Grzegorz Żochowski: Biznes
Pływacy stoją na brzegu basenu. Wyciągają przed siebie ręce, łączą je na kształt strzelistego grota, przyjmują pozę gotowości. Traach! Poszli. Starsi i doświadczeni młócą rękoma wodę z całych sił, żeby dogonić młodszych. Bo młodsi mają w majtkach zamontowane motorki i przez ćwierć długości basenu biegli po desce. Tak mniej więcej wyglądałyby zawody pływackie, gdyby zastosować do nich analogiczne podejście, jakie Państwo ma do firm.
Zaczynający swoje biznesy mogą liczyć na to, że będą na konkurencyjnym rynku wyraźnie faworyzowani. Zdecydowanie mniejszy ZUS, nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych na start, oferta darmowych szkoleń, pozbawione ryzyka pożyczki itp. Sens takiego podejścia nie odbiega od znanej z naszego, mlecznego regionu praktyki. Na cielaczka najpierw się chucha i dmucha, niech sobie podje maleństwo, podrośnie, dojrzeje, nabierze sił, żeby później dać radę odpalać 1200 litrów dorobku miesięcznie (czyli ZUS i podatki), bo jak nie, to przyjdzie rzeźnik (znaczy komornik).
Kontrolowanym przez Państwo parametrem jest przeżywalność firm: ile czasu są one w stanie wytrzymać na rynku. Sprawdzoną regułą w przypadku dotowanych działalności są dwie fale upadków. Pierwsza zaraz po tym, jak minie okres ustalony przez sponsora, że przedsiębiorstwo musi tyle wytrzymać, żeby nie trzeba było nic oddawać. Drugi pogrom ma miejsce po zderzeniu z normalnym, nie ulgowym ZUS-em. Głowy nie dam, ale z różnych źródeł zbierane liczby przekonują mnie, że przeżywalność podmiotów startujących z dotacjami i bez nich, jest w dłuższej, kilkuletniej perspektywie podobna. Osobiście mam znaczne wątpliwości co do gospodarczej przewagi rozdawania pieniędzy nad dorabianiem się „u kogoś” i samodzielnym startem po zdobyciu jakiegokolwiek doświadczenia zawodowego. Przy okazji, z możliwym w takiej sytuacji obniżeniem podatków o kwoty, które Państwo i Unia przeznaczają na rozmaite wsparcia.
Do garnituru mechanizmów ułatwiających przecieranie szlaków samozatrudnienia, na białostocką scenę trafić ma nowe narzędzie - Karta Młodego Przedsiębiorcy. Nieco zaciekawiony, zapoznałem się z zasadami z innych miast oraz korzyściami jakie karta niesie dla świeżo upieczonych szefów. Myślę, że strzał jest w dziesiątkę, bo młodego przedsiębiorcę wyobrażam sobie właśnie jako pyzatego, depilującego klatę narcyza, któremu zniżka 10 proc. na fryzjera (gratis kark i uszy) na pewno pomoże podjąć decyzję o założeniu firmy. Karta działa, jak karta stałego klienta. Kto zechce w ten sposób pozyskać nowych kupujących, ten się zgłasza jako partner projektu. Przodują usługodawcy, bo ci łatwiej mogą dać zniżki. Zatem normą są: kosmetyczki, stylistki, agencje reklamy, lekarze, masaże, kino, spa. Zdarzają się i pożyteczne dla firmy możliwości, wykraczające poza niekonieczny luksus, ale czuję, że bez zniżki można gdzie indziej wydać tyle samo, co u „partnerów” po rabacie. Nie da się jednak powiedzieć, że władza, na której spocznie wydrukowanie i dystrybucja kart, nic nie robi dla przedsiębiorczości. Efekt dla miasta będzie żaden, ale i tak kochamy Was za intencje.