Gwiazdka z nieba, księżyc z peweksu. Luksus w PRL
Blichtr swojski, tęsknie wpatrzony w Zachód tropiła jak detektyw. - To, co się wydawało ekskluzywne, przestawało takie być, gdy się zetknęło z prawdziwym przepychem - opowiada Aleksandra Boćkowska, autorka książki „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”.
W 1964 roku Marlene Dietrich bawiła w Bristolu. W kopercie zostawiła napiwek dla personelu. Były to dwa dolary.
Ktoś jej musiał powiedzieć, że to w Polsce majątek. Dżinsy kosztowały w peweksie bodaj siedem. Czytelniczka opowiadała mi, jak pierwszy raz w życiu pojechała do Paryża, weszła do sklepu, w którym wszystko było, i pomyślała: „Tu pachnie jak w peweksie”. Bo w Polsce tylko tam było naprawdę wszystko.
Nie tylko dżinsy, ale np. gwoździe ze Szwecji - to był luksus?
Obecnie luksusem jest dostęp do czegoś rzadkiego i drogiego, w PRL luksusem był dostęp do czegokolwiek. Coś, co pochodziło z zagranicy, choćby gwoździe, było z definicji luksusowe.
W książce przytaczam taką anegdotę: na Saskiej Kępie był wernisaż, szwedzki artysta przybijał do ściany jajka faszerowane, niestety gwoździe mu się łamały. „Macie tu fatalną stal” - stwierdził.
Gospodyni zdziwiła się, bo jak to, w Szwecji miałaby być lepsza? Artysta przysłał jej po pięć sztuk gwoździ każdej wielkości ze Szwecji.
Moi rozmówcy wspominali rozmaite rzeczy, które dostawali od krewnych z zagranicy, kupili w komisie czy dorwali na „ciuchach”.
Do hoteli ludzie przychodzili, by w nich pobyć. To taka mała zagranica?
W dalszej części artykułu o modzie, luksusowych produktach, postrzeganiu pieniądza i nie tylko w czasach PRL.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień