Halina Mlynkova: Można się przy mnie czuć bezpiecznie
Halina Mlynkova serwuje nam swoją nową piosenkę – „Szkło”. Dla nas to pretekst do rozmowy z wokalistką o jej niedawnym rozwodzie, powrocie do Polski z Czech, wychowaniu syna Piotra i wspieraniu kobiet w ich dążeniach do równouprawnienia.
- Niedawno głośno było w mediach, że wyprzedaje pani swoje ubrania w internecie. Skąd taki pomysł?
- Przygotowuję to od kilku miesięcy. Pomyślałam, że mam tego tak dużo, że warto się podzielić z innymi. Otwieram swój sklep i będę sprzedawać te rzeczy. Gdy to wszystko się rozwinie i będą jakieś zyski, przekażę ich część organizacji, która wspierają kobiety w trudnych sytuacjach życiowych.
- Kiedy mieszkała pani w Pradze, prowadziła pani butik modowy. Tamte doświadczenia przydadzą się teraz?
- Tamte doświadczenia pokazały mi przede wszystkim, że mogę w życiu robić wszystko. To było coś, czego nie umiałam. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym: mąż miał sklep, a ja jako dobra żona, chciałam go wspierać. Pomogłam więc sprowadzić do Czech polskie marki. Nauczyłam się rzeczy, które były dla mnie kompletną nowością. Nie była to moja pasja, ani cel w życiu. Ale ja, kiedy coś robię, to się w to wkręcam w stu procentach. I poświęciłam temu projektowi dwa lata. Najważniejsze było jednak, że przekonałam się, iż mogę robić wszystko. Cokolwiek by się nie działo, to potrafię zakasać rękawy i zająć się czymś, co przyniesie pozytywne efekty.
- To cenne szczególnie teraz w czasie pandemii. Jak sobie pani radzi z restrykcjami, które dotknęły show-biznes?
- Nie mam żadnego kontaktu z widownią. A my bez publiczności nie istniejemy. Grałam dużo koncertów przed pandemią i ten bezpośredni kontakt z fanami był dla mnie bardzo istotny. Dlatego mocno odczuwam brak występów. Jestem jednak optymistką. Dlatego wykorzystuję ten czas, aby tworzyć w domu: komponować muzykę czy pisać teksty. Mogę się też zastanowić, w którą stronę iść dalej. Przed pandemią miałam bardzo gorący czas, non-stop byłam w samolocie czy samochodzie. Zaczęło nawet cierpieć na tym moje zdrowie. Teraz jest więc moment zatrzymania. To już rok – czyli bardzo długo. Tylko robienie swojego może nas podtrzymać na duchu.
- No właśnie: swoją premierę miała niedawno pani nowa piosenka - „Szkło”. Dlaczego publikuje pani osobno kolejne utwory, a nie od razu całą płytę?
- W związku z COVID-em zdecydowałam, że nie wydam na razie całego albumu, bo mam wrażenie, że po prostu by przepadł. Obrałam ostatnio taką drogę, że tworzę nieco trudniejszą muzykę, która nie dociera do szerokiej publiczności. Mam jednak wierne grono słuchaczy, którzy przychodzą na moje koncerty. Tak było przy okazji poprzedniej płyty – „Życia mi mało”. Miałam wtedy trasę koncertową po całym kraju. I to ma sens: bo opowiadałam o tej płycie i ludzie mogli ją kupić. Teraz gdybym wydała nowy album – ucieszyłabym się w tym dniu, w którym on by się ukazał i na tym by się skończyło. Dlatego postanowiłam zamiast tego, co jakiś czas pokazywać pojedynczą nową piosenkę. Dzięki temu czuję się bliżej moich odbiorców. To mi zastępuje koncerty.
- „Szkło” ma nowoczesne brzmienie, ale nie brak w nim typowej dla pani twórczości folkowej nuty.
- Ten utwór porwał mnie ze względu właśnie na ten niesamowity motyw skrzypiec. Demo tej piosenki początkowo brzmiało zupełnie inaczej, a ja od początku uważałam, że to świetna piosenka. Pozmienialiśmy ją trochę w trakcie pracy i powstał utwór, który idzie w takim kierunku, który mi właśnie gra w duszy. Z jednej strony są w nim elementy folkowe, a z drugiej – całość brzmi nowocześnie.
