Hip-hop i raper z Sącza jest w celi
Dawid D., „Dawidzior” ma przerwę w swojej muzycznej karierze rapera. Trafił do aresztu tymczasowego za kierowanie zbrojnym gangiem, którego członkowie dokonywali napadów z bronią palną w Małopolsce.
Powiedz mi, ile zostało dni, by zrozumieć to, co w sercu naszym tkwi - śpiewał raper Dawid D. ps. Dawidzior w trio z Maciejem Maleńczukiem i Niziołem. Wydał też solową płytę pod nazwą „Nowe życie”. Teraz obiecujący artysta z Nowego Sącza ma przerwę w karierze, bo trafił do aresztu za kierowanie zbrojnym gangiem.
Paczka kolegów z Nowego Sącza
We czterech tworzyli zgraną paczkę z sądeckiego osiedla Zawada. Kamil W. ps. Wajcha i Dariusz R. ps. Koksik trenowali sztuki walki w klubie KS „Halny”, a Patryk J. ps. Gumiś i Daniel Ł. ps. Klakier im kibicowali. Wszyscy byli zapatrzeni w kumpla, Dawida D., który robił karierę jako raper. Jeździli na jego koncerty i asystowali w plenerze podczas kręconych teledysków. Gdy było trzeba, wspierali go, jak umieli.
30-letni Dawid D. powoli zaczął godziwie zarabiać, ale potem interesy trochę podupadły i dlatego szukał kupca na klub, którego był właścicielem.
Na swoją zgubę poznał Krzysztofa S., właściciela agencji towarzyskiej w Myśle-nicach.
Do planowanej transakcji nie doszło, ale panowie nawiązali bliższą znajomość. Dawid D. żalił się nowemu znajomemu na brak gotówki, w odpowiedzi Krzysztof S. rzucił, że ma pomysły, jak szybko zarobić dużą kasę, także nielegalnie.
Dawid D. nadstawił ucha i dodał, że ma odpowiednich ludzi i jest gotowy „dokonać każdego przestępstwa”.
Od luźnej gadki przeszli do planów, a potem do czynów.
Inicjatywa Krzysztofa S.
32-letni Krzysztof S. miał, jak twierdził, informacje o bogatych ludziach w Małopolsce. Wiedział, że w Rabce jest człowiek, od którego można ściągnąć dług, nawet w wysokości 3 mln złotych. Oskubany z kasy na pewno nie pożali się policji, przekonywał S., bo nielegalnie zdobytą gotówkę trzyma w sejfach w siedzibie firmy. Szyfry do nich znają właściciele, ale jak się ich przyciśnie, to wyśpiewają cenne cyferki...
Krzysztof S. i Dawid D. ze wspólnikami pojechali do Rabki na rekonesans, ale z uwagi na kamery monitoringu zaparkowali auto z dala od firmy.
Obgadali, jak dokonać skoku, którędy uciekać i jak podzielić łup. Połowę zdobyczy miał wziąć Krzysztof S., reszta była do podziału dla Dawida D. i ludzi, których weźmie na robotę.
Proszę pokazać nakaz przeszukania - zażądał jubiler z Krynicy. Wtedy został zaatakowany przez członków zbrojnej bandy
Od Krzysztofa S. dostali broń, pistolet maszynowy Scorpion. Na Allegro kupili gwiazdę policyjną i etui na legitymację służbową, którą podrobili. W sklepie dla motocyklistów nabyli kominiarki i kamizelkę odblaskową z napisem POLSKA. Zmienili literki i wyszło słowo POLICJA. Do kompletu kupili trzy pary kajdanek.
Plan był taki: jadą na akcję bez telefonów komórkowych, by nikt ich nie namierzył. Daniel Ł. pokaże podrobioną legitymację i poda się za policjanta, skuje kajdankami personel firmy i przez krótkofalówkę wezwie zamaskowanych wspólników. Wymuszą szyfr do sejfów, przeszukają pomieszczenia, zabiorą gotówkę i znikną. Robota miała być prosta, szybka i bez komplikacji.
