Heretyczki czy mistyczki. Kim są kobiety, które rozmawiały z Jezusem
Mistycy zawsze byli i są problemem dla Kościoła, bo wychodzą poza ustaloną normę, łamią schemat. Trudno jest też ocenić, jakie jest źródło objawień: Bóg czy szatan - mówi Ewa K. Czaczkowska, autorka książki „Mistyczki. Historie kobiet wybranych” wydanej przez Znak.
„Szatan ją zwiódł i zaślepił” - napisał o. Honorat Koźmiński o Mateczce Kozłowskiej. Pobłądziła?
Tak, chociaż początek zapowiadał się dobrze. Otrzymała objawienia o Bożym miłosierdziu, zadanie odrodzenia moralnego duchowieństwa poprzez stworzenie zgromadzenia księży diecezjalnych, które doprowadzić miało do odnowy moralnej wiernych. Początkowo o. Honorat pełnił funkcję duchowego przewodnika s. Franciszki Kozłowskiej, ale ich drogi się rozeszły. Ta, na którą weszła mateczka, doprowadziła do schizmy.
O. Honorat mówił: „Naśmiewaliśmy się z jej objawień”, m.in. z próby stawiania się na równi z Matką Bożą. Nie uwierzono w wizje, których miała doświadczać?
Mateczka przypisywała sobie prerogatywy (przywileje) równe Matce Bożej, co było jednym z powodów odrzucenia jej objawień. Portret Kozłowskiej umieściłam w zbiorze „Mistyczki”, aby pokazać, do czego może prowadzić brak przewodnika duchowego. Mistycy zawsze byli i są problemem dla Kościoła. Bo wychodzą poza schemat, ustaloną normę, poza strukturę, którą burzą. Trudno też ocenić, jakie jest źródło objawień: czy jest nim Bóg czy szatan. A jeżeli działa Duch Święty, czy nie ma w otrzymywanych słowach czegoś nieczystego, tzn. ludzkiego, własnych myśli, intencji. Dlatego tak ważne jest, by mieć przewodnika, który z dystansu bada zgodność z Ewangelią. Mateczce Kozłowskiej w pewnym momencie kogoś takiego zabrakło. To ona była przewodnikiem dla księży, którzy przystąpili do utworzonego przez nią zgromadzenia mariawitów i oni byli spowiednikami swej mistrzyni.
Osoby prywatne miały łatwiej od tych żyjących w strukturach kościelnych?
Bez wątpienia. Alicja Lenczewska, o której także piszę, była osobą świecką, nawróconą po 50. roku życia, która przez ponad 20 lat prowadziła dialogi z Jezusem. I ona, poza krótkim okresem, nie miała przewodnika duchowego. Ale jej objawienia były dedykowane jej osobiście. Nie miała żadnej związanej z nimi misji w Kościele. Zmiana jej życia pod wpływem objawień miała wpływ na jej najbliższe otoczenie, ale nie na instytucję. I dzisiaj, gdy jej dziennik duszy czyta tysiące ludzi, zmieniają się indywidualnie, nie dokonując zmian wewnątrz struktury Kościoła. A takie zmiany wprowadzała m. Kozłowska. Założyła zgromadzenie księży diecezjalnych bez wiedzy i zgody biskupów oraz papieża, co było wykroczeniem przeciw dyscyplinie kościelnej.
Została heretyczką, choć przecież wycięła ze swoich pism wszystkie kontrowersje, które stały się źródłem konfliktu. Chciała zgody?
Jestem przekonana, że przedkładając władzom kościelnym swoje objawienia, nie chciała rozłamu. Co więcej, w 1904 r., po pierwszym dekrecie Świętego Oficjum wyrzekła się swoich objawień. Ale w tę historię było zaangażowanych już zbyt wiele osób, księży mariawitów, którzy uwierzyli w jej proroctwa. Zbyt wiele było też emocji, urażonych ambicji, napięć i pomówień wśród duchowieństwa. To wszystko, a także brak szybkiej komunikacji między polskimi biskupami a Watykanem złożyły się na ostateczny akt wyklęcia Mateczki w 1906 r.
