Helenka poszła do nieba. Nie zmarnowała tu minuty
Wczoraj Helena Kmieć z Libiąża pod Chrzanowem skończyłaby 26 lat. Często powtarzała, że chciałaby umrzeć, służąc Bogu. I tak właśnie się stało. Do Boliwii pojechała pomagać siostrom służebniczkom w remoncie sierocińca. Nocą włamali się do niego dwaj mężczyźni. Nie wiadomo, dlaczego zaatakowali akurat Helenę.
Biskup Jan Zając podjął się tego zadania. Pojechał do Libiąża, do rodziców Helenki, by przekazać im najgorszą z możliwych wiadomość. Ale kto inny miałby to zrobić? Chodziło przecież o wnuczkę jego brata.
Rodzice od razu zrozumieli, że ma im coś ważnego do powiedzenia, gdy zobaczyli go na progu swojego mieszkania. Inaczej nie przyjeżdżałby do nich nagle, bez zapowiedzi.
- Helenka poszła do nieba - to pierwsze zdanie, jakie od niego usłyszeli.
Były łzy i rozpacz, a nawet wyrzuty: miało być bezpiecznie. Ale nie było beznadziei. Zawierzyli Bogu, że miał swój cel wybierając taką drogę dla ich córki. Wiara. Tylko to pozwala w takiej chwili przetrwać. Bo po ludzku tego zrozumieć się nie da.
- Helenka poszła do nieba - to pierwsze zdanie, jakie od niego usłyszeli
- Helenka codziennie dawała świadectwo swojej miłości do Jezusa. Codziennie. Aż do przelania krwi - tłumaczył już później biskup. - Świat jej świadectwa potrzebuje, już dziś wydaje ono owoce dobra. Ludzie, którzy jej nie znali, opłakują jej śmierć. Na tym polega teraz jej apostolstwo: ewangelizuje swoją męczeńską śmiercią.
Cochabamba
„Tak pięknie przywitały nas siostry z Boliwii! 27 stopni Celsjusza. Laaatooo! Pozdrawiamy z Cochabamby, która przez najbliższe pół roku będzie naszym domem”. To ostatni wpis na Facebooku Helenki, z 9 stycznia. Obok zdjęcia: ona, uśmiechnięta od ucha do ucha, z koleżanką Anitą, na lotnisku pchają wózek z bagażami.
Odradzano jej ten wyjazd. Ostrzegano, że boliwijska ziemia jest niebezpieczna. Ale ona mówiła: tym bardziej pojadę, aby pomóc ludziom, którzy tam mieszkają.
To nie był chwilowy kaprys młodej dziewczyny czy emocjonalne uniesienie serca. To była przemyślana decyzja. Marzenie jej życia. Najważniejsza misja.
Razem z misjonarkami ze zgromadzenia sióstr służebniczek pracowała przy remoncie ochronki dla dzieci. Przez dwa tygodnie myła okna, podłogi, malowała ściany i ozdabiała je pięknymi rysunkami kwiatów. Wzięła bezpłatny urlop w pracy, by poświęcić się temu zadaniu.
Miejsce to - parterowy budynek - było zabezpieczone ogrodzeniem, kratami w oknach. Następnego dnia miało się odbyć uroczyste otwarcie, Helena miała powiedzieć kilka słów. Nie pojawiały się żadne sygnały o zagrożeniu.
Atak nastąpił niespodziewanie. 21-letni Romualdo Manio Santos był już wcześniej karany, odsiadywał karę za gwałt. Razem z 29-letnim Sergio Floresem Riverą wtargnęli do ochronki nocą. Po dachu dostali się na otwarte patio. Dalej już było łatwo. Znaleźli się na korytarzu, z którego drzwi prowadziły do pokoi dziewczyn.
To nie był chwilowy kaprys młodej dziewczyny czy emocjonalne uniesienie serca. To była przemyślana decyzja. Marzenie jej życia. Najważniejsza misja
Nie wiemy, dlaczego zaatakowali Helenę. Może obudził ją hałas, poszła sprawdzić. A gdy zauważyła obcych mężczyzn, zorientowała się, że to napad, chciała udaremnić kradzież. Nigdy nie stała z boku, zawsze taka była: w centrum wydarzeń. Napastnicy zadali jej 15 ciosów nożem, również w okolicy serca, i dziesięć ran ciętych.
Wykrwawiła się na rękach koleżanki.
- Jest nam niezmiernie przykro - powiedział Elvin Baptista, komendant boliwijskiej policji, w czasie konferencji prasowej po tragedii.
Mordercy zostali zatrzymani kilka dni po zabójstwie. Dla policji sprawa jest już praktycznie zamknięta, wszystkie dowody wskazują właśnie na nich.
Na miejscu zbrodni znaleziono liczne ślady: odciski z obuwia Romualda i Sergia, ich odciski palców, na ubraniach obu wykryto ślady krwi Heleny. Znaleziono przy nich nóż i skradzione przedmioty. Widać ich też na nagraniu z kamer. Obaj trafili do więzienia.