- Pracuje pani tym razem z innym producentem – Janem Smoczyńskim. To odświeżające doświadczenie?
- Fenomenalne. Nasza współpraca jest bardzo twórcza. Wszystko powstaje wspólnie. Od początku oboje byliśmy w studio, to nie było tak, że wpadłam, nagrałam wokale i się zmyłam. Byłam cały czas przy nagraniu tej piosenki. Taka droga współpracy z producentem jest dla mnie bardzo istotna. Muzyczna wizja Janka bardzo mi odpowiada. To wszystko działo się jeszcze przed pandemią, więc ta piosenka kazała na siebie trochę czekać.
- Tekst „Szkła” w metaforyczny sposób opowiada o odrodzeniu. Dlaczego akurat ten temat jest teraz dla pani ważny?
- Wróciłam do Polski – i robię coś, przy czym nie muszę iść na żadne kompromisy. Mogę wysławiać się artystycznie z pełną wolnością, bez jakichkolwiek ograniczeń. Wierzę też, że pandemia, choć nadal trwa, będzie się musiała wreszcie skończyć i wielu ludzi dozna życiowego odrodzenia. COVID kazał nam przewartościować wiele rzeczy. Ten rok zweryfikował relacje międzyludzkie, bo był to czas intensywnego przebywania ze sobą, licznych kryzysów zawodowych czy prywatnych. Ta weryfikacja nastąpiła u wiele bliskich mi osób. I ona nadal trwa.
- „Szkło” mówi też o pokonywaniu życiowych trudności – prawdziwych lub wyimaginowanych. Jak pani podchodzi do tego rodzaju przeszkód?
- Pokonuję je w pięć minut. Ja mam taką zdolność, że kiedy jest najtrudniej, tak się mobilizuję, że idę jak czołg. Dlatego wiem, że potrafię ochronić siebie i swoją rodzinę, można się przy mnie czuć bezpiecznie. To jest dla mnie ważne jako dla matki. Wiem, że daję swemu dziecku poczucie bezpieczeństwa. Nigdy nie ma u mnie zawahania w stylu: „Jezu, co to będzie?”. Trudne momenty w życiu dają mi ogromną siłę. Najsłabsza jestem wtedy, gdy wszystko dobrze się układa. Wtedy opada moja czujność. Następuje moment poluzowania i dopadają mnie wątpliwości.
- Nie jest tajemnicą, że przeszła pani niedawno rozwód. Jak sobie pani radzi z tym doświadczeniem?
- Już drugi raz sobie z tym radzę. Mam więc praktykę. (śmiech) Niestety: nasze społeczeństwo nadal żyje w stereotypach. W komentarzach czytam: „O, ta rozstała się i pewnie nic nie dostała” albo „O, jaka ona jest okropna, zostawiła takiego fajnego faceta”. To jest bardzo niesprawiedliwe wobec kobiet. Żadna kobieta nie odchodzi od swego partnera, kiedy naprawdę nie ma ku temu powodu. Tym bardziej nie rozbija rodziny. Bo przecież najbardziej cierpią na tym dzieci. Kiedy kobieta decyduje się na coś takiego, to naprawdę jest to ostatni krok, który trzeba wykonać, by ochronić siebie i dzieci.
- Jesienią zeszłego roku media emocjonowały się pojedynkiem na piosenki między panią a pani byłym mężem – Leszkiem Wronką. Najpierw on opublikował „Kochałaś na niby”, a potem pani „Zanim stracisz”.
- Bardzo mnie to zaskoczyło. Ja ogłosiłam dużo wcześniej, że będzie mój nowy singiel. Było więc sporo czasu, żeby coś takiego przygotować. Nagrałam „Zanim stracisz” w maju, a opublikowałam we wrześniu. I dużo wcześniej zapowiadałam, że będzie taka piosenka. Tymczasem tydzień przed moją premierą pojawił się utwór „Kochałaś na niby”. Było to więc prawdopodobnie celowe działanie. Tamten świat jest jednak już ode mnie bardzo daleko i nie chcę o nim rozmawiać.
