Historia jak z Titanica. Ale z happy endem
Poznali się 33 lata temu na ostatnim rejsie Batorego przez Atlantyk. Wacław i Halina Siderkiewicz z Dąbrowy Białostockiej zapisali już 1300 stron pamiętnika o szczęśliwym małżeństwie.
Na wodnym szlaku Ciebie spotkałem, pierwsze westchnienia wiatr porwał w dal, księżyc zaświadczy, że tam już pokochałem, dziś jeszcze słyszę szum morskich fal - to nie wiersz romantycznego poety, a słowa skromnego, zakochanego człowieka. Ich autorem jest Wacław Siderkiewicz. Ten osiemdziesięciokilkulatek napisał je do kobiety swego życia, pani Haliny. Mają nawet swój tytuł; „Wyznanie miłości”. Cały tekst ukryty jest w tajemniczym pamiętniku...
Z tym małżeństwem z Dąbrowy Białostockiej miałam spotkać się w sprawie archiwalnych materiałów dotyczących dąbrowskiego chóru. Ale już po kilku minutach od powitania wiedziałam, że ten tekst będzie zupełnie o czymś innym. Jeśli ktoś myśli, że prawdziwa miłość istnieje tylko w filmach, powinien go przeczytać.
Jedno wspólne łoże
„Kiciu” - to słowo z czułością co kilka minut powtarzane przez panią Halinę do męża wprawiało mnie w osłupienie. On zresztą zwraca się do niej równie emocjonalnie. Skradane sobie nawzajem całusy, pełne miłości gesty - to ich codzienność. Ich uczucie jest niemal namacalne. Mimo że mają 33 lata małżeńskiego stażu, sprawiają wrażenie świeżo zakochanej pary.
- Wszyscy nam zazdroszczą - mówi z uśmiechem pani Halina.
- Miłość to nie mrzonka, ona istnieje, my jesteśmy tego żywym dowodem - dodaje jej mąż.
W jego ustach wcale nie brzmi to patetycznie...
Od dnia spotkania prowadzą pamiętnik, Zapisali już 1300 stron. Opisali w nim 33 razem spędzone lata. Mają jedno wspólne, małżeńskie łoże, a nie jakieś tam dwa osobne tapczaniki. Nigdy się nie pokłócili. Nigdy nie mieli cichych dni.
Ich historia zaczęła się na transatlantyku. Nie, nie na Titanicu, a na Batorym. W odróżnieniu do epizodu kochanków ze słynnego filmu, ten ich wciąż trwa. I to szczęśliwie. Oboje mówią, że to nagroda od Pana Boga za to, co przeżyli w przeszłości. Mają za sobą nieudane małżeństwa. Ani jedno, ani drugie nie chce nawet wspominać tych nie najlepszych czasów. Pan Wacław mówi tylko, że rozwiódł się z żoną. Pani Halina opowiada, że z pierwszym mężem przeżyła piekło. Łamie się jej przy tym głos.
- Po jego śmierci wzięłam bezpłatny urlop i wyjechałam do USA. Musiałam odetchnąć i pozbierać się po latach cierpienia. Odreagować - wspomina.
Jak na Titanicu
Jednak w Stanach Zjednoczonych nie było tak, jak sobie wyobrażała. Dwóch spędzonych tam lat nie może nazwać amerykańskim snem. Dla niej był to koszmarny czas. Od świtu do nocy bardzo ciężko pracowała w restauracji, której właścicielami byli Polacy.
Kilka tygodni przed planowanym powrotem zadzwoniła do niej córka. Powiedziała: „Mamuś, transatlantyk Batory wyrusza w swój ostatni rejs. Zamień bilet lotniczy na statek. Tak ciężko pracujesz, należy ci się odpoczynek”.
- Niewiele zastanawiając się, przebukowałam bilet - wspomina Halina.
Pan Wacław za oceanem bywał często, ale zawsze wybierał podróż lotniczą. Tym jedynym razem postanowił skorzystać z drogi morskiej, tym bardziej, że zapowiadała się ostatnia ku temu okazja - ostatni rejs najsłynniejszego polskiego transatlantyka.
Pierwszy raz spotkali się na dworcu morskim w Montrealu. Stali w jakiejś kolejce, zamienili kilka zdawkowych zdań. O niczym konkretnym. Potem, czekając już na statek, pan Wacław podzielił się z nowo poznaną kobietą swoimi kanapkami. I na tym się skończyło. Nie było uniesień ani fajerwerków. Przyznaje, że pani Halina wpadła mu w oko, ale jeszcze wtedy serce mu mocniej nie zabiło. Wszystko zmieniło się w jednej minucie, gdy... usłyszał ją na scenie.
- Miałam pokój z pewną panią, która nie wierzyła mi, że skończyłam szkołę muzyczną i umiem grać na akordeonie - opowiada ze śmiechem pani Halina. - Chciałam jej to udowodnić, więc zapytałam pokładową orkiestrę na Batorym, czy nie mogliby mi użyczyć swojego instrumentu. Zgodzili się, zagrałam i zaśpiewałam...
Ten występ tak oczarował jej przyszłego męża, że już do końca dwutygodniowego rejsu nie odstępował jej na krok. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Tańczyli do rana, pili wino, rozmawiali i wspólnie się śmiali. W połowie października 1984 roku Batory zacumował w Gdyni. Przed zejściem na ląd wymienili się swoimi adresami.
Ona wróciła do swego domu w Gdańsku, gdzie mieszkała z dziećmi, a on - do Gorzowa. Ale długo bez siebie nie wytrzymali. Sylwestra spędzili już wspólnie. Ale jeśli ktoś myśli, że potem było już „i żyli długo i szczęśliwie”, jest w błędzie....
Mężczyzn bała się jak pokrzyw
- O dobre rzeczy trzeba walczyć - podkreśla tajemniczo pan Wacław.
I chyba wie, co mówi. O serce swojej ukochanej stoczył długą, bo aż 6-letnią walkę. Pani Halina bowiem po swoich przeżyciach z pierwszym mężem, mężczyzn bała się jak pokrzyw. Nie chciała żadnych deklaracji, bała się nowego związku. Latami odwlekała więc decyzję o wspólnym życiu. W końcu jednak zgodziła się zostać żoną po raz drugi.
- Pamiętam pierwsze spotkanie Wacka z moimi dziećmi. On do mnie przyjechał, ja zaprosiłam dzieci na obiad. Synowie na wstępie zaatakowali go pytaniami o jego zamiary wobec mnie. Wówczas on wyjaśnił, że są bardzo poważne i od razu zaproponował im przejście na „ty”. Początkowo dzieci podeszły do niego z dystansem, ale już po godzinie lody zostały przełamane i wszyscy zachowywali się jak najlepsi przyjaciele. I tak jest do dziś - podkreśla z uśmiechem pani Halinka.
Trochę mniej entuzjastycznie do tej miłości podszedł syn Wacława, Krzysztof. Miał 15 lat, gdy się dowiedział, że jego ojciec jest zakochany w innej kobiecie. Przyznaje, że na początku nie bardzo mu się to podobało, ale szybko zrozumiał, że ta para jest po prostu dla siebie stworzona.
- Teraz nie umiem sobie wyobrazić, że oni mogliby nie być razem - przyznaje.
Ślub w tej samej sukience...
Na ślubie cywilnym pani młoda wystąpiła w tej samej sukience, w której na pokładowej scenie Batorego zauważył ją pan Wacław. Zresztą, ma ją do dziś! I z uśmiechem podkreśla, że wciąż się w nią mieści.
Zakochani zamieszkali w Gdańsku. Mieli dom obok rezydencji Wałęsów. Ten czas córka pani Haliny - Alicja, wspomina jako najmilsze lata, bo wszyscy byli razem. Potem rodzina rozjechała się po świecie.
Pan Wacław i pani Halina w Gdańsku to nawet pracowali razem - w urzędzie miejskim dzieli jeden pokój!
- Współpracownicy zazdrościli nam naszej relacji. Finał był taki, że zwolniłam się z tej pracy, by nie sypać soli na cudze oczy - przypomina Halina.
Już na emeryturze postanowili przeprowadzić się na Podlasie. Wybrali Dąbrowę Białostocką - rodzinne strony pana Wacława. Kupili dom, jednak szybko go sprzedali, bo uznali, że ich dzieci nie będą chciały w nim mieszkać, a dla nich samych jest za duży. To zresztą był smutny czas w ich życiu. Pani Halina walczyła z nowotworem. Zresztą, przez ciężkie choroby przechodzili oboje. Dziś twierdzą, że wygrywali te nierówne walki tylko dzięki wzajemnemu wsparciu. Pan Wacław leczenie żony wspomina jako jeden z najgorszych okresów w swoim życiu.
- Była szalona rozpacz, strach o nią, a nawet łzy. Patrzyłem na jej cierpienie wiedząc, że nie mogę jej pomóc. Mogłem tylko modlić się i płakać - mówi ściszonym głosem.
Patchworkowa rodzina
- Pewnego dnia poprosiliśmy wszystkie dzieci i wnuki, aby przyjechali do nas do domu - opowiada Halina. - Łatwe to dla nich nie było, bo np. Krzysztof - syn Wacka mieszka na południu Polski, a część moich dzieci osiadło w Kanadzie i USA. Po naszej prośbie wszyscy się przestraszyli, że chcemy im powiedzieć coś strasznego, np. że mam przerzuty...
Tymczasem Siderkiewiczowie obwieścili najbliższym, że zwołali ich po prostu na ostatnie spotkanie w tym domu, bo zamierzają go sprzedać, a kupić mieszkanie. Pozostałe pieniądze zaś rozdzielić między dzieci.
Oboje podkreślają, że są rodziną patchworkową, w której wszyscy bardzo się szanują i kochają. Syn pana Wacława macochę nazywa mamcią.
- Bo ona jest dla mnie jak mama - podkreśla dobitnie.
