Hanys z krwi i kości, gibki do roboty, zdolny do miłości. Kocha swój Śląsk [POSŁUCHAJ]
Byłbym od co najmniej kilku lat na górniczej emeryturze, gdybym nie trafił do kabaretu Rak - mówi Grzegorz Poloczek. - Byłbym takim dziadkiem, który siedzi w domu i nic nie robi. A tak nagrałem drugą płytę.
Zacznijmy od piosenki o "małej niespodziance na świąteczne dni". Co to ma być za prezent?
Podaruj mi swój czas, bądź ze mną w te dni. To jest świąteczny prezent.
Nie wystarczy zadzwonić?
Dziś ludzie godzinami gadają przez telefon, że się muszą spotkać, a i tak się nie spotykają, bo wszystko już sobie powiedzieli do słuchawki. Dlatego chętnie wracam do czasów, kiedy nie było telefonów. Jechaliśmy z Rudy Śląskiej do ciotki w Bytomiu, bez zapowiedzi, i ciotka zawsze była w domu. Nie było do pomyślenia, że jej nie zastaniemy, bo gdzie mogłaby być?
Wtedy na Śląsku rządzili hotelorze, co "brali Ślązoczki na piękne ciuchy", jak pan wspomina w piosence. Ślązaczki dawały
się nabrać na ten ich szpan?
A niby skąd wzięły się konflikty między mieszkańcami hoteli robotniczych a miejscowymi? W mojej rodzinnej Rudzie Śląskiej w każdej dzielnicy był taki hotel pełen młodych chłopców. Nasi byli zazdrośni o swoje baby, to czasem ich bili po pysku. Potem z tymi hotelorzami pracowali na kopalni i w końcu darowali im pochodzenie.
Wziął pan urlop od kabaretu, żeby pisać piosenki na solową płytę "Dwa światy"?
Większość napisałem na tylnym siedzeniu auta, którym z kabaretem Rak i grupą Vox podróżowaliśmy po USA w czasie trasy koncertowej. Przejechaliśmy 23 tys. km. Miałem dużo czasu na myślenie o życiu, bo z mojego miejsca nie było słychać, o czym z przodu toczy się rozmowa. Co napisałem, podawałam siedzącemu przede mną Jerzemu Słocie z Voksu, a on na kartce z Mac Donald'sa pisał muzykę. Nucił i nagrywał na dyktafon.
Stał się pan trochę sentymentalny, skoro oczekuje tradycyjnych listów, jak w tej piosence: "Napisz kiedyś do mnie zwykły list". Ile godzin spędza pan przed komputerem?
Bardzo mało, bo uważam, że to jest stracony czas. Mam komputer, nawet maile potrafię już wysyłać, ale do bardziej skomplikowanych operacji proszę córkę lub syna. Nie ma mnie na Facebooku, a telefon mam wciąż tradycyjny. W ogóle pierwszy telefon komórkowy kupił mi Krzysiu Hanke z kabaretu Rak, bo go złościło, że nie ma ze mną kontaktu.
Myśli pan czasem, jak potoczyłoby się pana życie, gdyby na drodze nie stanął kabaret Rak?
Byłbym od co najmniej kilku lat na górniczej emeryturze. Byłbym dziadkiem, który siedzi w domu i nic nie robi, chociaż nie wiem, czy wytrzymałbym z tym nicnierobieniem. Rok przepracowałem w kopalni Wujek i 12 lat w kopalni Pokój, dlatego nie podobają mi się dyskusje, ile górnikom zabrać przywilejów. Trzeba ich wspierać.
Zamyślił się pan nad odchodzącym Śląskiem, skąd "potracili się starzy kompani". Chce pan w piosenkach archiwizować przeszłość?
Jak najbardziej, bo skąd nasze dzieci mają znać świat, w którym celebrowało się każde spotkanie? Myślę też o moich rówieśnikach, którym brakuje czasu, żeby zauważyli, jak ten czas ucieka im przed oczami.
Jak to mówią: lepiej się zużyć niż zardzewieć.
W walce o lepszą przyszłość otaczają się dobrami, a potem martwią, że wszystko im się psuje. I narzekają. Kogo człowiek nie spotka, jest niezadowolony. A wystarczy zwolnić i zastanowić się nad sobą. Okaże się, że wcale nie jest najgorzej. Życie jest piękne i nie trzeba mieć wszystkiego.
Odrobina szaleństwa nie zabija, a pan proponuje w jednej z piosenek program minimum: "Ciesz się, że masz dwie ręce".
Czy nie jest to powód do radości? Pojechałem ostatnio z mamą do lekarza i cztery godziny spędziłem z nią w przychodni. Przez cały ten czas słuchałem narzekań wszystkich na wszystko. A ja się cieszyłem, że mogę posiedzieć z mamą przez te cztery godziny i nigdzie nie muszę iść, bo na tego lekarza przeznaczyłem cały dzień.
Zamiast narzekać, mogliby nucić pana piosenkę o św. Barbarze: "Dziękujemy ci Barbaro, że się modlisz, że się starosz". Były chwile, w których sam intensywnie myślał pan o tej świętej?
