Gorzów: To nie remont, to wielki cyrk
11 razy przekładano już termin oddania do użytku ulic: Warszawskiej i Walczaka w Gorzowie. Wariant pesymistyczny zakłada, że remont potrwa do wiosny przyszłego roku! Dotarliśmy do dokumentów, które wskazują, że władze miasta od dawna grały z gorzowianami w kotka i myszkę, podając zupełnie nierealne terminy zakończenia prac
Termin zakończenia remontu ulic Warszawskiej i Walczaka, inwestycji wartej 14 mln zł, przekładano już 11 razy! Co gorsza, nikt - powtórzmy: nikt - nie jest w stanie powiedzieć nam, gorzowianom, kiedy się ona zakończy. Przeanalizowaliśmy umowy i aneksy, jakie miasto podpisywało z wykonawcą - spółką Taumer z Krakowa. Dotarliśmy też do opinii, jakie tej firmie wystawiał nadzór inwestycji (żeby była jasność: temu nadzorowi miasto płaci za to, żeby wszystko na budowie grało). Wnioski są dla władz miasta fatalne. Wykonawca remontu Warszawskiej i Wal - czaka przystąpił do prac nieprzygotowany, a po drodze wyszukiwał i piętrzył problemy, żeby grać na zwłokę. Z miejskiej dokumentacji to wynikało już dawno. - Co więcej, Taumer stosował chwyty czytelne już dla początkujących, a miasto to wszystko „brało w ciemno”, bez w ciemno” - mówi nam pragnąca zachować anonimowość osoba z branży budowlanej, która świetnie zna sprawę.
Dlaczego mając taką wiedzę na talerzu, władze miasta uderzyły pięścią w stół dopiero teraz? Dlaczego dopiero teraz zagroziły zerwaniem umowy?
Poślizg na dzień dobry
Obie ulice miały być gotowe w listopadzie zeszłego roku. Nic z tego jednak nie wyszło. Miasto podawało kolejne terminy - a to grudzień 2016 r., a to początek wiosny 2017 r., a to 30 maja... Już wiadomo, że spółka Taumer z Krakowa tego ostatniego terminu też nie dotrzyma - napisaliśmy „GL” na początku maja, gdy na Walczaka nie było jeszcze położonej żadnej warstwy asfaltu. Cierpliwość gorzowian się wyczerpuje. Wyczerpała się też cierpliwość prezydenta Jacka Wójcickiego. Tak naprawdę za późno o całe miesiące, w czasie których byliśmy zwodzeni kolejnymi datami planowanego zakończenia robót.
Prace ruszyły w sierpniu zeszłego roku. Już 14 listopada spółka Taumer prosiła miasto o zmianę terminu zakończenia robót - uwaga! - na 15 maja. W jej imieniu prokurenci: Szymon Matusiak, Wojciech Nurek wskazali „mnogość kolizji, problemów i nieścisłości projektowych”. Szczegóły zawarli w 43 załącznikach do wniosku! Taumer za poślizg winił m.in. dodatkowe prace, w tym wykopaliska archeologiczne. Przez to terminy poślizgnęły się tak bardzo, że nadeszła zima i niektórych prac w ogóle nie można było rozpoczynać - dowodzili prokurenci Taumera.
W imieniu miasta roboty kontroluje nadzór inwestorski: firma PUI Eko-Inwest ze Szczecina. Wniosek Taumera o przesunięcie terminu zaopiniował Łukasz Zalewski, kierownik zespołu nadzoru inwestorskiego. W piśmie do Agnieszki Surmacz, dyrektora miejskiego wydziału inwestycji, „rozjechał” większość argumentów Taumera. W swojej opinii postawił wykonawcom remontu zarzuty dużego kalibru: * brak kompetencji * składanie źle przygotowanych wniosków materiałowych i dokumentów finansowych * niewłaściwą organizację robót * za małe „siły i środki”, żeby w ogóle roboty w Gorzowie wykonać * a do tego - uwaga! - małe zaangażowanie w rozwiązywanie problemów na budowie. W ocenie Zalewskiego wykonawca część działań wręcz „pozorował, a inicjatywę ukierunkował na wyszukiwanie problemów”.
