Historię o tym, jak cienka granica dzieli dobro od zła, ogląda Zdzisław Haczek
Ofiarą w najnowszym filmie Asghara Farhadiego – reżysera obsypanego nagrodami na festiwalu w Berlinie („Rozstania”, a wcześniej „Co ty wiesz o Elly?” – jest kobieta, aktorka i żona aktora Taraneh Alidoosti.
To ją dopada nagą w łazience, w wynajętym mieszkaniu, nieznany mężczyzna... Ale to u jej męża (Shahab Hosseini) obudzi się nie tylko męska, urażona duma. Stopniowo przyjmie rolę mściciela, bo przecież jesteśmy w Iranie. Tu takie sprawy mężczyzna skrzywdzonej kobiety załatwia na własną rękę. Policji się w to nie miesza. Nie ma się co obnosić z tego typu krzywdą. Miejscowa mentalność co rusz daje o sobie znać spod powłoki pozornej normalności. Tu mamy męską, zatłoczoną klasę w szkole, tam kobietę, która podnosi alarm, bo podobno siedzący obok niej mężczyzna zbyt na nią napierał. A i mieszkanie, które wynajmują małżonkowie, jest przecież naznaczone. Wcześniejsza lokatorka była prostytutką. Kto bywał jej klientem?
Film Farhadiego gęstnieje z każdą chwilą. Przemienia się w kryminał, a nawet ociera o thriller. Bo mąż kobiety dojrzał już do zemsty. I gotów jest zająć miejsce kata... Już pierwsza scena, w której mieszkańcy bloku uciekają w popłochu z mieszkań, bo dom może się zawalić, zwiastuje trzęsienie ziemi w relacji między małżonkami. Do tego budynku z popękanymi ścianami i szybami później wracamy. Czy bohaterowie „na ruinach” mogą coś jeszcze odbudować? Znamienne jest, że oboje grają parę w sztuce „Śmierć komiwojażera” Arthura Millera (słyszymy, że dramat bada państwowy urząd cenzury...). Obserwujemy, jak szykują się do wyjścia na scenę. Makijaż, peruka... Oto za chwilę wyjdą na scenę, by grać role męża i żony. Ale my już wiemy, że odgrywają je też w życiu. I rzecz nie do-tyczy tylko irańskiego społeczeństwa... „Klient” to kawałek emocjonalnego, sugestywnego kina.