Hera, koka, hasz, LSD. Czy bez nich nie byłoby muzyki?
Depresja, artystyczna wrażliwość, niespodziewana popularność, a może poszukiwanie inspiracji? Po co artyści sięgają po używki? I czy bez heroiny, marihuany czy LSD nie usłyszelibyśmy w radiu najbardziej znanych przebojów Nirvany, Amy Winehouse czy Jimiego Hendriksa?
Beatlesi eksperymentowali z LSD, Paul McCartney miał nawet kiedyś powiedzieć, że dzięki narkotykom stał się lepszym człowiekiem. Kurt Cobain sięgał po wszystko. Były basista Nirvany (obecnie Flipper), Krist Novoselic, powiedział o nim: „lubił się nawalić, nieważne czym: LSD, trawka, klej, wódka, cokolwiek”. Amy Winehouse tworzyła muzykę w narkotykowym szczycie, ojciec namawiał ją do pójścia na odwyk. Tak powstał przebój „Rehab”, w którym wokalistka śpiewa: „I ain’t got the time and if my daddy thinks I’m fine / He’s tried to make me go to rehab but I won’t go go go” (Nie mam czasu, i jeśli mój tatuś myśli, że ze czuję się dobrze / On próbuje mnie zmusić, abym poszła na odwyk, ale ja nie pójdę - tłum. red.). Z narkotykami eksperymentował również Jimi Hendrix, w świat LSD wprowadziła go niejaka Linda Keith, modelka - to ona przedstawiła go Chand-lerowi, basiście The Animals, który poddał Hendriksowi myśl o stworzeniu własnej grupy. Nietrudno się domyślić, że przez dalszą część jego kariery narkotyki były jednym z elementów życia artystycznego.
- W latach 60. i 70. było tego dużo, praktycznie wszyscy się tak nakręcali. W przypadku Hendriksa wymuszał to bardzo intensywny tryb życia: długie, wyczerpujące trasy, w przerwach, czasem nawet w nocy po koncertach - nagrania. Przy tym notorycznym zmęczeniu muzycy, aby zagrać koncert pobudzali się kokainą, potem nie mogli spać, więc brali inne prochy. Bardzo możliwe, że doświadczanie innych stanów świadomości było dla Hendriksa swego rodzaju inspiracją. Nie znaczy to jednak, że gdyby nie brał, stworzyłby gorszą muzykę. Być może byłaby to inna muzyka, ale jestem przekonany, że równie genialna - komentuje Leszek Cichoński, gitarzysta i organizator Thanks Jimi Festival. - Warto jednak podkreślić, że wbrew powszechnej opinii Hendrix najprawdopodobniej został zamordowany, a nie umarł z przedawkowania narkotyków.
Można by wymieniać jeszcze długo: Hillel Slovak z zespołu Red Hot Chili Peppers i Janis Joplin przedawkowali heroinę. Podobnie Jim Morrison, którego ciało według relacji Sama Bernetta, dziennikarza „New York Timesa” i autora książki „The End: Jim Morrison” znaleziono w toalecie klubu Rock and Roll Circus, położonego na lewym brzegu Sekwany (Bernett pracował też jako menedżer klubu). Był to wówczas najpopularniejszy klub wśród gwiazd - odwiedzali go również Roman Polański, Salvador Dali, Eric Clapton i Jimi Hendrix. Abstynentów tam nie widywano. Jedna z wersji dotyczących śmierci Morrisona mówiła o tym, że znaleziono go w wannie w jego apartamencie - gorąca woda miała być jednym ze sposobów ratowania tych, którzy przedawkowali z heroiną.
Niektórzy, tak jak Winehouse czy Co-bain, próbowali się leczyć, ale terapie odwykowe rzadko kiedy bywały skuteczne. Silnie uzależniony od heroiny wokalista Nirvany w 1994 roku uciekł z kliniki odwykowej. Dotarł do swojego domu i tam popełnił samobójstwo. Miał strzelić do siebie z pistoletu. Okoliczności jego śmierci do dziś wzbudzają kontrowersje, a według autorów publikacji „Love & Death: The Mur-der Of Kurt Cobain”, Maxa Wallace’a oraz Iana Halperina, Cobain musiał zostać zamordowany, a to dlatego, że nie byłby w stanie zabić się po zażyciu tak dużej ilości narkotyku.