Na kopalni myśli się o niej codziennie, bo codziennie przechodzi się koło jej figurki. Były niebezpieczne sytuacje, pracowałem przy prądzie. Może mnie uchroniła? Myślę, że górnicy nie nafedrowaliby ani tony, jakby przestrzegali przepisów BHP. To ich ryzyko codzienne, a nagrodą to, że pracują krócej.
Po szychcie śpiewają za panem: "Przyjdź na ławkę pod familok, wszyscy już tam siedzą". Gdzie dziś spotykają się pana sąsiedzi?
Ludzie ciągle mieszkają w familokach i życie w nich jest podobne do tego z mojej piosenki. Śląsk wypiękniał, ale myślę o tamtym, bo życie było radośniejsze. Dziś wszyscy chcemy mieć iPhone'y, smartfony, a zapominamy, że niedawno ludzie nie wysyłali do siebie esemesów, tylko szli na ławkę przed familok. I rozmawiali o słonecznej stronie życia. Sąsiadka mogła zwrócić uwagę dziecku sąsiadki, a teraz nie wolno.
Lubię pana starą piosenkę: "Bo jo jest hanys z krwi i kości. Gibki do roboty, zdolny do miłości". Wstydził się pan swojego pochodzenia?
Nigdy. Uważam, że niektórzy wyolbrzymiają problem rzekomego wstydu, co prowadzi czasem do agresji. Niektórzy mają do mnie pretensje, że nie popieram autonomii, języka śląskiego. Nie walczę, bo się na tym nie znam, ale wierzę ludziom, którzy walczą. Jeśli jeszcze wiedzą, o co - niech walczą. Ja robię swoje. Występuję w całej Polsce i mówię po śląsku. Staram się pisać teksty, także gwarowe, związane ze Śląskiem.
Jak śląska mowa jest przyjmowana w Polsce?
Dobrze. Z kabaretem Rak zawsze mówimy, skąd pochodzimy. Jesteśmy sobą. Tu, na Śląsku, za bardzo się kłócimy, zamiast trzymać razem, być Ślązakami w Polsce.
Wróćmy do nagrań: "W moim domu rządzą baby". W pana domu baby mają rację?
Trzeba się liczyć z kobietami, ale wydała mi się sztuczna debata o parytetach na listach wyborczych. Dlatego napisałem o tym piosenkę satyryczną. Wcale tak źle kobiety nie mają, bo rządzą w domu. Potrafią zakręcić facetem i on chodzi jak w zegarku.
Gienkowi, z pana piosenki, to się przytrafiło, a całe młode życie bał się silnych kobiet.
Na podwórku zawsze był taki chłopak, co rządził i słabsi starali się mu przypodobać. Gienek to był fajny synek, ino pies na baby. W końcu i jego kobieta usidliła. Wtedy zrobił się z niego normalny chłop.
A jak z "porannym kacem, co rozrywa łeb"?
Piwko wypiję, jak mam czas, ale nie codziennie, bo otępia. Piję alkohol, żeby się bawić, a nie po to, żeby się otępiać. Lubię się napić konkretnie.
Artyści lubią zapić tremę.
Mało kiedy widzi się artystę, żeby wychodził pijany na scenę. Jak zaczynałem, to się zdarzało. Człowiek miał poczucie, że na rauszu jest lepszy, błyskotliwszy, a było odwrotnie. Źle wygląda z widowni, gdy artysta jest wypity.
"Celebryci, celebryci tylko dla nich słońce świeci". A pan nim nie jest?
Na pewno się nim nie czuję. Mam przekonanie, że czas celebryty jest krótki. Zabłyśnie i koniec. A ja ciągle coś robię nowego. Występuję z kabaretem Rak, piszę piosenki i daję indywidualne koncerty.
Podobno sztuka polega na tym, by nie dostać zawrotu głowy, gdy się jest na górze.
Nie lubię kamer i to mnie ogranicza w byciu celebrytą. W telewizji nie jestem sobą, a celebryci od rana bywają w tv i ciągle coś gotują. Myślę, że teraz, by zostać artystą, trzeba umieć gotować. Jedynie gram w tenisa na turniejach z celebrytami.
Publiczność pana mobilizuje?
Nawet za bardzo, bo nie umiem zejść ze sceny. Kabaret jest dziś tak szybki, że czasem nie różni się od reklam. Do takiego kabaretu się nie nadaję. Lubię sobie pogadać.
Skoro śpiewa pan "wolnym być", to co ogranicza dziś pana wolność?
Choćby to, że jestem już tak długo w kabarecie. Wszyscy się zmieniamy i z czasem coraz częściej trzeba iść na kompromisy.
Przychodzi taki czas, że trzeba go więcej poświęcić rodzinie?
Lubię być w domu i w nim próżnować.
"Dwa światy", to podwójny album Grzegorza Poloczka z kabaretu Rak. Są na nim rozważania o barwach Śląska, zwłaszcza tego odchodzącego, o życiu pędzącym za szybko, za często, w narzekaniu. Jedna płyta jest w klimatach śląsko-kabaretowych, druga - zupełnie inna, refleksyjna. Nagrana w Regio Records w Katowicach. Marcin Kindla, muzyk pochodzący ze Świętochłowic, zaaranżował piosenki Grzegorza Poloczka, do kilku napisał muzykę.