- Media dały pani w Polsce mocno w kość. W Czechach miała pani większy spokój. Nie obawia się pani, że teraz znów pojawią się krzywdzące plotki na pani temat?
- Niestety nie mam na to wpływu i jedyne, co mi pozostaje, to robić swoje. Ci, którzy mnie znają, znają również prawdę. A reszta według sympatii albo jej braku wobec mnie, wierzy lub nie w to, co piszą.
- Mieszka pani ponownie od pewnego czasu w Warszawie. Nie tęskni pani za Pragą?
- Wróciłam do świata, który zostawiłam na kilka lat. Tu są moi najbliżsi, tu są moi przyjaciele. Praga oczywiście jest przepięknym i malowniczym miastem, ale ja tam mogę wrócić, kiedy chcę. Planowałam wybrać się ze znajomymi już kilkakrotnie, ale niestety przez pandemię granice są pozamykane. Na pewno jednak w przyszłości będę do tego miasta wracać, bo dobrze je poznałam. Tam też mam znajomych. Nie żal mi jednak tej wyprowadzki, bo wszystkie decyzje, które podejmuję w życiu, są przemyślane i ostatecznie okazują się bardzo dobre.
- Szybko poczuła się pani w Polsce znów jak w domu?
- 11 marca minął rok, od kiedy zamknięto czeskie szkoły. Wróciłam wtedy z Piotrkiem na dobre do Polski. Wcześniej byłam u mojej mamy na Zaolziu. Jednocześnie urządzałam dom w Warszawie, żeby móc tam zamieszkać, kiedy zapiszę syna do polskiego liceum. Gdy wybuchła pandemia, Piotrek powiedział: „Jedźmy już do Warszawy”. Bo bardzo tęsknił za tym miastem, mimo że u babci było cudownie. Wszystko było już wtedy urządzone, więc 11 marca 2020 roku przenieśliśmy się do stolicy na dobre.
- Ten powrót do Polski był dla pani syna najtrudniejszy, bo pewnie musiał zmienić szkołę.
- Nie musiał, bo akurat poszedł w Polsce do pierwszej klasy liceum. Przedtem był na Zaolziu u mojej mamy. I twierdzi, że był to najpiękniejszy czas w jego życiu. Trafił bowiem do szkoły, do której ja kiedyś chodziłam. Pracowali w niej jeszcze nauczyciele, którzy mnie uczyli. To było fenomenalne. Przenosiłam Piotrka z dnia na dzień i kiedy zadzwoniłam do pani dyrektor – nie było żadnych problemów. Oni go otoczyli taką opieką i miłością, jaką ja pamiętam ze swoich czasów. Okazało się, że ta szkoła jest cały czas taka sama. Bardzo dbają tam o poziom nauczania, ale są też przyjaźni dla dzieciaków. Dlatego wiele czeskich rodzin przepisuje swoje pociechy do tej polskiej szkoły. Bo tamci nauczyciele bardzo dbają o to, by z tych dzieciaków wyrośli ludzie, którzy potem odnoszą w życiu sukcesy. I to im się udaje. Co więcej: również koledzy i koleżanki z Zaolzia przyjęli Piotra bardzo dobrze. Dlatego był tam naprawdę szczęśliwy.
- Piotr ma już szesnaście lat. To trudny wiek. Jak się pani z nim dogaduje?
- Jak miał szesnaście lat to było super, on ma już siedemnaście. (śmiech) Nastąpiła naprawdę duża zmiana i to wręcz z dnia na dzień. Dlatego miałam wrażenie, że muszę się nauczyć nowego dziecka, które nagle stało się dorosłe. Ma własne zdanie na każdy temat i chce więcej przestrzeni. Nadal jest to dla mnie nowa sytuacja i ciągle się uczę, aby Piotrkowi nie wchodzić za bardzo w życie. Trzeba go jednak przy tym pilnować, bo to jeszcze trudny wiek. Ale generalnie Piotrek jest fantastyczny – i świetnie się dogadujemy.
- Piotr śpiewał na pani poprzedniej płycie w utworze „Jedno serce”. Będzie jakaś kontynuacja tego wątku?
