektach świadczących usługi pocztowe. Godziny dla seniorów obowiązują od poniedziałku do piątku, w weekendy już nie. Celem wprowadzenia tych godzin, według rządu, jest ochrona najstarszych przez zapewnienie im bezpiecznych warunków robienia zakupów.