Pacata
Arcybiskup Oscar Aparicio, ordynariusz Cochabamby, mówił o Helenie w kazaniu: „Dziwnym może nam się wydawać to pragnienie Heleny: „Chciałabym umrzeć, służąc Bogu”. Tak jak niezrozumiałym jest, że zostało przerwane życie tak młode, bogate, tak intensywne, z całym bogactwem talentów, z tym wszystkim, co ta młoda dziewczyna posiadała, czym się dzieliła.
„Wspaniale jest móc przez swoje działania i talent wywoływać czyjś uśmiech na twarzy i nieść innym pomoc”
(…) Dlaczego zatem Bóg na to pozwala? I dlaczego właśnie tutaj, w Cochabambie? Wiele pytań i chyba nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Ale jestem przekonany, że dla Pana to życie tak intensywnie przeżywane liczy się bardzo. Helena zaledwie kilka dni przebywała wśród nas. Cel jej pobytu był jasno określony: być apostołką, posłaną, by głosić wśród nas Dobrą Nowinę. I czyniła to, pomimo że została posłana pomiędzy wilki. (…)
Bracia moi. Ta krew jest odkupieńczą, tak samo jak Eucharystia, którą celebrujemy. Wielokrotnie w ciągu ubiegłego roku powtarzałem: „Nie dla femicidio (zabójstw kobiet)”. Jeśli Helena przelała swą krew na naszej ziemi, to dokonało się to po to, abyśmy mogli budować i odbudowywać Królestwo Boże między nami”.
Libiąż, Gliwice
Helena chodziła do Zespołu Szkół Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Libiążu. Wybitnie zdolna. Po pierwszej klasie liceum wyjechała do Wielkiej Brytanii na dwuletnie stypendium. Równolegle zdawała egzaminy w Polsce. Zrobiła międzynarodową maturę.
W październiku 2009 r. rozpoczęła studia na Politechnice Śląskiej, na kierunku inżynieria i technologia chemiczna, w języku angielskim. Obroniła dyplom magistra i zaczęła pracę jako stewardesa w liniach lotniczych.
- Najpierw byliśmy zaskoczeni, że taka Helenka, mądra, skończyła studia i chce być stewardesą - mówi Anetta Szewczyk, dyrektorka zespołu szkół KSW. - Że może szkoda takiej osoby, z takim mózgiem, zdolnościami, żeby serwowała kawę. Ale ona nie zakładała, że to będzie jej praca na resztę życia. Po prostu chciała podróżować, zobaczyć kawałek świata. Odpowiedzialna, zdolna, pracowita. Nasza iskierka.
Utalentowana wszechstronnie. Pisała wiersze, pięknie recytowała, występowała w przedstawieniach, jasełkach. Lubiana przez kolegów, była przewodniczącą samorządu.
Rok temu we wrześniu, na 25-lecie, szkoła wydała książkę. Helenę, absolwentkę, poproszono o napisanie listu.
„Gdybym miała coś powiedzieć w charakterze wskazówki od starszej koleżanki, to najpierw byłoby to: Uczcie się języków - to jest most do świata! Korzystajcie z tego, co oferuje Wam szkoła, szukajcie swoich zainteresowań, pasji, a kiedy je znajdziecie, pogłębiajcie je.
Mój obecny zawód, dość nietypowy, gdyż pracuję jako stewardesa, jest połączeniem moich pasji: podróżowania, odkrywania świata, poznawania nowych kultur, języków, a także pracy z ludźmi, która daje mi dużo radości”.
Jeszcze na studiach rozpoczęła naukę w Państwowej Szkole Muzycznej w Gliwicach, w klasie śpiewu solowego. Miała wielki talent. Grała na gitarze, fortepianie, śpiewała tak, że drżały ściany w kościele. Nikt się nie spodziewał, że ta delikatna dziewczyna potrafi wydobyć z siebie tak potężny głos.
Angażowała się w Duszpasterstwo Akademickie. W świetlicy Caritas pomagała dzieciom w nauce. Nie potrafiła usiedzieć na miejscu: chodziła po górach, jeździła na rowerze, lubiła grać w squasha, a niedawno zaczęła próbować sił we wspinaczce. Pasjonował ją taniec, szczególnie salsa.
„Mam jeszcze wiele marzeń i celów, ale jednym z ideałów, które staram się realizować, to chęć bycia dla innych. Robienie czegoś tylko dla siebie nie daje tyle radości, co robienie czegoś dla drugiego człowieka. Wspaniale jest móc przez swoje działania i talenty wywoływać czyjś uśmiech na twarzy i nieść innym pomoc”.
Kraków, Trzebinia
Podczas Światowych Dni Młodzieży Helena poznała siostry służebniczki dębnickie. Później korespondowały ze sobą.
Opowiedziały jej o Cochabambie (nazwa pochodzi z języka keczua: jezioro na otwartej przestrzeni), ciepłej, słonecznej, z najwyższą na świecie statuą Jezusa Cristo de la Concordia. Rozmawiały o małych sierotach, dla których trzeba wyremontować ochronkę. Helena zapragnęła w tym pomóc.