Potem przekonali się, że tak wspaniale dzieje się w tylko w marnych filmach. Życie okazało się bardziej skomplikowane.
Napad numer 1: Rabka
Skok zaplanowali na 18 marca 2016 r. Po drodze ukradli tablice rejestracyjne z innego pojazdu. Pojechali we trzech.
Daniel Ł. za pasek spodni wetknął sobie zapalniczkę w kształcie pistoletu. Dawid D. i Dariusz R. czekali w aucie na sygnał od kolegi. Mieli ze sobą pistolet maszynowy, na rękach lateksowe rękawiczki, twarze skryli w kominiarkach.
Daniel Ł. wszedł do firmy i zakomunikował właścicielowi, że przystępuje do przeszukania, bo „tu są kradzione auta”. Był w dużym stresie, zachowywał się nerwowo i teatralnie zaczął dyrygować ludźmi, ale właściciel nabrał podejrzeń, że wizyta „policjanta” to jest jakaś lipa.
Córce kazał zadzwonić na policję. Chciał zobaczyć nakaz przeszukania i dowód osobisty gościa, by porównać dane z jego z legitymacją służbową.
Daniel Ł. podniósł głos, doszło do przepychanki, ale nie miał on szans w starciu z właścicielem firmy i jego pracownikiem. Wyrwali mu atrapę broni i ostro dali po łbie. Nim go obezwładnili na dobre, Daniel Ł. wezwał kumpli przez krótkofalówkę.
- Dajcie wsparcie - krzyknął i próbował uciekać, ale zrobił tylko kilka kroków. Dwaj silni mężczyźni wciągnęli go do środka. Zrobił się szum, zamieszanie, inni pracownicy firmy nie wiedzieli, co się dzieje.
Na pomoc koledze rzucili się Dariusz R. i Dawid D., który z bagażnika auta wziął pistolet maszynowy. Gdy dobiegli do drzwi firmy, ktoś z drugiej strony mocno trzymał klamkę. Napadnięci zauważyli dwóch zamaskowanych mężczyzn, broń i kamizelkę z napisem policja, ale nie mieli wątpliwości, że to nie są stróże prawa.
Bandyci w kominiarkach próbowali rozbić szybę obok drzwi, ale nie dali rady. Raper użył wtedy broni - strzelił w powietrze i drugi raz do środka pomieszczeń. Wystraszeni mężczyźni puścili klamkę drzwi i ukryli się na zapleczu.
Uwolniony Daniel Ł. był mocno poturbowany, krwawił, źle się czuł. Pieniędzy żadnych nie zabrali, ale tak to jest, jak amatorzy biorą się za poważne przestępstwa.
Zaczęło się gorączkowe zacieranie śladów. Przed Nowym Sączem zmienili tablice rejestracyjne.
Torbę z bronią, kajdankami i kominiarkami Dawid D. schował w domu, ale znalazła ją jego matka i szybko trzeba było znaleźć nową kryjówkę. Torbę zabrał więc Daniel Ł. i ukrył na strychu, ale i jego matka zaczęła się dopytywać, co tam ukrywa. Wtedy rzeczy przenieśli do innej kryjówki.
Napad numer 2: Bukowina
Boss bandy Krzysztof S. nie odebrał broni palnej od Dawida D., za to wskazał mu kolejny cel. Zdobył informacje o małżeństwie z Bukowiny Tatrzańskiej, które według jego wiedzy trzymało w domu 500 tys. zł. Precyzyjnie wskazał miejsce ukrycia gotówki, podał, ilu jest domowników i kiedy najlepiej dokonać skoku na bogatych górali, którzy zajmowali się przewozem turystów fasiągami. Wiedział, że gdy gospodarz pojedzie do pracy, w środku zostanie tylko jego stara matka.
Na przełomie marca i kwietnia pod wskazany adres pojechali Dawid D. i „Klakier”. Po drodze ukradli tablice rejestracyjne i o 6.00 rano zapukali do drzwi gospodarzy, bo znowu chcieli dokonać skoku podając się za policjantów.
Nikt im nie otworzył, więc wrócili do auta i smacznie usnęli.