Beatlesi również nie stronili od narkotyków. Liczne doświadczenia z LSD dały efekt w postaci filmu oraz płyty „Magical Mystery Tour”.
Hipisi i klub 27
Morrison, Cobain, Winehouse, Joplin, Hendrix pozostaną ikonami, które pozostawiły po sobie nieśmiertelną muzykę. Większość z nich odeszła w wieku około 27 lat, stąd w popkulturze pojawił się nawet termin „Klub 27”. Zabiły ich narkotyki. Tutaj nasuwa się jednak pytanie: czy gdyby nie uzależnienie, to tej muzyki by nie było? A może po prostu artyści są bardziej wrażliwi, impulsywni, a uzależnienie od narkotyków to po prostu efekt nieradzenia sobie z presją popularności?
- Kiedyś krążyła opinia, że narkotyki pojawiły się w świecie muzyków w latach 60. i 70., wraz z rozwojem ruchu hipisowskiego, ale to nieprawda. Narkotyki czy jakiekolwiek używki obecne były już wcześniej, marynarze pili na przykład rum - mówił podczas panelu dyskusyjnego na temat wpływu używek na rozwój muzyki Radek Miszczak, dziennikarz muzyczny i promotor festiwalu Hip Hop Kemp.
Skąd zatem mit, że narkotyki weszły do świata muzyki wraz z rozwojem ruchu hipisowskiego? Nie ulega wątpliwości, że w środowiskach artystycznych (i to nie tylko w muzyce) używki były czymś normalnym. Wśród pisarzy jednym z największych heroinistów był William S. Burroughs, Ernest Hemingway był uzależniony od alkoholu. Hipisi, w ślad za Burroughsem poszukiwali nowych doznań. Autor ‚mechanicznej pomarańczy” wyruszał w podróż po amazońskiej puszczy i zanurzał się w świecie halucynacji dzięki ziołom otrzymanym od tamtejszych szamanów. Wizji miały mu dostarczać m.in. tajemnicze rośliny, takie jak yale czy ayahuasca. Kamil Sipowicz w książce „Hipisi w PRL-u” z kolei wspomina, że beatnicy zastąpili alkohol amfetaminą i benzedryną, a dla hipisów najważniejszym narkotykiem było LSD.
Za wprowadzenie LSD do powszechnego obiegu miał być odpowiedzialny Ti-mothy Leary, naukowiec z Uniwersytetu Harvarda. Razem z Richardem Alpertem chciał za pomocą tego środka resocjalizować więźniów i leczyć psychozy, manie i depresje. To właśnie Leary i Alpert mieli dostarczyć LSD zbuntowanym młodym ludziom, w tym głównie hipisom - LSD miało wspomóc ich pacyfistyczną misję i pozwalać na tak istotne w ruchu hipisowskim, a opisywane wcześniej przez psychologa Carla Junga, podróże w głąb siebie. W społeczności hipisów w San Francisco do rozpowszechnienia się LSD miał się przyczynić Ken Kesey, autor bestsellera „Lot nad kukułczym gniazdem”.
Wielu muzykom, w tym Hendriksowi czy Janis Joplin, która sama pomieszkiwała w jednej z hipisowskich komun, blisko było do wartości, wyznawanych przez dzieci-kwiaty. Chodziło o wolność, niezależność, nieustanne poszukiwanie szczęścia, mistyczne poszukiwania. A temu sprzyjały narkotyki. Kwasowe podróże zaczęto na przykład określać mianem bad trips (złe podróże) lub dead trips (podróże śmierci), a kościotrup, który stał się symbolem kwasowej tanatologii, jest też znakiem rozpoznawczym hipisowskiej formacji Grateful Dead. Lider tej grupy, Jerry Garcia, należał wcześniej, i tym nie różni się od Keseya, do ruchu beatników.
Kesey, po odbyciu kary więzienia, „nawrócił się” i próbował popularyzować ideę „kwasowych podróży bez kwasu”, czyli tzw. high on life. Bezskutecznie. Były lata sześćdziesiąte, muzyka rockowa stała się środkiem do rozprzestrzeniania się psychodelicznej rewolty. Dla hipisów bycie high było czymś naprawdę ważnym. Tyle że ten stan można było osiągnąć innymi środkami: medytacją czy kontemplacją natury. Narkotyki były skrótem do stanu Instant Karma, czyli oświecenia w proszku, jak śpiewał John Lennon.
Da się tworzyć bez narkotyków?
