Hanna Zdanowska: przepraszam łodzian za zawirowania...
O komunikacyjnej rewolucji rozmawiamy z prezydent Łodzi Hanną Zdanowską
Miało być „częściej, szybciej, punktualniej”. Czy, pani zdaniem, udało się te hasła komunikacyjnej rewolucji zrealizować?
Jeszcze jest za wcześnie, by stwierdzić, że tak jest. Na papierze oczywiście jest częściej, powinno być szybciej i punktualniej. Ale z pewnością jest jeszcze sporo do poprawienia. System sterowania ruchem musi nauczyć się nowych rozkładów jazdy, a osoby nim sterujące popracować nad wprowadzeniem takich rozwiązań, które rzeczywiście będą oznaczały priorytet dla komunikacji miejskiej. To zresztą zdecydowanie udało się poprawić w przypadku tramwajów na trasie W-Z.
Pamiętajmy też, że miejska komunikacja nie funkcjonuje w próżni, nie jest jedynym użytkownikiem łódzkich dróg. Mała stłuczka, czy pozostawienie na kilka minut niefrasobliwie zaparkowanego samochodu na ul. Kilińskiego, Pomorskiej czy Kopernika i zatarasowanie przejazdu tramwajom odbija się natychmiast na punktualności.
Czy jest częściej, co było naszym głównym założeniem? Moim zdaniem tak, na pewno na wielu trasach.
A szybciej? Łodzianie, dzwoniąc do redakcji „Expressu”, podawali dziesiątki przykładów, że wydłużyła im się droga do pracy czy szkoły. I zmiany określali krótko: gorzej, drożej, z przesiadkami.
Wiem, że konieczność przesiadania się budzi największe emocje, zwłaszcza wśród starszych łodzian i że oznacza to dla nich dodatkową uciążliwość, bo większość tramwajów to wagony, do których trzeba się wspinać po stopniach. Z autobusami jest dużo lepiej, bo MPK dysponuje tu nowoczesnym, niskopodłogowym taborem. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko jeszcze funkcjonuje tak, jak byśmy chcieli.
Wiem, że nie wszyscy są zadowoleni, bo zaingerowaliśmy bardzo głęboko w przyzwyczajenia związane z codziennym przemieszczaniem się. Wiele osób musi je teraz zmienić i to jest istota problemu. Dlatego twierdzę, że to, czy jest szybciej, czy jest lepiej, czy jest punktualniej - to dopiero czas pokaże.
Nie zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że jest drożej. Dla osób, które regularnie korzystają z miejskiej komunikacji, mamy najtańsze w Polsce bilety okresowe. Od września seniorzy i uczniowie podstawówek będą mogli je kupić dużo taniej. Musimy z jednej strony racjonalizować koszty, ale z drugiej - staramy się nie sięgać zbyt głęboko do kieszeni mieszkańców. Bilety jednorazowe też mamy jedne z najtańszych w Polsce.
Podpisaliśmy umowę z Łódzką Koleją Aglomeracyjną - na jeden bilet pasażerowie mogą podróżować również pociągami. I warto z tej alternatywy korzystać przy przemieszczaniu się z bardziej odległych krańców miasta. W przyszłym roku tych połączeń będzie jeszcze więcej, bo marszałek województwa niedawno podpisał umowę na zakup kolejnych pociągów.
Warto także pamiętać, że tunel między dworcami Fabrycznym i Kaliskim zmieni w ogóle sposób przemieszczania się na dłuższe dystanse po mieście.
To dopiero będzie, wróćmy jednak do tego, co jest. Czy nie można było - zamiast robić komunikacyjną rewolucję - postawić na ewolucję, stopniowe zmiany?
To nie jest tak, że wszystkie zmiany nastąpiły teraz. Część miała miejsce już w ubiegłym roku czy wcześniej i było to związane z inwestycjami w mieście. System miejskiej komunikacji przypomina naczynia połączone, na drobne zmiany nie było już pola manewru. Zależało nam na tym, by skomunikować zdecydowanie gęstszą siecią całe miasto. Stąd decyzja o tych zmianach. Ale też trzeba mieć świadomość, że nie mamy więcej pieniędzy na dopłacanie do miejskiej komunikacji. Już w tej chwili dokładamy ok. 220-240 milionów złotych rocznie. Nie możemy tej kwoty zwiększać w nieskończoność, bo uniemożliwiają nam to przepisy. A uzyskanie większych wpływów z biletów jest nieosiągalne bez drastycznej podwyżki ich ceny.