To zresztą miał być nie pierwszy już jej wyjazd. Od 2012 r. należała do Wolontariatu Misyjnego „Salvator” WMS w Trzebini. Dwa razy była na kilkunastodniowych wyjazdach, prowadziła półkolonie dla dzieci przy parafiach księży salwatorianów: najpierw w Galgahévíz na Węgrzech, a później w Timișoarze w Rumunii.
- To nie tak, że teraz, po jej śmierci, mówimy o Helence w superlatywach. Zawsze tak było - mówi ks. Mirosław Stanek, dyrektor Wolontariatu Misyjnego. - Chciała pomagać, dawać coś od siebie. Swoją łagodnością przyciągała ludzi. Każdy by się ze mną zgodził w wolontariacie, że była najlepszą osobą z nas wszystkich.
W 2013 roku wyjechała na misję do Zambii. Tam przez dwa miesiące pracowała z dziećmi ulicy, uczyła je czytania, pisania, angielskiego i matematyki, towarzyszyła w codziennym życiu.
„Widząc, jak to życie w biednych krajach Afryki różni się od naszego europejskiego luksusu, wróciłam mając zupełnie inne spojrzenie na świat. Nauczyłam się bardziej doceniać to, co mam, dziękować Bogu za to, czego mi nie brakuje, cieszyć się nawet małymi rzeczami.
Marzy mi się dłuższy wyjazd, w czasie którego mogłabym głębiej wejść w rzeczywistość, w której się znajdę, nawiązać bliższe relacje z ludźmi, poznać ich potrzeby i dzięki temu móc lepiej im służyć. To marzenie ma się spełnić w przyszłym roku - planuję wtedy wyjechać na pół roku na placówkę misyjną sióstr Służebniczek Dębnickich w Boliwii”.
Nie zmarnować ani minuty
Powstała strona internetowa, na której przyjaciele wspominają Helenę. Piszą o niej: cicha, delikatna, dziewczęca, bystra. Ale ta jej cichość wynika z niesamowitej pokory, bo tak naprawdę była odważna, dynamiczna.
„Nawet z czarno-białych zdjęć Helenka wciąż się uśmiecha. Chyba nigdy nie widziałam jej smutnej. Chodziłyśmy razem na pielgrzymkę. Należałyśmy do grupy białej, a od jej koloru wzięło się określenie naszych pielgrzymów - Śnieżynki. Wydaje mi się, że ono doskonale pasowało do Helenki.
Ciężko znaleźć w dzisiejszym świecie kogoś tak dobrego i niewinnego jak Ona. Myślę, że Helenka już jest świętą. Widzę ją biegnącą w sandałach i z pokrowcem od gitary na plecach, w poszukiwaniu śpiewnika i mikrofonu. I tańczącą podczas postoju, ona chyba nie umiała się zmęczyć.
Cały czas słyszę, jak śpiewa podczas wędrówki Śnieżynek przez Pustynię Błędowską: «be, be, be, kopytka niosą mnie. Be, be, be, jak bardzo żyć się chce». Helence chciało się żyć na sto procent, dla siebie i innych”.
Koleżanka z wolontariatu dodaje: „Niesamowicie czuła. Uwielbiała się przytulać. Pamiętam, jak jesienią rozmawiałyśmy o „pięciu językach miłości”. Gdy usłyszała o tym związanym z okazywaniem ciepła, powiedziała: „O, to na pewno mój!” A ja wiem, że ona mówiła biegle we wszystkich tych językach.
Lubiła robić rzeczy codzienne tak, jakby były absolutnie wyjątkowe. Na placówce salwatoriańskiej na Węgrzech szykowała zmyślne kolacje, układała serwetki w kształt egzotycznych kwiatów, a z sera i wędliny robiła łódki. Po Eucharystii śpiewała „Ave Maria”. Dzieciaki do Niej lgnęły.
Mocno uduchowiona. Modliła się brewiarzem, czytała Pismo Święte. Lubiła śpiewać „Bo tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie, dokąd pójdą za wolą Twą”.
Zawsze robiła kilka rzeczy naraz. Najpierw, w szkole podstawowej, miała indywidualny tok nauczania: z trzeciej klasy przeskoczyła od razu do piątej. Później liceum: tu w Polsce i równolegle w Anglii.
Podczas studiów: śpiew, wolontariat, praca. Wielu przez całe swoje życie, choć długie, nie zrobi tyle, co ona przez 25 lat. Nie oszczędzała się, żyła intensywnie, jakby czuła, że ten jej czas jest wyznaczony. Jakby się spieszyła, żeby nie zmarnować ani minuty.
„Pracując jako stewardesa wstawała o trzeciej w nocy, wracała po dwóch lotach. „Hej! To Wy jeszcze w piżamach? Ja już byłam na Ukrainie!”. Normalny człowiek odsypia nieprzespaną noc.
Ona uciekała w góry, biegała na próby śpiewu, spotkania, grała w planszówki z przyjaciółmi i pomagała wszystkim, którzy potrzebowali wsparcia. Helena, czy Ty w ogóle śpisz? „No jasne! Dzisiaj prawie trzy godziny spałam!… Oj tam - lubiła powtarzać - wyśpię się po śmierci”…