- Umówmy się: przeciętny umysł nie jest w stanie stworzyć czegoś niebywale nieprzeciętnego. Narkotyki, używki pozwalały wznieść się na inny poziom świadomości, a to sprzyjało tworzeniu - twierdził podczas dyskusji w Surowcu przy ulicy Ruskiej we Wrocławiu Radek Miszczak. Przyznał też, że podczas festiwalu Hip Hop Kemp artyści niejednokrotnie w tzw. riderach (umowach zawierających zestaw wymagań muzyka - przyp. red.) zastrzegali sobie, że muszą mieć zapewnioną określoną ilość marihuany. Dla niektórych jointy przed czy w czasie koncertu to norma. - Zresztą, czy znamy jakikolwiek wizerunek Boba Marleya bez skręta w ustach? - pyta retorycznie Miszczak.
Czy jednak rzeczywiście po to, by tworzyć, grać, występować, konieczne jest wspomaganie się narkotykami?
- Potencjał twórczy drzemie w każdym nas. Każdy może wziąć gitarę i nauczyć się grać. Tak jak każdy może zacząć brać narkotyki, ale jednocześnie nie każdy, kto bierze, będzie tworzyć - oponował Tomek Wódkiewicz, muzyk w Joy Pop i założyciel takich miejsc we Wrocławiu, jak Uff czy Wyspa Tamka. - Oczywiście prawdą jest, że środowisko muzyczne ma charakter imprezowy. Ale to jest tak: jesteś Łemkiem, mówisz językiem Łemków. Jesteś muzykiem, przesiąkasz tym środowiskiem i jego specyfiką.
Wódkiewicz przyznał jednak, że sam przed występem nie pozwala sobie na zapalenie jointa, bo to go dekoncentruje, aczkolwiek są muzycy, podczas współpracy z którymi inaczej się nie da. Ale bywa i na odwrót: nie wszyscy muzycy są zdolni do takiej współpracy.
- Zdarzało mi się współpracować z muzykami, którzy w ten sposób funkcjonowali i często byli skuteczni w swojej muzycznej działalności. Jednak przeważnie rezygnowałem z takiej współpracy - mówi Ignacy Matuszewski z zespołu Romantic Fellas. - Niedotrzymywanie przez nich terminów, pełen luz: to mnie przerastało.
Zdaniem Matuszewskiego zażywanie narkotyków nie tyle przenosi na inny rodzaj świadomości, co wyłącza zdolność do samokrytyki, a artystów to właśnie charakteryzuje: samokrytyka. Być może wiąże się to często z niską samooceną. W jego mniemaniu artyści to często ludzie nieszczęśliwi lub wiecznie poszukujący szczęścia, a narkotyki są jedynie środkiem na odreagowanie.
- Po narkotyki sięgają też dość często ci, którzy muszą improwizować. Możliwe, że pod wpływem takich środków łatwiej jest im podejmować decyzje - dodaje Ignacy Matuszewski. - Wydaje mi się, że jednak w większości przypadków uzależnienie od narkotyków u muzyków podyktowane było problemami w życiu prywatnym. Ale, jak we wszystkim, nie ma jednej reguły: są ludzie, którzy biorą dla celów artystycznych, są muzycy, którzy biorą z powodów osobistych i są też wykonawcy, którzy bez narkotyków nie potrafią już grać. Mimo wszystko jestem zdania, że równie dobrze można potencjał twórczy wyzwolić na trzeźwo.
Można też poszukiwać drogi do wyższych stanów świadomości innymi sposobami. Tak jak Pharoah Sanders, amerykański saksofonista jazzowy, który inspirował się buddyzmem i wiele medytował. Muzyka, którą tworzył, zyskała nawet nowe określenie: spiritual jazz (spiritual, czyli duchowy - przyp. red.).
Od narkotyków stroni też Christian Löffler, niemiecki producent, przedstawiciel sceny elektronicznej. W jego twórczości nie brakuje melancholii i gdyby nie zdystansowane bity, to jego muzykę zakwalifikowalibyśmy jako ambient pop. Tymczasem, jak wynika z badań, to właśnie wśród przedstawicieli muzyki techno i elektro najczęściej pojawiają się twarde narkotyki.
- Odbiór tej muzyki jest ciężki, więc fani biorą piguły, które pozwalają im do niej tańczyć przez całą noc - mówił Radek Miszczak.
