Orłowscy i Welfe to rodziny znanych polskich naukowców. Swoje losy związali z Łodzią. Wiodły do niej różne drogi.
Orłowscy i Welfe to rodziny znanych polskich naukowców. Swoje losy związali z Łodzią. Wiodły do niej różne drogi.
Witold Orłowski jest znanym ekonomistą, jego brat Tomasz był ambasadorem we Francji i Włoszech. Ich dziadek przed wojną był naczelnym lekarzem Kasy Chorych w Łodzi. Natomiast Władysław, ojciec Tomasza i Witolda, to znany łódzki dziennikarz i literat.
Prof. Witold Orłowski, choć dziś częściej bywa w Warszawie niż w rodzinnym mieście, z dumą opowiada o swoich korzeniach. Jego rodzina od trzech pokoleń jest związana z Łodzią.
Łódzką historię rodziny Orłowskich zaczyna Mieczysław. Z rodzinnych opowieści wiadomo, że dziadek Mieczysław studiował medycynę. Można się domyśleć, że w Petersburgu lub na jakiejś innej rosyjskiej uczelni. Gdy wybuchła I wojna światowa, ewakuowano jej studentów. Tak Mieczysław Orłowski znalazł się w Charkowie. Tam poznał przyszłą żonę - Elżbietę.
- Babcia Elżbieta pochodziła z arystokracji tatarskiej i mieszkała z rodziną w Charkowie - wyjaśniał nam prof. Orłowski.
Skończyła się wojna. Mieczysław Orłowski został lekarzem.
- Orłowscy mieli majątek, ale, o ile pamiętam, po działaniach wojennych został tak zniszczony, że nie było do czego wracać - opowiadał nam Witold Orłowski. - Tak więc po odzyskaniu niepodległości, moja rodzina znalazła się w Łodzi.
Mieczysław Orłowski został tu doceniony i szybko stał się znaną osobą w mieście. Otrzymał nominację na naczelnego lekarza łódzkiej Kasy Chorych. Miał dwóch braci i obaj też byli lekarzami. Stanisław dostał się do korpusu gen. Władysława Andersa. Po zakończeniu wojny znalazł się w Anglii, tam osiadł i mieszkał do końca życia. Zupełnie inaczej ułożyły się losy jego dwóch braci.
W sierpniu 1939 r. Mieczysław Orłowski został zmobilizowany. W stopniu kapitana rezerwy znalazł się na wschodzie Polski. Wpadł w ręce Rosjan i został umieszczony w obozie. Do 1943 r. jego rodzina nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wtedy jego nazwisko pojawiło się na tzw. listach katyńskich.
- Myśleli, że dziadek zginął w Katyniu - mówił nam Witold Orłowski. - Po latach okazało się, że zamordowano go nie w Katyniu, a w Charkowie. Z rąk Rosjan zginął też jego brat Stefan, lekarz dentysta.
Witold Orłowski, który urodził się w 1962 r., nie miał szans, by poznać swojego dziadka. Nie ma dziś nawet jego zdjęcia. Wyobrażał sobie go jako starszego, siwego mężczyznę. Przed bodaj dziesięciu laty otrzymał list. Pewien człowiek pytał się, czy jego rodziną jest Mieczysław Orłowski.
Okazało się, że w ręce tego mężczyzny wpadły kartki wysłane z Gdyni 30 sierpnia 1939 r. do Mieczysława Orłowskiego, do Łodzi. Nigdy nie dotarły do adresata. Okazało się, że uszanowania dla dr Orłowskiego i pani doktorowej przesyłał pracownik łódzkiej Kasy Chorych, który przebywał w sierpniu 1939 r. nad morzem.
- Wtedy też uświadomiłem sobie, że mój dziadek nie był żadnym staruszkiem - mówił nam Witold Orłowski. - Kiedy umarł, miał około 50 lat.
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej Mieczysław Orłowski wybudował w Łodzi dom przy ul. Brzeźnej. Mieszkał tam z żoną i dwoma synami. Gdy wybuchła wojna, Niemcy wysiedlili Orłowskich i skonfiskowali ich dom. Oni znaleźli się na południu Polski.
- Jednak, gdy zbliżał się już ze wschodu front, babcia uznała, że najbezpieczniej będzie wyjechać do Warszawy - opowiada prof. Witold Orłowski. - Tak więc wiosną czy wczesnym latem 1944 r. rodzina znalazła się w stolicy.
