GPS prowadzi na most, którego nie ma, a smartfon myli ścieżki w górach
Do opowieści o kierowcach, których GPS potrafił skierować na manowce, już się przyzwyczailiśmy. Do ofiar ślepego zaufania elektronice dołączają teraz coraz częściej ludzie wędrujący po górach.
Dwójka turystów wybrała się kilkanaście dni temu z Karpacza w kierunku Śnieżki. – Wpisali w smartfonie cel – Śnieżka – i poszli na ślepo, tak jak wskazywały mapy Google – opowiada Sławomir Czubak, naczelnik Karkonoskiej Grupy GOPR.
Wędrowców nie zdziwiło, że idą poza wyznaczonymi szlakami, wąską ścieżką, bez śladów ludzi. Kiedy po kilku godzinach trudnego wspinania i błądzenia dotarli wreszcie do szlaku czerwonego, biegnącego grzbietem Karkonoszy, byli tak wyczerpani i wychłodzeni, że nie mieli sił samodzielnie zejść. Na pomoc wezwali ratowników GOPR.
– To zjawisko niebezpiecznie się poszerza – alarmuje Sławomir Czubak, mówiąc o turystach, którzy w górach korzystają wyłącznie z nawigacji w telefonie komórkowym. Są to najczęściej młodzi ludzie, w wieku 20-30 lat. Wierzą święcie w to, co wskaże Google Maps lub podpowie GPS.
Droga do mostu na rzece, którego nigdy nie ł było
Nie tylko turyści w górach zaliczają wpadki związane z elektroniczną nawigacją. W Leszkowicach, wsi w powiecie głogowskim, leżącej nad Odrą, przy drodze wojewódzkiej 292, mieszkańcy niejeden raz mieli do czynienia z kierowcami, których GPS doprowadza do mostu we wsi, którego... nigdy nie było. Na wale zawracają auta z zagranicznymi rejestracjami oraz Polacy, chcący sobie skrócić drogę z Głogowa do Góry.
Dom Pawła Safranionoka stoi przy samym wale rzeki. Mieszkaniec Leszkowic przyznaje, że kiedyś często miał koło domu podróżnych, których nad Odrę przyprowadził GPS.
– Był raz Niemiec – wspomina pan Paweł. – Zaskoczony, że nie ma mostu, kazał się przewieźć łódką na drugi brzeg rzeki. Kiedy byliśmy na wodzie, wyciągnął kamerę i powiedział, że musi nagrać polskie mosty, bo mu nie uwierzą – opowiada Paweł Safranionok.
20–30-latkowie – pokolenie GPS
Zdaniem Sylwii Żelaznej, nauczycielki, rośnie pokolenie, które w smartfonach i laptopach szuka odpowiedzi na wszystkie pytania. – Uczę od 16 lat i widzę, jak to się rozszerza na każdą dziedzinę – mówi pani Sylwia. Jest związana zawodowo z grupą licealistów, zawodników MKS Paulinum w Jeleniej Górze, którzy biorą udział w biegach na orientację. Im nawigacja w telefonie nie pomoże. Muszą umieć czytać mapy papierowe. – Gdyby bardziej spopularyzować biegi na orientację, przypadków błądzenia byłoby mniej – przekonuje.
Mapa jest tańsza niż najtańszy GPS
Wtóruje jej ratownik GOPR Sławomir Czubak, apelując o korzystanie z fachowych, papierowych map. To wydatek ok. 20 zł, dużo tańszy niż GPS, a pozwoli na poruszanie się po górach wyznaczonymi szlakami. A jeśli już nie możemy się obejść bez telefonu, zapiszmy w jego pamięci specjalną mapę dla turystów, która ma naniesione bezpieczne trasy.
Niestety, z tych zaleceń nie skorzystali wędrowcy, którzy postanowili dojść z Karpacza do Budnik. Wybrali nawigację w telefonie komórkowym. Zboczyli ze szlaku i zamiast schodzić, zaczęli poruszać się w górę. Kiedy zapadł zmrok, wezwali pomoc. Udało się ich zlokalizować dzięki aplikacji „Ratunek”.
Turyści byli mocno zmęczeni i wychłodzeni. Mieli szczęście, że nie rozładował się im telefon i goprowcy przybyli w porę.
Nie ufaj ślepo samej elektronice
Na początku grudnia ubiegłego roku w Jeleniej Górze przez kilka godzin strażacy podnosili tira, który zawisł nad przepaścią na drodze do schroniska Perła Zachodu. Kierowcy z Krakowa nawigacja samochodowa wskazała taką drogę do hurtowni napojów. A to trasa wąziutka, biegnąca przy skałach i rzece.
O tym, że system GPS trzeba traktować z rezerwą, przekonał się wiele razy Maciej „Luźny” Cepin, kierowca jednej z ogólnopolskich stacji telewizyjnych. Często korzysta z cyfrowych podpowiedzi, jeżdżąc po całej Polsce. Ze śmiechem przyznaje jednak, że czasami, podążając za głosem objaśniającym drogę, musiał nadłożyć sporo kilometrów.
Zdrowy rozsądek najlepszym przewodnikiem
– Mój rekord to 80 kilometrów. To było gdzieś na Śląsku. Nikt z ekipy nie znał drogi – mówi. Jak tłumaczy, tak się dzieje, gdy np. wpisuje ulicę Malinową w Bielanach Wrocławskich, a w systemie jeszcze jej nie ma. Jak dodaje, w ich ekipie głosem rozsądku, który nie ufa GPS-owi, jest (o dziwo), inżynier wozu satelitarnego. – To nasz inżynier, Sylwek, czasami podaje w wątpliwość to, co podpowiada GPS. I zwykle ma rację. Gdyby nie on, już kilka razy spóźnilibyśmy się z materiałem – mówi kierowca ze stacji telewizyjnej.
Natomiast Krzysztof Hołowczyc, znany kierowca rajdowy, apeluje o zachowanie zdrowego rozsądku przy korzystaniu z elektronicznych podpowiedzi. - Nawet na Rajdzie Dakar, przy którym mamy do dyspozycji najnowocześniejsze urządzenia, pilot używa tradycyjnych map - mówi rajdowiec.
W Czechach i niektórych krajach zachodnich wprowadzono znaki ostrzegające przed bezkrytycznym używaniem GPS. Może powinny się pojawić i u nas - również w górach?
Autor: Alina Gierak. Współpraca: SEL, SAS