W dyskusji we wrocławskim Surowcu brał udział również Seb Pierzchała, didżej w Seb & Rodrigezz i Affekt A. Nie bierze i przyznaje, że rzeczywiście, odsłuchiwanie muzyki techno na trzeźwo jest po prostu bardzo trudne w odbiorze. Ale i tu, jak w każdym gatunku muzycznym, znalazło się miejsce na niszę.
O ile rave z lat 90. kojarzył się z mocnymi imprezami, alkoholem i ectasy, o tyle coraz częściej możemy usłyszeć o alternatywnym nurcie, zwanym yoga rave.
Jak na razie yoga rave podbija Londyn, Nowy Jork i Berlin, stolicę techno. Najpierw przeprowadzana jest sesja ćwiczeń, później uczestnicy bawią się przy muzyce elektronicznej i światłach ultrafioletu, ale uwaga - na trzeźwo: zamiast drinków - woda kokosowa, zamiast narkotyków - zdrowe koktajle.
Według raportu „Drugs in Music. Analyzing drugs references in musical genres”, dostępnym na stronie addictions.com to jednak ani nie techno, ani nie kojarzone z marihuaną reggae, lecz muzyka country zawiera w tekstach najwięcej odniesień do narkotyków. Według autorów tego raportu tuż za country plasują się: jazz, pop, muzyka elektroniczna, rock, folk i rap. To oczywiście zaprzeczałoby obiegowej opinii, że wszyscy raperzy to handlarze narkotykami.
- Jeżeli więc Amerykanie chcieliby uchronić swoje dzieci przed sięgnięciem po używki, to zamiast zabraniać im słuchać Dr. Dre, powinni przełączyć stację radiową, ilekroć tylko usłyszą w niej muzykę country - żartobliwie mówił podczas spotkania w Surowcu Radek Miszczak.
W raporcie możemy przeczytać również, jakie narkotyki dominują w których gatunkach muzycznych. I tak na przykład rock to przede wszystkim marihuana i kokaina, podobnie jest w hip hopie i muzyce elektronicznej. W country do tych dwóch środków dochodzą jeszcze metamfetamina, a w popie drugie miejsce po marihuanie zajmuje ecstasy.
Z raportu dowiadujemy się również, w treści piosenek jakich artystów odniesień jest najwięcej. Temat marihuany wyjątkowo często przewija się u Kottonmouth Kings - kalifornijskiej grupy grającej rap-core, mieszankę hip hopu i punk rocka. Z kolei kokaina króluje u Too Short, Lila Wayne’a, Eminema i Jaya-Z, choć Eminem dość często w swojej twórczości wymienia także metamfetaminę (badacze odnaleźli w jego kawałkach aż 33 odniesienia). Odniesienia do heroiny przewijają się w piosenkach szwedzkiej grupy Kent, a ecstasy u amerykańskiego rapera o pseudonimie Tyga. Mowa o świecie muzyki zagranicznej, ale używek nigdy nie brakowało także na naszym polskim podwórku. Dziś odniesień do narkotyków znaleźlibyśmy zapewne dużo więcej niż kiedyś, ale alkohol rządził już w latach 60. i 70., a Rysiek Riedel śpiewał nawet: „Whisky, moja żono”.
Dragi zabiły Riedla. I nie tylko jego
Bezpośrednią przyczyną śmierci Ryśka Riedla była niewydolność serca, ale w gruncie rzeczy zabiły go narkotyki, głównie heroina.
Kilkukrotnie, przy namowie rodziny i znajomych, decydował się na detoks, ale zawsze, podobnie jak u wspomnianego wcześniej Kurta Cobaina, kończyło się tak samo, czyli bez rezultatów i jak większość heroinistów, Riedel wracał do nałogu. W 1994 roku poszedł na detoks po raz ostatni. Było już wtedy do tego stopnia źle, że zespół Dżem postanowił zawiesić swojego lidera.
Tragiczna historia Ryśka Riedla jest jednym z klasycznych przykładów obecności narkotyków w polskiej muzyce. Ale tych, którzy odeszli przez uzależnienie, jest zdecydowanie więcej.
- Straciłem kilku przyjaciół przez to, że brali narkotyki. Marcin Szyszko był na kilku odwykach, ostatecznie nie narkotyki były przyczyną jego śmierci, ale to właśnie dragi doprowadziły do wyniszczenia organizmu - wspomina Robert Gawliński, lider zespołu Wilki. Gawliński twierdzi jednak, że uzależnienia to nie kwestia środowiska.
