7.55: przed podstawówki zajeżdżają dziesiątki samochodów, z których wysypują się maluchy z plecakami. Auta stają byle jak, byle gdzie. I chyba tylko cudem nie doszło jeszcze do jakiejś tragedii!
Jestem przy SP 20. Chwilę przed 8.00 na wąskiej ul. Sucharskiego zaczyna się maraton podrzucania dzieci. Auta nadjeżdżają bez przerwy z dwóch kierunków. Czasami zatrzymują się obok siebie, całkowicie blokując ruch. Bywa i tak, że rodzic staje osobówką pod prąd, na złym pasie, byle pociecha miała bliżej do szkoły. - Tak jest codziennie. Potem te dzieci się gramolą na zewnątrz, trzask drzwi i rodzica nie ma - mówi mi mieszkaniec pobliskiego wieżowca, z którym obserwujemy poranną akcję dowozu dzieci.
Przy małej Trzynastce na ul. Paderewskiego to samo. - Mieszkam obok. Widzę to codziennie. Trzy minuty przed pierwszą lekcją zajeżdża auto za autem. Byle jak, byle gdzie staje, byle malucha wyładować jak paczkę - mówi szef miejskiej drogówki Marek Waraksa. Podkreśla, że kilkadziesiąt metrów dalej od szkoły są już wolne miejsca postojowe. - Jednak rodzice, zamiast przyjechać 10 minut wcześniej i spokojnie syna czy córkę odprowadzić, wolą wpaść na minutę przed 8.00. Dobrze, że na piętro nie wjeżdżają - dodaje policjant.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień