Gorzów ma ośrodek wypoczynkowy nad morzem. Tylko cicho. To... półtajne
Wiecie, że gorzowski urząd ma ośrodek wypoczynkowy nad morzem, gdzie urzędnicy wypoczywają za półdarmo? Nie wiecie? Nic dziwnego. To... półtajne
W sezonie kwatera nad polskim morzem kosztuje nawet po 120 zł za osobę. A chcielibyście wypoczywać w upale wakacje nad Bałtykiem, płacąc za pobyt od 30 zł za dobę? I to z noclegiem w nieźle wyposażonym domku, dosłownie kawałek od plaży? Gorzowscy urzędnicy mogą. Bo magistrat ma swój ośrodek wczasowy. Mieści się on w Dziwnowie, przy ul. Reymonta. Składa się z 22 domków, które łącznie mogą pomieścić 86 osób.
To nie żart. W czasach, gdy samorządy oglądają dwa razy każdą złotówkę, gorzowski urząd utrzymuje dla siebie ośrodek wypoczynkowy. I dba o niego, co roku wydając po kilkanaście tysięcy złotych na remonty i naprawy. Nic więc dziwnego, że ośrodek jest zadbany i ma wzięcie wśród... wybranych. W regulaminie jest bowiem napisane jasno: „podstawową funkcją ośrodka jest zapewnienie odpowiednich warunków zakwaterowania i pobytu pracownikom, emerytom i rencistom UM, a także członkom ich rodzin”.
Ale urząd zapewnia: zwykli mieszkańcy też mogą wynająć domek!
Zero informacji
No to próbujemy. Na stronie www.gorzow.pl - zero informacji o ośrodku. Na innych zakładach i podstronach miejskiej witryny też nic. Szukamy więc w internecie ogłoszenia o zapisach czy o zasadach pobytu. Też żadnego wyszukania. Ośrodek jakby nie istniał. Owszem, wyszukiwarka wyrzuca informacje, że taki obiekt istnieje, jednak nie ma żadnych danych jak zdobyć w nim miejsce.
Postanawiamy załatwić to tak, jak zrobiłby to zwykły Kowalski. Dzwonimy do wydziału organizacyjnego urzędu i mówimy, że chcielibyśmy zarezerwować sobie domek, bo słyszeliśmy, że miasto ma ośrodek wypoczynkowy w Dziwnowie. Uprzejma urzędniczka jest wyraźnie zaskoczona prośbą i mówi, że termin zapisów na wakacje już minął.
- Ale było gdzieś ogłoszenie, że w ogóle zaczęły się zapisy? Może na waszej stronie? - zagaduję.
- No... Nie. Na stronie raczej nie - mówi.
- To może w jakiejś gablocie w magistracie? - dociekam.
- Raczej też nie - odpowiada urzędniczka. I dodaje, że na najbliższe wakacje miejsc już nie ma.
Okazuje się, że ogłoszenie o zapisach na domki było w... intranecie, czyli w wewnętrznej sieci urzędu. A tam Kowalski dostępu nie ma. Czyli: nie ma szans dowiedzieć się, że ośrodek istnieje; nie ma jak dowiedzieć się, że ruszyły już zapisy; więc - co oczywiste, nie ma też szans się zapisać.
Na nasza prośbę miasto podsyła harmonogram ośrodka. Okazuje się, że w tym roku zapisy ruszyły 13 lutego i trwały pięć dni. Ale... tylko dla urzędników.
Inni chętni (czytaj: cała reszta) mogli się zapisywać dopiero po 6 marca. Czyli gdy najlepsze terminy dawno zostały już zarezerwowane. No i kto z Was wiedział, że od 6 marca może starać się o tani domek nad morzem? Nikt?
Nazwiska? Tajne!
Nie do końca. - Jest grono ludzi związanych z urzędem, którzy wiedzą o domkach i z nich korzystają - mówi nam jedna z urzędniczek (nigdy w Dziwnowie nie była, raz chciała zarezerwować domek, ale wybrany przez nią termin już był zajęty). Jakie to grono? - Rodzina i znajomi urzędników - dodaje nasza informatorka. Przepisów nikt tu nie łamie - bo przecież każdy przecież może wynająć domek. Jednak już tylko nieliczni wiedzą kiedy i jak to zrobić.
Kim są ci wybrani? Nie wiadomo, bo miasto... utajnia informacje o tym, kto korzysta z domków. Udało nam się odnaleźć listę najemców z lat 2013, 2014, 2015 i 2016. Urząd przygotował ją przed rokiem na żądanie jednego z mieszkańców, który domagał się takiej informacji publicznej. Jednak wszystkie imiona i nazwiska zamazano. Próbujemy to ustalić na piechotę.