Władysław Orłowski, urodzony w 1922 r. ojciec pana profesora, na tajnych kompletach zdał maturę. Był też żołnierzem Armii Krajowej. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, walczył na jego barykadach. Po jego upadku dostał się do niemieckiej niewoli.
- Tacie udało się uciec z obozu jenieckiego - wspominał jego syn Witold. - Było to już w 1945 r. Zbliżał się koniec wojny. Obóz nie był dobrze strzeżony. Z opowieści taty wynika, że ucieczka nie była jakimś wielkim wyczynem.
Władysław dotarł do Łodzi, gdzie czekała na niego reszta rodziny. Przede wszystkim mama Elżbieta oraz brat Witold. Stryj profesora, też Witold Orłowski, skończył medycynę. Ale wyjechał do Poznania. Był profesorem na tamtejszej Akademii Medycznej. Natomiast Władysław został w Łodzi. Skończył prawo na Uniwersytecie Łódzkim.
- Jednak już w trakcie studiów prawo tatę coraz mniej interesowało - wyjaśniał Witold Orłowski. - Bardziej pochłaniało go dziennikarstwo, ale też ujawnił talent literacki.
Władysław Orłowski był m.in. redaktorem naczelnym „Expressu Ilustrowanego”. Jednak z czasem bardziej niż dziennikarstwo pociągała go literatura. Przez wiele lat był kierownikiem literackim Teatru Ziemi Łódzkiej. Pisał wiersze, książki, sztuki teatralne, słowa piosenek. Były to głównie polskie słowa do różnych zagranicznych przebojów. Władysław Orłowski jest autorem książki „Odłamki”, w której opisuje wspomnienia z powstania warszawskiego. Tworzył też dla dzieci, np. napisał „Niezwykłe przygody Józefiny”. Umarł w 1989 r.
Po wojnie w Łodzi Władysław poznał swoją żonę Halinę. Halina Radzikowska studiowała medycynę. Była córką Józefa, jednego z najwybitniejszych polskich lutników. Uczyła się w konserwatorium, ale wybrała medycynę, nie muzykę. Halina Orłowska została lekarzem pediatrą. Była pracownikiem cywilnym Wojskowej Akademii Medycznej. Wykładała na tej uczelni. Potem wiele lat pracowała najpierw w szpitalu przy ul. Spornej, a później w „Korczaku”.
- Mama jednak bardzo interesowała się muzyką - opowiada Witold Orłowski. - W każdy piątek chodziła na koncerty do łódzkiej filharmonii. Nie raz towarzyszyłem jej ja, brat. Gdy nikt nie mógł z nią iść, to szła sama. Nawet jak wcześniej wróciła z dyżuru, po nieprzespanej nocy. Mama umarła w latach 90.
Państwo Orłowscy mieli dwóch synów: Witolda i Tomasza. Żaden nie kontynuował tradycji rodzinnych.
- Muszę jednak przyznać, że odziedziczyłem po tacie talent literacki - przyznał prof. Orłowski. - Jednak po maturze w XII LO w Łodzi zdecydowałem się studiować ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim. Chciałem wybrać historię, ale mama stwierdziła, że ten kierunek nie ma przyszłości.
Studiował ekonometrię u prof. Władysława Welfego. Przyznaje, że początkowo ekonomia nie była jego pasją. Myślał nawet, by zacząć studiować reżyserię teatralną.
- Ale w końcu polubiłem tę ekonomię - zapewniał nas prof. Witold Orłowski.
Dziś jest jednym z najbardziej znanych polskich ekonomistów. Doktorat bronił na Uniwersytecie Łódzkim, habilitację na Uniwersytecie Warszawskich. W 2007 r. otrzymał tytuł naukowy profesora nauk ekonomicznych. Dwa lata później został powołany w skład Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Lechu Kaczyńskim oraz w skład Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku.
Jest sekretarzem Komitetu Naukowego Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Zasiada w Komitecie Nauk Ekonomicznych PAN. Jest członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie, a także rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula. W 2011 r. prof. Orłowski został powołany na stanowisko Specjalnego Doradcy Komisji Europejskiej ds. Budżetu.
Jego brat Tomasz, rocznik 1956, po maturze w XIX LO w Łodzi skończył historię sztuki. Potem wiele lat mieszkał we Francji. Doktorat z zakresu nauk historycznych obronił na Wydziale Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Poitiers.
