Grzegorz Żochowski: Pożegnanie
Z żalem żegnam znajomą, która - jak wiele innych osób wchodzących w dorosłe życie - wybierze do zamieszkania miejsce inne niż Polska. Tymczasowo. Żeby się dorobić i wrócić. Z takim planem wyjeżdżają niemal wszyscy.
Zastanawia mnie, dlaczego budowane w Białymstoku drogi nie były w stanie jej zatrzymać. A przecież przez ostatnie dekady władza inwestowała w o wiele więcej: mamy stadion, operę, specjalną strefę ekonomiczną, Park Naukowo-Technologiczny, Wschodni Kongres Gospodarczy, szlak Green Velo, wypożyczalnie rowerów i najpiękniejsze ponoć murale. Dlaczego ludzie mimo to całkiem często wybierają emigrację? Przypuszczam, że najbardziej przeraża ich perspektywa pracowania całe życie na wynajęte mieszkanie, jedzenie i proszek do prania z pobliskiego dyskontu, a gdy zechcą się już urządzić - na banki. Nie wspominając o wiecznie głodnym, brzuchatym potworze administracji państwowej i władzy, którego trzeba systematycznie karmić pieniędzmi i starannie wypełnianymi formularzami. I koniecznie być uniżonym.
Łatwy dostęp do zagranicznych rynków pracy dodatkowo wzmacnia problemy podlaskich przedsiębiorców. Brakuje im doświadczonych pracowników, a jeszcze oprócz nich - niedoświadczonych pracowników. Jak przyjdzie do pracy ktoś świeżo po szkole, chce od razu zarabiać dobrze, nie bacząc na umiejętności. Ale nie musi zgadzać się na kiepskie warunki, bo w Anglii dostanie za byle jaką robotę tyle samo, ale w funtach.
Coś mi się wydaje, że Białystok nie ma sprecyzowanych celów strategicznych, albo ma je źle uszeregowane, albo ma dobre, tyle, że wszyscy o nich zapomnieli. Jeszcze przed wyborami samorządowymi, każdy z kandydatów na prezydenta miał w programie punkt „gospodarka”. Co z tego, skoro od 2 lat nic się zauważalnie w tej materii na lokalnej niwie nie ruszyło. Spadek bezrobocia wywoływany jest czynnikami spoza regionu, a my jak dryfujący ponton poddawani jesteśmy koniunkturom, na które nie mamy wpływu. Nie to co Bielsk Podlaski, Suwałki, czy Zabłudów, które przynajmniej nauczyły się zarzucać z tego pontonu sieci, żeby więcej złowić dla siebie. Z zazdrością podziwiamy powstające tam duże zakłady, jednocześnie przyglądając się firmom, które wymykają się z białostockiego matecznika.
Gdyby ktoś głośno sformułował zadanie, które dla stolicy województwa jest najważniejsze, czy nie byłoby to przypadkiem zatrzymanie emigracji? Osobiście uważam, że tak. Poglądu nie podziela magistrat ani rada miasta, gdyż nie wykazują widocznej aktywności, żeby na niekorzystną sytuację wpłynąć. Zmian wyraźnie katalizujących lokalną gospodarkę ni widu, ni słychu. I nie mam na myśli tylko uzbrajania terenów inwestycyjnych, ulg podatkowych, doradztwa biznesowego. Problem jest o wiele głębszy - mentalny. W czasie gdy nasi rządzący ustawiają się do zdjęć z nożyczkami w dłoni i szarfą w tle, gdy ściągają wszystkie możliwe kamery kraju, żeby błysnąć obok powstałego z unijnych dotacji cuda, przykładowo szwedzcy w tym samym momencie są na cichym, osobistym spotkaniu, gdzie całują po rękach naszą krwawicą szkolonych lekarzy, pielęgniarki i techników. Zapewniają im mieszkanie, wynagrodzenie, pomoc opiekuna, lekcje języka i przyjazną atmosferę. Oferują bezcenny dla Polaków życiowy spokój i pewność, że nie będą chcieli już wracać do miasta z szerokimi drogami, operą, stadionem i najpiękniejszymi ponoć muralami.