- Nie. Miałam szczęście, że on się wtedy zgodził. (śmiech) Dzięki temu została nam ta pamiątka. Teraz w ogóle go nie ciągnie do tego typu klimatów. Piotrek znalazł sobie swoją drogę. Moim zdaniem ma muzyczny talent – i był moment, że zmuszałam go do gry na skrzypcach i fortepianie. To nie miało jednak sensu. Ma poczucie rytmu i jest muzykalny, co pomaga mu w jego pasji – montowaniu filmików wideo. Podziwiam go, bo sam rozkminia różne programy komputerowe i współpracuje już z różnymi youtuberami. Sam sobie stworzył ten świat i świetnie sobie w nim radzi.
- Podobno nie chce pani mówić o sobie „samotna matka”. Dlaczego?
- Bo ja jestem samodzielną matką. To dwie różne rzeczy. My, kobiety, które wychowujemy same dzieci, jesteśmy samodzielnymi matkami. Nasze dzieci czują się z nami dobrze i bezpiecznie. Zapewniamy im codziennie ogromną dozę miłości. Mimo tego, że musimy borykać się z wieloma trudnościami. Nie tylko ze stereotypami, ale również z szarą codziennością. Moje zaplecze finansowe nie jest złe, są jednak kobiety, które mają trudną sytuację, a pomimo tego podejmują to wyzwanie. Stają na głowie, aby zachować godność i zapewnić bezpieczeństwo swojej najbliższej rodzinie.
- „Szkło” mówi także o tym, że nie warto tracić życia na samotność. Jest pani gotowa na nową miłość?
- Od kobiety, która rozstaje się ze swoim dotychczasowym partnerem, oczekuje się u nas, że co najmniej przez dwa lata będzie sama. A ja się z tym nie godzę. To ja wiem, kiedy jestem gotowa na miłość, na to żeby komuś znowu zaufać. A że jestem optymistką, to nie patrzę na czas – bo czas może nie zagoić ran nawet po dziesięciu latach. Tymczasem fantastycznego człowieka można spotkać nawet po miesiącu. Niektórzy rozpoczynają nowy związek w ramach podświadomej terapii, inni – bo mają taką potrzebę, a jeszcze inni – bo naprawdę znowu się zakochali. Nie mówię tu jednak o sobie.
- Poprzednia pani piosenka „Zanim stracisz” opowiadała o bardzo poważnym temacie: przemocy domowej. Skąd taki pomysł?
- Poruszam ten temat od wielu lat w moich piosenkach. Do tej pory nie zauważano tego, bo często towarzyszył im optymistyczny teledysk czy ludzie nie skupiali się na tekście. Osoby, których to dotyczyło, zawsze jednak to wychwytywały. Co ciekawe – nie były to moje największe przeboje. Mówiły o tym zwłaszcza moje piosenki z „Etnoteki”. Zawsze byłam solidarna z kobietami, zawsze starłam się im pomagać. Dlatego nie godzę się z wieloma rzeczami, które je spotykają. Jestem kobietą i uważam, że niektóre sytuacje, w których jesteśmy stawiane, są po prostu niegodne.
- Jak to się dzieje, że co roku przemocy domowej ulega u nas 100.000 osób?
- To wywodzi się z domu. Mimo, że kobiety walczą o swoje prawa i są coraz bardziej świadome, ich siła jest przerażająca dla mężczyzn. Dzisiaj mówi się, że mężczyźni są coraz mniej męscy. To nie do końca prawda. Dawniej też tak bywało. Choćby w starożytnym Rzymie czy Grecji. Ja dążę do tego, żeby była między płciami równość. Żeby ten naturalny podział był, ale żeby się partnerzy wzajemnie szanowali. Żeby nikogo nie upokarzać i nie umniejszać. Bo jeżeli ktoś coś robi źle, to robią to obie płcie. I podobnie, jeśli ktoś coś robi dobrze. Bardzo podziwiam kobiety, które są w polityce – choćby Olę Gajewską, ona walczy o prawa kobiet, działa bardzo intensywnie, a do tego wychowuje dziecko z partnerem. To jest nowe pokolenie, które pokazuje, że kobiety mają siłę, nie poddają się i mówią o tym głośno.
- Piosenka może pomóc zmienić świat?
