Historia o miłości, czyli matki wspomnienia sprzed więzienia
Władysława Zgórniak została w Nowodworzu sama po tym, jak jej męża i syna aresztowało gestapo. Przez całą wojnę prowadziła gospodarstwo i nieustannie walczyła o wolność dla swoich bliskich.
- Sianokosy dobiegały końca i trzeba było myśleć o nadchodzących żniwach, aby sprostać ogromnym kontyngentom zboża, które Niemcy nakładali na nas. Teraz po raz pierwszy w życiu zdałam sobie sprawę, że cała odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na mnie, że jestem głową rodziny, odpowiedzialna za drogiego Maćka, Mamę, cały majątek, no i muszę ratować Mariana i Stacha - napisała w swym pamiętniku ,,Moje wspomnienia spod więzienia 1942-1945” po aresztowaniu męża i syna Władysława Zgórniak mieszkająca w Nowo-dworzu.
Akcja przerzutowa
Przyczyną nieszczęścia Zgórniaków była ich działalność patriotyczna. Podjęli ją zaraz po rozpoczęciu wojny w 1939 r., organizując punkt zborny, który pomagał żołnierzom polskim w przejściu przez zamkniętą granicę na Węgry. Tu żołnierze, chcący dalej walczyć z niemieckim okupantem otrzymywali pierwszą pomoc, narty, zasiłki oraz wskazówki, gdzie w drodze mogli się bezpiecznie zatrzymać. Zgórniakowie byli też jednymi z założycieli Obwodu Związku Walki Zbrojnej na ziemi gorlickiej, w którym Władysława był oficerem organizacyjnym, a Marian łącznikiem. Ich patriotyczna działalność trwała do czerwca 1942 r., kiedy to gorlickie gestapo aresztowało męża i syna pani Władysławy Zgórniak. Od tego momentu zaczęła się jej heroiczna walka o uwolnienie najbliższych, ale też praca związana z wychowywaniem syna Maćka, opieką nad matką oraz prowadzeniem gospodarstwa.
Próby wykupu i widzenia
Już nazajutrz po aresztowaniach najbliższych Władysława Zgórniak podjęła próby ich uwolnienia. Myśl ich wykupu z rąk gestapo poddał dr Jezierski, który był w dobrych kontaktach z Otto Friedrichem, nadzorującym śledztwo. Pani Włada - jak się do niej zwracano - zaciągnęła na ten cel zawrotną jak na tamte czasy pożyczkę w banku. Było to 70 000 zł. Sprawa miała być załatwiona podczas przyjęcia u państwa Jezierskich. Niestety niezręczność, jaką popełniono, poruszając wśród grona gości sprawę Zgórniaków, nie tylko nie dała pozytywnych rezultatów, ale pogorszyła sytuację. W efekcie czego zostali oni wysłani do więzienia w Jaśle. Od tego momentu rozpoczęły się systematyczne, dwa razy w tygodniu, wyjazdy do tego miasta. Pierwsze widzenie opisała dokładnie w swoim pamiętniku: - Pociąg z Gorlic do Jasła tzw. ,,samowarek” odjeżdżał do Zagórzan bardzo wcześnie, bo już o czwartej.
Na stacji Władysława Zgórniak spotkała inne gorlickie Matki-Polki: -Była tu pani Rusin-kowa, która miała w więzieniu męża i syna, wziętych z ulicznej łapanki, pani Lewicka, żona profesora gimnazjalnego, pani Bandrowska, żona wojskowego, Ludwinowa - matka Adama, Jantasowa - matka nieszczęśliwego Edka, i inne. Nie byłam osamotniona w swoim nieszczęściu i cierpieniach. Nadzieja, że zobaczę Mariana i Stacha, że zacznę coś dla nich robić, dodawała mi otuchy i siły.
Po przybyciu do Jasła pani Władysława udała się do willi notariusza Jezierskiego, znajdującej się naprzeciw więzienia w Jaśle skąd można było obserwować okna więzienia.
- Zobaczyłam najpierw Mariana, a potem Stacha - wspominała po latach pani Włada - Instynkt nakazywał mi nie pokazywać moim najdroższym smutnej twarzy ani załamania. Przeciwnie, zaczęłam radośnie dawać im znaki powitania, posyłałam ręką całusy, potem robiłam takie ruchy rękami, które miały oznaczać, że powinni się trzymać i nie upadać na duchu. Po gestach powitania Marianciu pokazywał palcem na usta, że nie mają co jeść. To było dla mnie okropne. Ból ścisnął mi serce, cierpiałam i za osierocone dziecko i za nieszczęśliwego ojca.