W latach 90. XX w. zaczął pracować w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Był m.in. pierwszym sekretarzem, a potem radcą w Ambasadzie RP w Paryżu, potem ministrem pełnomocnym w Ambasadzie RP w Rzymie. Przez trzy lata pracował jako sekretarz generalny Polskiego Komitetu ds. UNESCO. W 2005 r. został mianowany dyrektorem Protokołu Dyplomatycznego. Był ambasadorem RP we Francji i w Księstwie Monaco, a potem we Włoszech. Dziś jest wykładowcą Akademii Dyplomatycznej MSZ.
W rodzinie Welfe, tak jak u Orłowskich, ekonomia przeplata się z medycyną. Zmarły w 2013 r. Władysław Welfe był znanym nie tylko w Łodzi ekonomistą. Profesorem ekonomii został także jego syn Aleksander. Tak jak ojciec jest członkiem Polskiej Akademii Nauk, specjalistą od ekonometrii. Niemal całe życie seniora rodu, prof. Władysława Welfego, było związane z Łodzią. Przyjechał do tego miasta w 1934 r. jako 7-letni chłopiec.
- Korzenie rodzinne od strony ojca sięgają południa Polski, a może nawet Europy - mówił nam przed laty prof. Władysław Welfe.
Ojciec profesora, Mieczysław, przyszedł na świat w Kolbuszowej. Tu jego tata Henryk był kierownikiem szkoły podstawowej. Uczył w niej też polskiego. Jego rodzina przywędrowała na tereny polskie z czeskich Pardubic. Przez Olkusz, Tarnów dotarli do Kolbuszowej. Choć być może geneza rodziny sięga jeszcze głębiej, bo włoskich Alp.
Natomiast mama profesora, Zofia z Kiełbińskich pochodziła z okolic Lwowa. Spokrewniony z nią był znany przedwojenny łódzki notariusz Jeżewski, którego syn Witold został potem adwokatem. A także rodzina Winiarzy, do której należały udziały w rafinerii ropy naftowej w Drohobyczu. Szczycono się, że ich krewnym był gen. Henryk Dąbrowski
Rodzice prof. Władysława poznali się w Kolbuszowej. Tam też w 1926 r. wzięli ślub. Mieczysław Welfe był już lekarzem. Skończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na tę uczelnię podążył śladami swego starszego brata Władysława. Ukończył on filozofię i pracował jako adiunkt na UJ. Mieczysław też dostał posadę na uczelni, pracował jako asystent. Wybrał nowo tworzącą się specjalizację - rentgenologię. Został nawet wysłany na staż.
- Mamy w rodzinnych zbiorach zachowany do dziś list polecający, który ojcu wystawiła Maria Skłodowska-Curie - mówił nam prof. Władysław Welfe.
Po stażu Mieczysław Welfe wrócił do Krakowa. Na świat przyszedł już Władysław. Pensja asystenta ledwo starczała na utrzymanie rodziny. Mieczysław Welfe przyjął posadę rentgenologa w szpitalu w Sosnowcu. W tym mieście rodzina Welfe zatrzymała się na kilka lat. W 1934 r. dr Welfe otrzymał propozycję pracy w Łodzi. Został kierownikiem pracowni rentgenologicznej w szpitalu im. Ignacego Mościckiego, dziś noszącego imię Norberta Barlickiego, którą sam stworzył.
- Zamieszkaliśmy w dużym, 7-pokojowym mieszkaniu w kamienicy przy ul. Narutowicza 49 - wspominał Władysław Welfe. - Nie wiem, dlaczego ojciec wybrał takie duże mieszkanie, tym bardziej że było nieustawne, przechodnie. Po roku przenieśliśmy się na parter. Mieszkanie miało „tylko” pięć pokojów.
W 1938 r. Mieczysław Welfe kupił aparat rentgenowski i założył prywatny gabinet. Pierwszy taki w Łodzi. Prowadził go do wybuchu wojny. W sierpniu 1939 r. został zmobilizowany. Znalazł się w grupie 90 pracowników łódzkiej służby zdrowia, którzy zatonęli w morzu sowieckiej agresji.
Ostatni raz rodzina widziała go 3 września. Wtedy wsadził żonę, syna, córkę Zofię na dorożkę i wysłał do Brzezin. Razem z nim pojechała zaprzyjaźniona z rodziną matka prezesa sądu okręgowego w Łodzi, Maciejewskiego. W Brzezinach przespali się w budynku miejscowego sądu. Następnego dnia dojechali do Rawy Mazowieckiej. Tam przeżyli bombardowanie.