Jak Mateczka tłumaczyła swe nieposłuszeństwo?
Powoływała się na objawienia, które, jak pani zauważyła, w różnej formie dotarły do władz kościelnych. Tę niezwykle ciekawą kwestię przedstawiam za ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem, który badał dokumenty mariawickie w archiwum watykańskim. Ustalił on, że tekst objawień mateczki przedstawiony w styczniu 1903 r. biskupowi płockiemu, który on przekazał do Watykanu, różni się od rzekomo tego samego tekstu przekazanego przez mariawitów papieżowi. O fałszerstwo mariawici przez lata oskarżali rzymskich katolików, a ks. Seweryniak dowodzi, że uczynili to sami mariawici.
Mateczka została przez Kościół wyklęta, s. Wanda Boniszewska, kolejna pani bohaterka, przez swój zakon zaszczuta. Była dla współsióstr dziwadłem, półgłówkiem i histeryczką. Życie mistyka musi się wiązać zawsze z cierpieniem?
Nie musi, ale w większości wypadków, niestety, tak jest. Zanim Kościół zbada, oceni, stwierdzi - upływają lata. Wielki mistyk św. Jan od Krzyża był przez swoją kongregację więziony i publicznie biczowany, stygmatyk o. Pio przez 10 lat miał zakaz publicznego sprawowania mszy św., wiele upokorzeń w zgromadzeniu znosiła s. Faustyna Kowalska. Przykłady można mnożyć. Cierpiała też stygmatyczka s. Boniszewska, która budziła taką niechęć, że od jednej z przełożonych słyszała jedynie słowo: precz! Wszystko, co odbiegało, odbiega od normy, jest podstawą do wykluczenia, odrzucenia i posądzenia o chorobę. Rodzi niezrozumienie i niechęć.
Psychiatra, badając Boniszewską, orzekł, że ma osobowość o cechach psychopatycznych. To miało coś wyjaśniać?
Psychiatra stwierdził „osobowość nienormalną”, czyli że odbiega od normy. Proszę mi wskazać mistyka, który by nie odbiegał. Boniszewska na dodatek była stygmatyczką, co m.in. ów lekarz udokumentował na zdjęciach. W historii Kościoła od czasów św. Franciszka, również stygmatyka, do dziś zarejestrowano zaledwie około 500 takich osób.
Elita. A jednak siostra Boniszewska wstydziła się tych krwawiących ran?
Mówiła na nie niespodzianka i zakrywała długimi rękawami. I to też jest charakterystyczne dla prawdziwych mistyków, że nie obnoszą się ze swoimi przeżyciami, objawieniami, chyba że ich ujawnienia żąda Jezus z uwagi na większe dobro. Tak jak np. było w wypadku Wandy Malczewskiej. Życie w dwóch równoległych rzeczywistościach - ziemskiej i pozaziemskiej - jest bardzo trudne. Ale trudno też dziwić się niezrozumieniu, z którym się spotykali.
No bo jak powiedzieć najbliższym: Wiesz, rozmawiam z Jezusem.
Rzadko kto pomyśli, że to prawda. Częściej weźmie to za objaw zaburzeń psychicznych, co też jest spotykane.
Jak to rozeznać?
Wymaga to na pewno stałej i mądrej opieki duchowej. Mądrego towarzyszenia takim osobom ze strony duszpasterzy o szerokich horyzontach, wiedzy teologicznej, ale też dużej wrażliwości. Natomiast sama procedura uznania objawień przez Kościół jest długa i skomplikowana. Potrzebne jest wnikliwe zbadanie życia danej osoby, jej pism oraz zgodności treści prywatnych objawień z podstawowym objawieniem Chrystusa, jaki został dany Kościołowi w Ewangelii. Często za znak prawdziwości uznaje się także sposób, w jaki mistycy przeżywają czas próby w Kościele.