- Używki zawsze były popularne wśród młodych ludzi. Niektórym niestety zostają na całe życie. Natomiast przypisywanie narkotyków jako elementu rock’n’rollowego życia nie jest słuszne. To się pojawia w każdej grupie społecznej. Mówi się przecież, że chirurdzy dużo piją. A znam takiego, który dla towarzystwa wypije dwie lampki wina i koniec. Mitem jest też to, że w showbiznesie jest więcej rozwodów. Nieprawda. Znam muzyków, którzy trwają w stałych związkach - dodaje Gawliński i za przykład wymienia Muńka Staszczyka, Kazika czy Wojtka Waglewskiego.
Stereotyp rock’n’rollowca, który ćpa i co chwila pojawia się z inną dziewczyną wyrósł w oparciu o historie z lat 60. i 70.
- Media pokazały kilka obrazków, według których co lokal, to inna dziewczyna albo że ktoś wyrzucił telewizor przez okno. Kto normalny wyrzuca martwy przedmiot przez okno? - pyta Gawliński.
Narkotyki były również przyczyną śmierci Adama Żwirskiego, basisty, któremu lider grupy Wilki zadedykował utwór „Son of The Sky”.
- Adaś nie był narkomanem. To był przypadek. Pomieszał heroinę i alkohol - mówi Gawliński. - Narkoman wiedziałby, że tego nie wolno łączyć. Adam był szalonym, skromnym człowiekiem. Bardzo wierzył, że Wilki odniosą sukces, miał pomysł, żebyśmy pojechali do Stanów, pograli w klubach.
Zdaniem Marcina Watemborskiego z Dolnośląskiego Magazynu Fotograficznego artysta to człowiek, który tworzy z wewnętrznej potrzeby.
„Ludzie tacy, nie tylko muzycy, są predysponowani do tego wzmożoną wrażliwością, która jest zapalnikiem do realizowania procesu twórczego - zarówno na poziomie konceptualnym, jak i wykonawczym” - napisał na Facebooku, odnosząc się do panelu dyskusyjnego w Surowcu. - „Wrażliwość i okazywanie emocji to podwaliny do rozwoju kulturalno-społecznego, ba! Nawet do realizowania przewrotów narodowych, co sprzyja nakładaniu cenzury na sztukę. Co więcej - należałoby zwrócić uwagę na funkcjonowanie mózgu osób kreatywnych i odchylenia w zakresie częstotliwości fal mózgowych”. Watem-borski zauważa, że artyści mogą brać nie tyle po to, by czuć więcej, lecz właśnie - czuć mniej. I być może narkotyki to nie droga do poszukiwania inspiracji, lecz środek na odreagowanie problemów emocjonalnych, w tym - tak częstej u nieradzących sobie z brzemieniem popularności i presji - depresją.
Leszek Cichoński twierdzi, że dziś realia rynku muzycznego w Polsce są inne.
- Oczywiście, są artyści, którzy miewają okresy „łączenia się z kosmitami” - mówi Cichoński. - Ale to rzadkie przypadki, czasy się zmieniły. Muzycy, przynajmniej ci, z którymi mam okazję współpracować, nie mają z tym problemu, jest to świadomy wybór. Nie ma na to czasu jest przecież tyle pięknych dźwięków do zagrania - mówi ceniony gitarzysta.
Dylemat, czy artyści sięgają po narkotyki ze względu na swoją wrażliwość, emocjonalność lub skłonność do depresji czy raczej właśnie po to, żeby wznieść się na wyżyny swojej świadomości i tworzyć rzeczy nieprzeciętne, wydaje się nierozstrzygalny jak pytanie, co było pierwsze: jajko czy kura? Wrażliwość artysty czy poszukiwanie inspiracji?
- Artyści to indywidualiści - przyznaje Ignacy Matuszewski.
Znaczy to tyle, że każdy z nich to inna historia, która znajduje odzwierciedlenie w nutach. A skoro muzycy to indywidualiści, to każdy z nich ma również swój własny świat, w którym nie ma reguł. Lub - jeśli są - to po to, by je łamać. Niestety, często balansowanie na granicy własnej podświadomości kończyło się w historii muzyki tragicznie. Ale być może gdyby nie to, to tej muzyki by nie było.