Cierpiała, gdy za bramą więzienia jej syn pokazywał gestami, że jest głodny
Od szwagra do starosty
Oprócz cotygodniowych wizyt w Jaśle pani Władysława prowadziła zakrojoną na dużą skalę akcję na rzecz uwolnienia męża i syna. Rozpoczęła swoje działania od wizyty u swojego szwagra Nikiego Petrièevicia w Prze-myślu. Przed rozpadem Austrii był on adiutantem cesarza Karola i posiadaczem wszystkich najwyższych odznaczeń wojskowych z czasów I wojny światowej, a w czasie II wojny światowej volksdeutschem. Niki, ubrał mundur, założył wszystkie swoje odznaczenia i pojechał do Jasła. Przyjęto go chłodno i podejrzliwie, radząc, by nie maczał palców w tej sprawie. Do Przemyśla wrócił z niczym.
- Dowiedziałam się, że w Gorlicach jest niejaka p. Kosibianka, która jest kochanką Gentza, strasznego esesmana - wspomina pani Władysława - miała ona sklep bławatny w rynku. Weszłam tam pod pozorem kupienia kilku dodatków do sukni. W pewnym momencie przystąpiłam do sprawy. Obiecałam jej dużą sumę pieniędzy, jeśli zechce prosić o zwolnienie Stacha i Mariana u swego przyjaciela. Zostawiam też zaliczkę, sugerując, że resztę pieniędzy otrzyma po zwolnieniu bliskich.
Efektem tej protekcji była wizyta Władysławy Zgórniak u starosty jasielskiego Waltera Gentza. Niestety mimo sowitego ,,prezentu” i zapewnień, że na Święta Bożego Narodzenia będą już w domu, spotkanie nie przyniosło żadnego skutku. Co więcej, w niedługim czasie Mariana i Stanisława Zgórniaków przetransportowano do więzienia w Tarnowie, a następnie 19 stycznia 1943 r. wysłano do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
- Od tego momentu życie moje to było wysyłanie paczuszek oraz czekanie na listy i pisanie listów - wspominała.
Nawet wtedy w sytuacji beznadziejnej podejmowała próby ich uwolnienia. Miało się to stać za przyczyną volksdeutscha mieszkającego pod Taborówką, którego syn pracował w gestapo w Oświęcimiu. Mężczyzna walizki z ubraniami wziął, a z nimi 15000 zł i tyle go widziano.
Gospodarz w spódnicy
Orócz walki o uwolnienie męża i syna Władysława Zgórniak, jak przystało na Matkę-Polkę wychowywała syna Maćka i prowadziła gospodarstwo rolne. Niejednokrotnie wracając spod więzień w Jaśle i Tarnowie, zastanawiała się: - Jakie wspomnienia wyniesie on z dzieciństwa, które przypadły na straszne lata klęsk narodowych i klęski mego rodzinnego szczęścia ? Czasem miała wyrzuty sumienia, że jest złą matką.
Gospodarstwo rolne, którego była właścicielką, musiało zabezpieczyć kontyngent dla Niemców, opłacenie najemników oraz utrzymanie dla rodziny.
- Nasi dawniejsi odbiorcy na mleko - przeważnie Żydzi - nie zjawiali się teraz - wspominała po latach pani Władysława. Nie było już Peiki Kiercówny ani rodziny Rothów, ani pachciarki Grünwaldowej. - Wszyscy nieszczęśni siedzieli zamknięci w getcie. Szczygieł skarżył się na brak ludzi do kopania kartofli, a gdy wymieniałam imiona lub nazwiska znajomych chałupników, którzy zwykle pracowali u nas, odpowiadał: - Wywieziona lub wywieziony, na przymusowe roboty do Niemiec.
17 tys. złotych nie pomogło w ocaleniu bliskich. Więzienie przeżył tylko syn pani Władysławy
Najbardziej tragiczne żniwa były w 1944 roku, kiedy nie miał kto pracować. Wtedy pani Włada skorzystała z pomocy rodzin uciekinierów: - Obiecałam podzielić się z nimi zbiorami - wspomina. Żniwa poszły w ruch: chłopi kosili, a żony ich i dzieci wiązały snopki, a furmanki ich zwiozły zboże do stodoły. Krowy uciekinierów rychło znalazły się w mojej stajni, a baby doiły i oporządzały nie tylko swoje, ale i moje bydło. Stodoła zapełniła się zbożem. Tak więc tego, co najważniejsze - zbioru chleba, udało mi się dokonać.
Tragiczny koniec wojny
Jesienią 1944 r. Stanisław i Marian Zgórniakowie zostali ewakuowani do Gross Rossen, a w końcu stycznia 1945 r. do Buchenwaldu. Tam Stanisław Zgórniak zmarł. Natomiast synowi Marianowi udało się zbiec z transportu. Dostał się do oddziału partyzanckiego na terenie Turyngii, gdzie zastał go koniec wojny. Do Polski wrócił w 1947 roku. a ą