Tak więc chcąc rozszerzyć sieć połączeń, musieliśmy ją przeobrazić. Nie jesteśmy w stanie zapewnić bezpośredniego połączenia z każdego punktu A do punktu B dla każdego osiedla i każdego mieszkańca. Rozumiem, że łatwiej było wsiąść do autobusu, który jechał kilkanaście metrów od domu, a teraz trzeba dojść sto metrów do tramwaju - i jest to problem.
Ale dzięki temu, że zlikwidowaliśmy jadący równolegle z tramwajem autobus, mogliśmy go wprowadzić np. głębiej w osiedle i umożliwić dojazd tym, którzy i do tramwaju, i do autobusu mieli dużo, dużo dalej. Rozumiem, że nikt nie chce oddać tego, co już ma, a każdy chciałby jeszcze coś dodatkowego. Tylko że nie ma, po prostu z powodów finansowych, takiej możliwości...
Czy jest szansa, że wrócimy do stanu poprzedniego, sprzed 2 kwietnia?
Na pewno nie. Na bieżąco będziemy drobne zmiany wprowadzali, tam, gdzie popełniliśmy jakiś błąd, np. z dojazdami do pracy w niedzielę. Rzeczywiście zapomnieliśmy, że nie wszyscy tego dnia odpoczywają. Zapewniam, że czytamy wszystkie uwagi, które do nas wpływają. To, co jest rozsądne i możliwe, będziemy korygować. Natomiast cofnąć się do stanu sprzed 2 kwietnia nie możemy, bo nie da się zwiększyć siatki połączeń i częstotliwości kursów bez drastycznej podwyżki cen biletów.
A co, pani zadaniem, najbardziej nie wypaliło?
Nasz błąd to za mało czytelne rozkłady jazdy na przystankach, a także - zwłaszcza dla starszych osób - również nieczytelne mapki, które przygotowaliśmy. Powinny być większe. Za późno rozpoczęliśmy również kampanię informacyjną. Łodzianie powinni mieć dużo więcej czasu, żeby się zapoznać z planowanymi zmianami.
Myślę też, że musimy lepiej rozpropagować wśród mieszkańców system konsultacji. Bo odbyliśmy naprawdę wiele spotkań na temat siatki połączeń, a zarzut, że zmiany nie były z nikim konsultowane, pojawia się bardzo często... Tyle że na te spotkania rzadko przychodziło 80-100 osób, najczęściej zaledwie garstka: kilka, kilkanaście. Co oznacza, że prawdopodobnie ludzie o nich nie wiedzieli. I to jest nasza wina, że nie potrafimy dotrzeć z istotną dla mieszkańców informacją.
Przepraszam łodzian za zawirowania związane z „komunikacyjną rewolucją”. Zdaję sobie sprawę, że to jest czas trudny dla nas wszystkich. Ale prosiłabym o jedno: żebyśmy wykazali trochę cierpliwości. Ciężko jest zmienić swoje przyzwyczajenia, nawet jeśli to w efekcie oznacza to zmianę na lepsze.
Chcę jednak podkreślić, że jeśli po tych sześciu czy ośmiu miesiącach mieszkańcy powiedzą: nie, tu nam nie odpowiada, tu nie jest dobrze, tu trzeba poprawić, to będziemy siadać do rozmów i korygować. Ale jednocześnie chciałabym prosić, by spojrzeć na całe miasto, nie tylko na swój własny interes, że ja mam jedną przesiadkę więcej, więc wszystko jest do niczego.
Tam, gdzie wprowadzone przez nas rozwiązanie jest złe, będziemy próbować znaleźć inne, lepsze. Dajmy sobie jednak trochę czasu.
Dziękuję za rozmowę.