Po kilku dniach ponowili próbę i przygotowali sobie legendę, że szukają pokoju do wynajęcia. Gdy znowu nikt nie otwierał, postanowili użyć łomu i zaczęli wyważać drzwi. Nie udało im się naruszyć mocnych zamków, więc wzięli się za wyrwanie okna. Dopiero wtedy spłoszył ich krzyk gospodyni. Uciekli bez łupu. Po raz drugi nie zdobyli ani złotówki.
Na ofiarę kolejnego napadu wybrali jubilera z Krynicy. Krzysztof S. miał cynk, że mężczyzna ma w domu sporo gotówki.
Członkowie bandy zorientowali się po kilku tygodniach obserwacji, że jubiler rzadko bywa w domu. Dlatego jeden z nich, Kamil W., z dwiema koleżankami wynajął pokój w pensjonacie przylegającym do budynku jubilera. W taki sposób prowadził aż do skutku obserwację posesji. W końcu zawiadomił wspólników, że mężczyzna jest u siebie.
Napad nr 3: Krynica
Pojechali do niego 29 czerwca 2016 r., wzięli stały zestaw podróżny: broń palną, kominiarki, kajdanki. Z tarasu widokowego hotelu naprzeciwko domu jubilera Dawid D. nadzorował przebieg napadu.
Daniel Ł. przebrany za policjanta podał jako powód swojej wizyty konieczność sprawdzenia, czy jubiler nielegalnie handluje bursztynem.
Mężczyzna wpuścił go do środka, za nim weszli pozostali, zamaskowani członkowie bandy. Jubiler pokazał, gdzie ma cenne rzeczy, ale w pewnej chwili zorientował się, że goście bez pytania przeglądają mu komodę i zabierają biżuterię.
- Proszę pokazać nakaz przeszukania - zażądał. W chwilę potem, na polecenie Dawida D., został brutalnie zaatakowany i po ciosie w twarz upadł na podłogę bez przytomności. Mocno krwawił, bandyci skrępowali mu ręce i nogi, skuli kajdankami i owinęli taśmą głowę, po czym ograbili z wartościowych rzeczy. Straty zamknęły się kwotą 106 tys. złotych.
W lesie przed Nowym Sączem bandyci spalili swoje ubrania i wyrzucili kradzione tablice rejestracyjne.
Na własną rękę sprzedawali podzielone między siebie precjoza, ale szło im opornie. Długo nie mogli znaleźć kupców na Śląsku i w Szczecinie. Część biżuterii upłynnili w Krakowie.
Namówili znajomego Patryka J., by za drobną opłatą za fatygę sprzedał ich łup w jednym z lombardów w Tarnowie. W końcu zarobili 1300 zł za pierścionki i kolczyki, a resztę chcieli wcisnąć znajomemu z Limanowej.
Marcin Z. wziął rzeczy do wyceny, ale nie zdążył ich sprzedać, bo został zatrzymany.
Prokuratura oskarża
Prokuratura Krajowa do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu skierowała akt oskarżenia przeciwko pięciu mężczyznom, którzy przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze.
Najniższa kara rok w zawieszeniu na trzy lata czeka pasera Marcina Z. On jako jedyny pozostaje na wolności po wpłaceniu 50 tys. zł kaucji. Patryk J. zgodził się na trzy lata więzienia; cztery i pół roku dostanie Kamil W.; pięć i pół roku to kara dla Daniela Ł., a sześć i pół dla Dariusza R.
Prokuratura cały czas prowadzi śledztwo w sprawie rapera Dawida D. i Krzysztofa S. Zarzuca im kierowanie grupą przestępczą o charakterze zbrojnym. Grozi im za to do 15 lat więzienia.
Policjantom z Komendy Wojewódzkiej w Krakowie udało się odzyskać większość łupu skradzionego jubilerowi, czyli biżuterię o wartości 95 tys. złotych. Znaleziono też broń palną i inne przedmioty użyte podczas napadów.
Kariera rapera „Dawidziora” uległa dużemu spowolnieniu, bo do prawomocnego wyroku raczej nie wystąpi z żadnym koncertem.