Wnuki pani Haliny zaś zwracają się do Wacława „kochany dziadziusiu”. Dzieci Haliny nazywają go tatą.
- On jest w naszym życiu dłużej niż ojciec - zauważa Alicja. I dodaje, że kiedy zakochani zdecydowali się na wspólne życie, wszystkie dzieci pani Haliny były szczęśliwe, że ich mama jest zakochana i wreszcie traktowana tak, jak na to zasługuje. Mało tego, zdaniem Alicji, od kiedy mama po raz drugi wyszła za mąż, w ich rodzinie zapanowała harmonia. - Widzieliśmy dwoje szanujących się i kochających ludzi, którzy byli i są dla nas inspiracją. Wacław jest człowiekiem o wielkim i szlachetnym sercu, bardzo uczciwym, dobrym, kochającym. Przede wszystkim jest żywym przykładem na to, jaki powinien być mąż. On bardzo kocha mamę, a ona jego. W tamtym roku byli u mnie przez kilka tygodni. Mimo tylu wspólnie spędzonych lat, wciąż miło się na nich patrzy. Jestem pewna, że oni nigdy się nie pokłócili się.
Syn Wacława z kolei podkreśla, że w związku rodziców (bo wszystkie dzieci tak ich nazywają) rzuca się w oczy dbałość o rodzinę.
- Dla mamci nigdy nie było różnicy miedzy mną, a jej dziećmi - mówi. - Ona od początku starała się nas wszystkich połączyć w szanującą się rodzinę, i to samo odnosi się do mojego taty.
Pani Halinka zauważa, że ona z mężem nie tylko bardzo się kochają, ale i myślą tak samo i lubią to samo. Co więcej, podkreśla, że nawet ważą tyle samo! I w dodatku zrównały się ich... wzrosty.
- Mąż przytył, gdy rzucił palenie, a ja nieco zmalałam po operacji kręgosłupa - śmieje się.
A Alicja wtrąca, że oni przede wszystkim fantastycznie się uzupełniają. Pan Wacław jest spokojniejszy, a jego żona pełna energii. Dzieci mówią o rodzicach, że są jak jedna pomarańcza, a oni o sobie - że jak dwie połówki jabłka.
Cała rodzina jest pod wrażeniem uczucia jakie ich łączy i wszyscy starają się brać z nich przykład. Na ślubie kościelnym, który wzięli po tym, jak odeszła pierwsza żona pana Wacława, to właśnie dzieci „były świadkami.
Co ciekawe, więź łącząca parę robi wrażenie nie tylko na rodzinie, ale też na zupełnie obcych ludziach. Zdarza się, że zaczepiają ich na ulicy zupełnie obce osoby.
- Kiedy idziemy na spacer pod rękę, pozdrawiają nas przechodnie, uśmiechają się do nas ludzie, których nie znamy, i często czujemy, że skupia się na nas czyjś wzrok. I są to zawsze życzliwe spojrzenia. To miłe uczucie - mówi pani Halina.
A Krzysztof dodaje, że rodziców zna cała społeczność Dąbrowy. I to wcale nie przez ich artystyczną działalność (oboje komponują, piszą teksty, śpiewają).
- To wszystko przez łączące ich uczucie, którego nie da się nie zauważyć - tłumaczy.
W USA powstanie film o ich życiu
Na pytanie, czy nie boją się rozłąki po śmierci któregoś z nich, niemal chórem odpowiadają, że nie, bo mają już wspólny pomnik. I że ma się kto nimi zaopiekować po śmierci jednego z małżonków. Żadne z nich samo nie zostanie. Ale na razie starają się o tym nie myśleć.
Wiedzą tylko, że jak już ich na tym świecie zabraknie, to spisywane przez lata pamiętniki (to już kilkanaście tomów!), przejmie wnuczka z Ameryki. Jest ona filmowcem i chce nakręcić film o historii ich niezwykłej miłości.
- Pamiętniki zaczął pisać Wacek, w dniu, w którym się poznaliśmy - opowiada Halinka. - Po kilku latach stwierdził, że ja mam się tym zająć. I tak już czwartą dekadę opisujmy w nich życie nasze i całej rodziny...
Jaka jest recepta na tak udany związek? Według nich tylko jedna - wzajemny szacunek.
- To naprawdę wystarczy. Szanowanie drugiej osoby, jej zdania. Wtedy między dwojgiem ludzi rodzi się bardzo silna relacja - tłumaczy pani Halina. - My w szczęściu przetrwaliśmy tyle lat i naprawdę nie ma nic trwalszego niż miłość. Nawet niezłomny Batory został „pocięty na żyletki”, a nasze uczucie wciąż ma się dobrze!
Jej mąż dodaje, że są dla siebie aniołami stróżami i że nie umie sobie wyobrazić co by było, gdyby wtedy nie popłynął Batorym.
- Ona jest słoneczkiem mojego życia. Nie wiem jak by to było, gdyby nie stanęła na mojej drodze. Ona jest nagrodą za wszystkie trudy, jakie mnie spotkały. Życzę każdemu, by również dostał swoją nagrodę - kończy.