Grand Press Photo. Piękne zdjęcia, których nie chce się oglądać
Ogłoszono właśnie nominacje do Grand Press Photo, najważniejszego polskiego konkursu fotografii prasowej (obejmującego też oczywiście internet, ale „prasowej” wciąż brzmi dostojniej i lepiej!). To w naturalny sposób kalejdoskop wydarzeń ubiegłego roku, tym razem dość wyjątkowy. Na swój specyficzny sposób. Przeglądanie go jest bowiem - nawet dla najzagorzalszego fana tej formy - bardziej męczące niż słuchanie wystąpień premiera Mateusza Morawieckiego na konferencjach prasowych.
Tak monotematycznego zestawu zdjęć trudno, jako żywo, szukać w poprzednich edycjach. Gdyby zamienić je na widokówki „Polska 2020”, to w świat rozesłana by została mało oryginalna wieść o pandemii i znacznie oryginalniejsza o Strajkach Kobiet. Z wydarzeń nic więcej, po kampanii prezydenckiej ani śladu, może trudno było o inspirację do wybitnych ujęć. Do tego dominują szarości, tak jakby w świecie fotografii wciąż pokutowało przeświadczenie o wyższości monochromu nad kolorem, co przecież jest teorią dawno już obaloną. Zresztą w gazetach czarno-białe fotografie drukują już tylko redaktorzy-hipsterzy.
No więc czarno-biała Polska 2020, lekarze w kombinezonach, maski, respiratory, strach i zmęczenie, policyjne tarcze, niespokojne ulice, błyskawice, gniew i lęk. Dobre zdjęcia, naprawdę dobre, bo nielicho fotogeniczne były te protesty i ten koronawirus, ale współczuję jury przesiewania tego 2020, tych szpitali, tych pustych miast, tych społecznych niepokojów, wyszukiwania wśród setek takich samych puzzli kilku lepszych niż inne. Układa się z tej selekcji obraz roku, którego wyjątkowości masz już powyżej uszu i bez żalu wykreśliłbyś z kalendarza i życia. I nie znajdujesz przyjemności w podziwianiu zdjęć, które bez wyjątku wywołują to samo uczucie. Niepokój.
Minęło już kilka miesięcy 2021. O ile pandemiczne czarne chmury zaczynają się powoli rozstępować - za rok na Grand Press będzie dużo zdjęć ze szczepień - o tyle niepokój w kwestii praw kobiet nie miał szans opaść (aż dziw, że Lewica nie podniosła tego tematu w rozmowach z rządem o poparciu dla Unijnego Funduszu Odbudowy). Nawet biorąc pod uwagę fakt, że energia jesiennych protestów już się wyczerpała i ciężko będzie ją odtworzyć.
Oliwy do ognia może dolać tylko PiS, co akurat skrupulatnie czyni. Historia listu wiceambasadora Antoniego Wręgi do czeskiego ministra zdrowia, by ograniczyć dostępność aborcji dla Polek w Czechach, pokazuje, że rodaczki na ulicach nie znudziły się rządowi. Czesi chcą uregulować kwestię dokonywania zabiegów przerwania ciąży przez pacjentki z zagranicy, ale to nie spodobało się MSZ i naszemu chargé d’affaires, nazwa bynajmniej nie pochodzi od afer. A afera jest, bo to tak, jakby władze obcego kraju - jakieś wschodniej satrapii na przykład - przysłały do nas notę na temat przyjeżdżających do Polski swoich obywateli: „może tam macie jakieś swoje zachodnie prawa człowieka, ale naszych rodaków niech one nie dotyczą, bo inaczej ucierpią wzajemne stosunki”. Co by tu jeszcze wysłać, panowie, co by tu jeszcze?
Polska 2021. Spokoju (na zdjęciach) szukajcie raczej na instagramie.