Już wtedy nadzór inwestorski wskazywał, że do niektórych prac Taumer przystąpił z prawie dwumiesięcznym opóźnieniem! Nawet wskazywane przez Taumer „kolizje” powinny zdaniem nadzoru blokować jedynie niektóre prace, a nie cały „front robót”. Gdyby Taumer rozpoczynał roboty w terminie, niektórych kolizji by uniknął - wskazał też nadzór w swojej opinii.
Pomimo tych wszystkich miażdżących uwag nadzór uznał, że przedłużenie terminu ma uzasadnienie - tylko „techniczne”, ze względu na pogodę, która pogorszyła się w wyniku poślizgu robót aż do zimy. - W uproszczeniu chodziło o to, że można położyć asfalt i wymalować na nim linie, gdy już będzie w miarę ciepło. Każdy, kto jednak trochę wie o współczesnych technologiach i możliwościach technicznych, potrafiłby zorganizować część tego typu prac także zimą. Na rynku są np. dostępne namioty, pod którymi można prowadzić roboty nawet, gdy na zewnątrz jest trzaskający mróz - twierdzi nasz rozmówca z branży.
Miasto się przyznaje do błędów
Powtórzmy: nadzór inwestorski wydał swoją miażdżącą opinię już w listopadzie zeszłego roku. Władze Gorzowa wiedziały więc już wtedy, że na budowie coś mocno nie gra. Pomimo to zgodziły się na przesunięcie terminu. Uzasadniały to nie tylko wpadkami wykonawcy. Przyznały się i do własnych „błędów dokumentacji projektowej sporządzonej na wniosek miasta i przekazanej wykonawcy”.
W aneksie przesunięto termin, jednak nie do 15 maja - jak chciał Taumer - lecz do 15 marca. Świetnie już wiemy, że 15 marca też okazał się terminem nierealnym. Podobnie jak kolejne podawane przez miasto. Czasami był z tym istny cyrk. Np. w piątkowy ranek na początku maja urzędnicy zapewniali, że „już w najbliższy poniedziałek” pojedziemy ul. Warszawską do ul. Jagiełły. Ale w ten sam piątek, tyle że po południu, gruchnęła wieść, że oddanie drogi przełożono. Na kiedy? Nie wiadomo... Powód? Źle wylano asfalt. Marta Liberkowska, dyrektor miejskiego wydziału promocji i informacji, robiła jeszcze dobrą minę do złej gry. - Nasza decyzja to wynik troski o jakość inwestycji i jej trwałość - mówiła gładkim językiem miejskiego marketingu. W tym samym czasie w Gorzowie się już gotowało. Bo ileż można być robionym w konia? - takie pytanie stawiano sobie nie tylko na portalach społecznościowych. Oto głosy z forum „GL”: Paweł: - Przecież to krótki kawałek drogi. Co innego, gdyby były do zrobienia jakieś wiadukty itp. Tutaj mamy prosty w miarę odcinek i tyle się z tym guzdrzą.
Jadwiga: - Przekładnie terminów oddania ulicy do eksploatacji to jest szyderstwo. Nie zdążyli przez tyle miesięcy, a chcą skończyć za parę dni? Kto daje się na to nabrać? Gdzie jest ta nasza władza?
Ryszard: - Skandal, powinni oddać pieniądze za taki remont.
Arkadiusz: - Na tą budowę powinien wkroczyć prokurator.
Agnieszka: - Nie, to się nie dzieje… Nie wierzę.
O tym, że „coś wreszcie pękło, coś się skończyło” także dla władz miasta świadczyła wypowiedź dla „Gazety Lubuskiej” oburzonego wiceprezydenta do spraw inwestycji Artura Radzińskiego. Nie owijając w bawełnę, Radziński skrytykował w „GL” wykonawcę za to, że ten chce kolejnego przesunięcia terminu - i to na lipiec! - Na forum gospodarczym w Katowicach wymieniłem się z samorządowcami z całej Polski wizytówkami. Zamierzam zrobić Taumerowi „reklamę”! - grzmiał.
Ale znów powstaje pytanie: dlaczego dopiero teraz? Czy to nie jest działanie pod publiczkę, skoro Taumer już w styczniu chciał terminu... czerwcowego. Sprawdziliśmy dokumenty: prokurenci spółki znów pisali wtedy o dodatkowych robotach i pogodzie. Ale nie tylko. Wskazali, że „do tanga trzeba dwojga” i za wykonanie robót odpowiadają obie strony. Proponowali nowy termin: 4 czerwca. I grozili, że jeśli miasto nie pójdzie im na rękę, to Taumer może zerwać umowę! To wszystko jest w ich piśmie z 27 stycznia. Dlaczego więc Radziński, a w ślad za nim prezydent Jacek Wójcicki, czekali aż do maja, żeby uderzyć pięścią w stół?