Szef ważnej miejskiej instytucji: - Nigdy tam nie byłem. Ale potwierdzam, że wiele osób korzysta. Niemal regularnie, zdaje się że można co dwa lata.
Znany urzędnik: - Byłem raz, stałem jak wszyscy w kolejce po przydział. Pojechałem też tam na szkolenie. Ze trzy lata temu było. Weekendowe. Ośrodek jest przyzwoitej jakości. Bez luksusów, ale wygodny i wyposażony we wszystko, co potrzebne do spędzenia wakacji.
Radny Robert Surowiec: - Wiem, że ośrodek istnieje, ale nigdy w nim nie byłem. Nie będę zajmował miejsca urzędnikom, którzy dzięki niemu mogą spędzić niedrogie wakacje.
Radna Marta Bejnar - Bejnarowicz jest zdziwiona, że „nieurzędnik” w ogóle może do domków w Dziwnowie pojechać. - Sądziłam, że to tylko dla pracowników magistratu. Nigdy tam nie byłam. Raz, jako 17-latka, byłam niedaleko rozbita pod namiotem - dodaje z uśmiechem.
Kto chce, ten się dowie
Radna Grażyna Wojciechowska w Dziwnowie bywała. Na pytanie, czy warto go utrzymywać, odpowiada: - Warto! Oczywiście! To wspaniałe miejsce! Cudowne! Klimatyczne…
- Zwykli ludzie też chcieli tam wypoczywać, ale nie mają nawet szansy zapisać się na domek, bo miasto nigdzie publicznie nie ogłasza początku naboru - tłumaczę. - Panie redaktorze. Kiepskiej baletnicy rąbek u spódnicy! Kto chce, ten się dowie gdzie, co kiedy i jak. Nie narzekać. Działać! - mówi.
Urzędniczka miejska ze sporym stażem: - To nie do końca prawda. Dowie się ten, kto w ogóle wie, że może się starać o domek. A ludzie tego nie wiedzą. Poza tym najlepsze daty najczęściej są migiem zaklepywane. Dosłownie kolejki się ustawiają, jak jest dzień zapisów. Nie wiem, co zostaje komuś spoza urzędu. Trafić termin w wakacje to wyzwanie.
Szef rady Sebastian Pieńkowski był przekonany, że Dziwnów jest tylko dla urzędników. Gdy opowiadamy, jak udawaliśmy mieszkańca i że się okazało, że urząd nigdzie nie informuje o możliwości wynajęcia domku, i że o takiej szansie wiedzą tylko znajomi królika, komentuje. - Niepoważne! Skoro ośrodek jest dla każdego, niech miasto gra w otwarte karty. Jeśli jest, jak pan mówi, to jak człowiek ma się dowiedzieć o wynajmie? - mówi szef radnych. I obiecuje: - Zapytam w interpelacji czy i jak miasto ma zamiar ustalić przejrzyste zasady informowania komu, kiedy i na jakich zasadach przysługuje prawo wynajmu miejsca w ośrodku.
O OŚRODEK W DZIWNOWIE ZAPYTALIŚMY PREZYDENTA JACKA WÓJCICKIEGO. Był nieco zakłopotany.
Przepraszam, ale kompletnie nie interesowałem się tym tematem. Ośrodek od lat działa i funkcjonuje, jest wśród urzędników bardzo popularny. Informacja o naborze chętnych? Możemy pomyśleć, jak to zorganizować. Może jakiś grafik internetowy? Ale to będzie sztuka dla sztuki. Bo kilka minut i nie będzie miejsc. Urzędnicy ponoć ledwie dają radę pozamawiać terminy, bo tylu jest chętnych.
Żeby było jasne: ośrodek sam się finansuje i podatnik do niego nie musi dokładać.
Poprosiliśmy o dane finansowe od 2010 r. Okazuje się, że do dziś nie trzeba było wykładać pieniędzy na utrzymanie domków. Bez problemu ich konserwację i doposażanie udaje się finansować z wpływów za najem. A nawet na tym zarabiać. Np. w 2010 r. dochody wyniosły 152 tys. zł, a koszty 123 tys. zł. W zeszłym roku liczby te wyglądały odpowiednio tak: 176 tys. zł i 111 tys. zł. Ciekawostka: w 2010 r. z ośrodka skorzystało 152 urzędników, a w minionym roku już 383.