Przemysław Franczak

Helikoptery niepotrzebne. Już odlecieliśmy

Przemysław Franczak

Ostatnio, kiedy budzę się wieczorem, czyli tuż przed położeniem się do łóżka, ze zdziwieniem stwierdzam, że sny mam coraz dziwniejsze, coraz bardziej odjechane. Odczuwam już nie tylko zmęczenie ciągłym wstawaniem z kolan - wiem, że wstaję tylko w przenośni, ale to i tak bardzo wyczerpujące - również myśli ciężko pozbierać po omamach, których raz za razem doświadczam. Sny z dzieciństwa, gdy w jakimś dziwnym, obcym mieście nogi zatapiały się w asfalcie i nie mogłem dogonić wsiadających do latającego tramwaju rodziców, też jakichś dziwnych, były po stokroć zborniejsze niźli te najnowsze fantasmagorie.

Helikoptery śnią mi się na przykład w ilościach hurtowych, abortowane Caracacle i poczęte Black Hawki, i rodacy rozprawiający o ich wadach i zaletach bojowych. Sprzedawca z warzywniaka wie już nie tylko, które jabłka lepsze będą na szarlotkę, gotów też dyskutować o różnicy w wirnikach i płatach nośnych, zna ładowność, jakby chciał tymi helikopterami jabłka z sadu transportować. Kasjerka w sklepie uczciwie mówi, że jogurt jest przeterminowany, ale jednocześnie na Najświętszą Panienkę przysięga, że do desantu lepsze są blakhołki.

Sąsiad palący na klatce schodowej układa z dymu małe śmigłowce i mamrocze pod nosem listę zainstalowanego na nich uzbrojenia. To jednak jeszcze nic, powiadam wam, nic. Bo dopiero historia o usunięciu prawie narodzonego przetargu wyrywa mnie na dobre z piżamy i wiedzie ku szaleństwu. Wskakuję do króliczej nory polskiej polityki.

W niej brodaty mężczyzna o hipnotycznym spojrzeniu, frunący na wydmuchanej z własnych płuc chmurze wyższości moralnej i etycznej, oskarża tych, co za karakale dusze sprzedali, o narodową zdradę. Grzmi, że przewał i ustawka - dowodów nie pokazuję, ale to sen, więc nie musi - a Francuzi grosza złamanego nie zobaczą; tu mam taką absurdalną przebitkę, że daję Napoleonowi widelec. I furda te ich latające maszyny, furda miejsca pracy w Łodzi, Polacy nie dadzą się nikomu wydymać. Plata o plomo, żabojadzie, srebro czy ołów, forsa czy kula, jak mawiał Pablo Escobar; ten to wiedział, jak na bezczela robić interesy.

I zwycięska jest walka o tę naszą rację stanu: kasę bez żadnego przetargu damy Amerykanom z Sikorsky’ego, bo Polak Amerykanin dwa bratanki, miejsca pracy będą w Mielcu. I hura, i duma, i patriotyzm, i helikoptery wyklęte. Polska Walcząca i uratowana. I zgłupiałem już w tym śnie zupełnie, bo jak to: tamto gruby przewał, a to nie? No nie, teraz to gram w „Żądle” z Newmanem i Redfordem, trochę zdeformowanymi, a ja, suweren, jestem tym, którego w biały dzień robią w konia z Janowa. I jeszcze mówią, że to dla mojego i ojczyzny dobra.

Budzę się i - jak to się mówiło w czasach studiów i taniego wina - mam helikoptery. Krótko mówiąc, rzygać się chce.

Przemysław Franczak

Kraków, wszechświat i cała reszta. Dziennikarz, publicysta, wydawca. Autor felietonów: społeczno-polityczno-kulturalnego "Smecza towarzyskiego" oraz sportowego "Sporty bez filtra". Korespondent Polska Press Grupy z siedmiu igrzysk olimpijskich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.