Taumer w oczach gorzowian stoi na przegranej pozycji. - Czy nie jest Wam wstyd, że ten remont się tak ciągnie? - zapytał nasz dziennikarz Piotra Pawłowskiego, rzecznika spółki. Ten odpowiedział: - Wiemy, że powiedzenie gorzowianom „przepraszam” sprawy nie załatwi. Gdy już zakończy się remont, zamierzamy objaśnić mieszkańcom, dlaczego tak wyszło.
Dlaczego jednak władze miasta podawały nam kolejne terminy otwarcia obu ulic, choć świetnie wiedziały, że Taumer ich nie dotrzyma? - Artur Radziński trochę narozrabiał - mówi „GL” prezydent Wójcicki. Jego zdaniem to wiceprezydent Radziński, podając niektóre terminy, „zbytnio trzymał się w swoich wypowiedziach zapisów w umowach, choć było wiadomo, że są nierealne”. Skoro tak, to dlaczego takie umowy miasto podpisywało? - Nie możemy przedłużyć terminu w umowie na tzw. chłopski rozum. Przesunięcie jest ściśle wyliczane, na podstawie obiektywnych przesłanek. Jak doszły prace archeologiczne, na które potrzeba ileś tam dni, to o tyle przesuwamy termin - objaśnia Wójcicki. Prezydent twierdzi, że bardzo szybko zorientował się, że ma do czynienia z „firmą nierzetelną, a raczej z nierzetelnym kierownictwem budowy”. - Już na początku inwestycji, kiedy wybłagali nas, żeby zezwolić na jednoczesne prowadzenie robót na Warszawskiej i Walczaka. Potem bardzo szybko zerwali asfalt i tak to zostawili na całe tygodnie. Taumer wysłał do miasta około 500 zapytań, żeby grać na zwłokę - przyznaje Wójcicki.
Ale i on podawał publicznie niektóre terminy jako realne... A sprawę na ostrzu noża postawił dopiero teraz. - Bo dopiero teraz Taumer spełnił „przesłanki”, pozwalające nam zerwać umowę - odpowiada prezydent.
Dociskany przez nas pytaniami o to, czy władze miasta rzetelnie informowały gorzowian w tej sprawie, Jacek Wójcicki przyznaje, że „sporo można by poprawić”.
Prezydenci: Wójcicki i Radziński co rusz w mediach mówili też, że kary za opóźnienia na Warszawskiej i Walczaka są za niskie (1 tys. zł za dzień zwłoki). Zapowiadali ich podwyższenie w umowach na kolejne inwestycje. Przemilczali jednak to, że Taumer nie zapłacił jeszcze za poślizgi ani złotówki! Co więcej: dotarliśmy do aneksów z 3 listopada i 27 grudnia, w których miasto już się kar za zwłoki zrzekło. - Tylko niektórych! - zastrzega Wójcicki w rozmowie z GL”. I zapowiada: - Naliczeniem kar za całą inwestycję zajmiemy się po jej zakończeniu.
Nie wiadomo, kiedy
Obie ulice nadal są zamknięte. Co dalej z remontem? Prezydent postawił warunek: albo zmieni się lider konsorcjum prowadzącego inwestycję (jest w nim jeszcze Zakład Sieci i Zasilania z Wrocławia), albo odstępujemy od umowy. „GL” zapytała prezydenta o optymistyczny i pesymistyczny termin zakończenia inwestycji. To koniec tegorocznych wakacji i wiosna 2018 r.! Wójcicki liczy na wariant optymistyczny: zmieni się lider konsorcjum i wszystko pójdzie gładko. - Zakład Sieci i Zasilania z Wrocławia jest tym mocno zainteresowany, ewentualne zerwanie umowy odbije się też na nim. A do zrobienia pozostało już niewiele - mówi Wójcicki.
Zły scenariusz może się sprawdzić, gdy nie zmieni się lider konsorcjum. Wtedy miasto zerwie umowę, do gry wejdą prawnicy, spory mogą ciągnąć się miesiącami. A potem przyjdzie pora na inwentaryzację i nowy przetarg. Wiosna przyszłego roku też może się okazać nierealna...