- Mama już chciała zarzucać walizki i zawracać z drogi na wschód, gdy zobaczyliśmy rolwagę ciągniętą przez konie - wspomina prof. Welfe. - Jechali na niej pracownicy łódzkiego sądu, w tym prezes Maciejewski. Razem z nimi dotarliśmy do Łucka. Byliśmy już pod Kowlem, gdy dowiedzieliśmy się, że Rosjanie zaatakowali Polskę. Zawróciliśmy. Po miesiącu dotarliśmy do Łodzi.
Mieczysław Welfe pod Łuckiem dostał się do sowieckiej niewoli. Trafił do obozu w Kozielsku. Do rodziny wysłał w listopadzie list, a w lutym kartkę. Po tym kontakt się urwał.
- W kwietniu spotkaliśmy niemieckiego lekarza, którego Niemcy wydostali z radzieckich rąk - przypomina profesor. - Był z ojcem w obozie, mówił że żyje.
Na opublikowanych przez Niemców listach katyńskich nie było nazwiska dr Welfego. Rodzina po wojnie szukała go poprzez Czerwony Krzyż. Bez rezultatu. Oficjalnie o tym, że zginął w Katyniu, dowiedzieli się w 1990 r., gdy Michaił Gorbaczow przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu listy katyńskie.
Przed wojną Władysław był uczniem znanego gimnazjum Zgromadzenia Kupców. Ale Niemcy zamknęli szkoły. Przyszły profesor z grupą kolegów uczył się sam. Bardzo starannie poznawali tajniki matematyki, fizyki. Zajęcia z polskiego i historii prowadziła nauczycielka z III LO w Łodzi, z którą rodzina Welfe mieszkała w Rudzie Pabianickiej.
Władysław Welfe miał 14 lat, gdy zaczął pracować w fabryce Karola Eiserta. Po wojnie przyjęto go najpierw do II LO, potem przeniósł się do III LO. Profesor bez problemów zdał maturę i rozpoczął studia na Uniwersytecie Łódzkim. Studiował jednocześnie na ekonomii i prawie. Z prawa zrezygnował po zaliczeniu trzeciego roku. Przez pierwsze trzy lata studiów godził pracę z nauką. Pracował dalej w fabryce Eiserta (nosiła wtedy imię Norberta Barlickiego), ale już w administracji. Kierował wydziałem kalkulacji i kosztów, a potem został komisarzem oszczędnościowym. Na pewien czas wysłano go do Zielonej Góry, gdzie tworzył zakłady „Polska wełna”. Po skończeniu ekonomii pozostał na UŁ. Zaopiekował się nim znakomity specjalista od statystyki prof. Edward Rosset. Ale doktorat obronił w Warszawie, w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (dziś Szkoła Główna Handlowa). Tam też się habilitował.
- Miałem zostać w Warszawie, ale żona nie chciała - tłumaczył nam prof. Welfe.
Walentyna, z domu Kosidło, pochodziła z Wołynia. Jej ojciec Włodzimierz, z zawodu nauczyciel, był posłem na ostatni, przedwojenny Sejm. W czasie wojny znalazł się w Łowiczu, a po jej zakończeniu przyjechał do Łodzi. Został kierownikiem szkoły. Uczyła w niej też jego żona Helena. Ale poszukiwało go NKWD. Został aresztowany i skazany na 25 lat łagru. Opuścił go, gdy zmarł Stalin. Do Polski nie wrócił. Osiedlił się w Łucku (obecnie Ukraina). Pracował tam jako księgowy.
Walentyna skończyła w Łodzi medycynę. Była dobrze zapowiadającym się chirurgiem. Władysław został jej pacjentem. Przyszedł do niej, bo miał problemy z nogą. Pani doktor wyleczyła go i została jego żoną. Potem zmieniła specjalizację. Została ginekologiem. Wiele lat pracowała w szpitalu im. Heleny Wolf. Dziś już nie żyje.
Walentyna i Władysław Welfowie mieli jednego syna, Aleksandra, który przyszedł na świat w 1960 r. Skończył XII LO. Miał dylemat, czy wybrać ekonomię, czy medycynę. Zdecydował się pójść w ślady taty.
Aleksander Welfe tak jak ojciec został profesorem i tak jak on zajmuje się ekonometrią. Kieruje Katedrą Modeli i Prognoz Ekonometrycznym. Jest tak jak tata członkiem Polskiej Akademii Nauk. Wykłada też w Szkole Głównej Handlowej.
W rodzinie Welfe ekonomia przeplata się z medycyną. Żoną Aleksandra jest Ewa, lekarz pediatra.