Trzeba się pogodzić z byciem ofiarą, jak Boniszewska?
Zgodziła się być ofiarą za grzechy kapłanów i członków zgromadzeń zakonnych. Cierpiała z Jezusem mękę aż po ukrzyżowanie w intencji konkretnych kapłanów, z imieniem i nazwiskiem. Znosiła ból duchowy i fizyczny, gdy otwierały się stygmaty, a razy bicza z drogi krzyżowej zostawiały sińce na jej ciele. Męczono ją niewyobrażalnie podczas sześciu lat uwięzienia w sowieckim łagrze. Ofiarowywała udręki w intencji nawrócenia największych stalinowskich zbrodniarzy - Stalina, Berii i innych. Ale cierpiała też moralnie - niezrozumiana i odrzucona przez zgromadzenie, które patrząc - nie widziało.
Święta czy heretyczka, ta granica jest bardzo cienka. Jakie jest stanowisko Kościoła wobec tych czterech kobiet, o których pani pisze?
W 2006 roku papież Benedykt XVI zatwierdził dekret, uznający heroiczność cnót Wandy Malczewskiej. Oznacza to równocześnie, że zostały uznane jej wizje męki Pańskiej oraz objawienia, które dotyczyły np. odzyskania przez Polskę niepodległości, o czym mówiła pół wieku wcześniej. Jeśli chodzi o Wandę Boniszewską i Alicję Lenczewską, to trwają przygotowania do wszczęcia ich procesów beatyfikacyjnych. Trzy lata temu, w 2016 r. ukazały się drukiem, z kościelnym imprimatur dzienniki duszy Boniszewskiej i Lenczewskiej. To oznacza, że teksty te były przez teologów przestudiowane, a zatem pierwsza ich ocena wypadła pozytywnie. Mateczka Kozłowska w 1906 r. została wyklęta. To było dramatyczne wydarzenie, które do dziś ma swoje konsekwencje i wywołuje niestygnące emocje.
Nadal potrzebujemy mistyków?
Dziś może bardziej niż kiedyś. Mistycy przypominają nam, mocno zamkniętym w materii, że istnieje inna rzeczywistość, do której zmierzamy. Odsłaniając rąbek tajemnicy innej rzeczywistości, przypominają, co jest naprawdę ważne. Ale o tym, że my choćby intuicyjnie o tym wiemy, świadczy rosnąca popularność pism Lenczewskiej, która zmarła siedem lat temu. Jej los jest bliski wielu współczesnym. Przez pół wieku żyła z daleka od Boga, nawróciła się w okresie choroby i śmierci matki, a o całym dalszym jej życiu przesądziło jedno spotkanie w 1985 r., gdy w kościele w Gostyniu stanął przed nią żywy Jezus. Dialogi, jakie z Nim prowadziła, na Jego życzenie zapisywała po to, by mogli z nich korzystać inni. I dziś, po jej śmierci, dzięki publikacji tych tekstów w jej drodze życia przegląda się wiele osób, a zapis jej intymnych spotkań z Jezusem jest wskazówką i drogowskazem dla tysięcy osób szukających odpowiedzi na pytanie: jak żyć.
Żadna z mistyczek się nie buntowała?
Lenczewskiej trudno było wyrzec się podróży, rzeczy materialnych. Boniszewska buntowała się, gdy Jezus ukazał jej, że przez zgromadzenie i najbliższych będzie odrzucona. Takiego wybraństwa nie chciała. Ale przyjęła je w imię miłości do Chrystusa, który obdarzył ją łaskami.
Czy Pani bohaterki mają jeszcze jakieś cechy wspólne?
Na pewno wszystkie były silne. Ale mistyk musi być też bardzo pokorny. Takiej pokory, jak się zdaje, zabrakło, niestety, mateczce Kozłowskiej.