- Na pewno. Do dzisiaj pisze do mnie wiele kobiet, dziękując za to, że nagrałam „Zanim stracisz”. To one mi uświadomiły, że miałam tak wiele piosenek z podobnym przekazem. Bo ja sama już o tym zapomniałam. „Ten utwór pomógł mi podjąć trudną życiowo decyzję rozstania się z partnerem, który upokarzał mnie i moje dzieci. I do dziś jest dla mnie ważna” – podkreślają moje słuchaczki. Mam taką dziewczynę w fanklubie, która kiedy zabierano ją od ojca, gdy była dzieckiem, dostała od niego kasetę Brathanków z zaleceniem: „Kiedy będzie ci smutno, to sobie ją puść”. Muzyka potrafi więc dać nadzieję i dodać siły. Bo teksty, które powstają, to nie są wyrachowane dyrdymały, tylko wychodzą głęboko z człowieka.
- Pani też doświadczyła dyskryminacji ze strony mężczyzn?
- Zdarzyło mi się.
- Kobiecość jest dla pani źródłem siły?
- Tak. Uważam, że wszystkie nasze słabości, są naszymi największymi atutami.
- A jak pani postrzega kobiecość?
- Kobiety zawsze były silne i walczyły o swoje prawa. Na przestrzeni lat inaczej to wyglądało i różnie im się udawało. Teraz jest większy dostęp do informacji, dlatego bardziej jest to wyraźne. Oczywiście zmienia się też moda. Możemy wyglądać bardziej kobieco, albo bardziej męsko. Nie ma jakichś restrykcyjnych reguł w tej kwestii. Na pewno jest więc jakaś zmiana – cały czas rozwijamy się jako społeczeństwo i globalizujemy, mamy więc więcej możliwości. Zawsze jednak były silnie kobiety. Może nawet silniejsze niż dzisiaj, bo pokazywanie tej siły w dawnych czasach wymagało od nich więcej stanowczości.
- Popiera pani Strajk Kobiet?
- Ja przede wszystkim jestem bardzo zła, że w tak trudnych czasach, jak pandemia koronawirusa, kobiety zostały zmuszone do wyjścia na ulice i narażanie się na zakażenie. One po prostu nie mają wyjścia. To nie jest ich wina. Te dziewczyny muszą walczyć. Kiedy byłam w liceum, często odwiedzaliśmy z klasą dzieci z ciężkimi upośledzeniami fizycznymi i psychicznymi. One były samotne, bo rodzice często nie mieli ani możliwości, ani środków, aby zająć się nimi. One wymagały całodobowej opieki medycznej. My przychodziliśmy przynajmniej poprzytulać te dzieci. Z ich reakcji wynikało, że bardzo tego potrzebują. Niestety: te dzieci narażone są na samotne życie. I to długie – bo często żyją długo. Dochodzi więc do tego wątek etyczny.
- Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że za młodu miała problem z samoakceptacją. Co pomogło pani zbudować poczucie własnej wartości?
- Czas. Dojrzałość mi służy. Dlatego wcale nie zamieniłabym swojej obecnej dojrzałości z młodszymi koleżankami. Dojrzałość daje mi życiowy spokój, pogodzenie się z samą sobą i dużo większą siłę. To mnie nakręca i bardzo buduje. Dzięki temu, chce mi się więcej i żyć bardziej. Czas sprawił również, że przewartościowałam wiele rzeczy. Są sprawy ważne dla mnie, ale są mniej istotne. I skupiam się na tych pierwszych.
- Przemijanie czasu pani nie smuci?
- Smuci mnie to, że nie ma już mojego taty i mojego dziadka, mojej babci i mojego wujka. Pamiętam czasy swojego dzieciństwa, kiedy zjeżdżali się do nas bliscy i znajomi, aby wspólnie grać i śpiewać. To był dom, który żył. Tego już nie ma. I to mnie smuci. Że czas nam odbiera to, co było dla nas kiedyś cenne. Jeśli chodzi o wpływ mijającego czasu na mnie – w ogóle mnie to nie martwi. Świetnie się czuję, mając tyle lat co teraz, więc chwilo trwaj!
- Prawdziwe życie zaczyna się po czterdziestce?
- Po każdej kolejnej cyfrze z przodu. Każdej się boimy, ale potem okazuje się, że nic się nie zmieniło, albo nawet jest jeszcze fajniej.