Hiszpańska kolonia pod Wawelem wciąż się rozrasta. Przyjeżdżają tu do pracy, czasami dla kobiety
Pogoda nieco kapryśna. I szybko robi się ciemno. Taki klimat. Tyle że hiszpańskim sportowcom przeszkadza coraz mniej.
Spod Granady i Malagi. Z Saragossy i Salamanki. Z Katalonii i Galicji. A nawet z Wysp Kanaryjskich. Hiszpańscy zawodnicy i trenerzy przyjeżdżają do klubów sportowych z różnych regionów. W tym roku pobili rekordy, tworząc w ostatnich miesiącach prawdziwą podwawelską „kolonię”. Robienie kariery w Krakowie jest dla nich tak nęcące?
Kiedy dziewięć lat temu zawitali do nas dwaj hiszpańscy trenerzy koszykówki - Jose Hernandez i Jordi Aragones - czuli się trochę jak pionierzy i odkrywcy, wybierający się na nieznany ląd. W Hiszpanii świat sportu przeżywał wówczas świetny okres. I jeżeli ktoś nawet decydował się na opuszczenie Półwyspu Iberyjskiego, to raczej na rzecz kariery w czołowych ligach, a nie na drugim końcu Europy. Dlatego w krakowskich klubach sportowych niemal nie widywano zawodników czy trenerów tej akurat narodowości.
- Moje postrzeganie Polski było wówczas zupełnie inne niż dziś. Miałem świadomość, że to państwo mające w swej historii epokę komunizmu, ale brak głębszej wiedzy o waszym kraju potęgował obawy - wspomina dziś Aragones. Pochodzący z Galicji szkoleniowiec myślał, że jako drugi trener koszykarskiej Wisły Can-Pack przeżyje ciekawą przygodę i szybko wróci do ojczyzny. - Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że po kilku latach będę miał żonę Polkę i polską rodzinę, powiedziałbym mu, że chyba oszalał - przyznaje Aragones. - Tymczasem teraz jestem już prawie jednym z was.
W futbolowej ekipie Cracovii pierwszy Hiszpan pojawił się dwa lata temu. Armiche Ortega długo jednak miejsca nie zagrzał. Z kolei w piłkarskiej Wiśle próżno było szukać jakiegokolwiek gracza hiszpańskiej narodowości aż do początku tego roku. Pierwszym w historii futbolowej ekipy „Białej Gwiazdy” został Ivan Gonzalez, były zawodnik rezerw Realu Madryt, który - jak się okazało - przetarł szlaki dla całej grupy rodaków. W ciągu kolejnego półrocza do piłkarskiej Wisły trafiło aż czterech kolejnych zawodników, a do tego dwóch trenerów. Ściągnął ich hiszpański dyrektor sportowy Manuel Junco, który z Polską związany jest już od ponad dekady. Stąd pochodzi jego żona, do Krakowa sprowadził nawet mamę. I - jak sam przyznaje - czuje się już bardziej Polakiem niż Hiszpanem.
Jednym z graczy zatrudnionych ostatnio przez Junco jest Katalończyk Pol Llonch. Na wyjazd na drugi koniec Europy zdecydował się błyskawicznie, bo gra w hiszpańskiej III lidze nie była szczytem jego marzeń. - Żona obawiała się przeprowadzki do Polski nieco bardziej niż ja - przyznaje. - Mamy małą córeczkę, nie skończyła jeszcze roku. Ale już w pierwszym tygodniu małżonka zauroczyła się Krakowem i bardzo jej się tu spodobało.
Urodzony w Barcelonie piłkarz wyznaje, że przed otrzymaniem oferty z krakowskiego klubu o Polsce i samym Krakowie wiedział niezbyt wiele: - W szkołach słyszy się o Krakowie głównie na geografii, gdy wspomina się o rzece Wiśle. Panuje przekonanie, że Kraków to piękne miasto, atrakcyjne turystycznie. Miasto kultury. Z kolei o Polsce uczymy się na lekcjach historii, wiemy, że była jednym z tych krajów, które najbardziej ucierpiały podczas II wojny światowej.
Przekonuje, że dziś na Półwyspie Iberyjskim młodzi nie postrzegają już wyjazdu za pracą do Polski jako pomysłu z gatunku egzotycznych fanaberii. - W Hiszpanii młodzi ludzie, którzy kończą studia, często mają problem ze znalezieniem pracy. Są za to bardziej otwarci na nowe rozwiązania niż przed laty, i na tyle odważni, by wyjechać z kraju. Nie ma różnicy, czy to Polska, Anglia czy Francja. Z naszej perspektywy wcale nie postrzega się Polski jako kraju gorszego czy biedniejszego. Wręcz przeciwnie - zapewnia Llonch.
Aragones też dostrzegł tę zmianę: - Polska to kraj bardzo europejski, gdzie poziom życia jest wysoki. Teraz w Hiszpanii dostrzega się już to wszystko i to zachęca moich rodaków do przyjazdu. Widzą tu dla siebie szansę nie tylko na polu zawodowym, ale i osobistym. Hiszpanie odkryli współczesną Polskę.
Na początku pobytu w Krakowie dla każdego z nich największym szokiem były „uroki” polskiego klimatu. - Jesteśmy przyzwyczajeni do dobrej i słonecznej pogody. Tutaj w ciągu jednego dnia mogą wystąpić wszystkie możliwe atmosferyczne zjawiska. Jeśli chcesz pojechać nad jezioro, musisz uważnie posprawdzać różne aplikacje z prognozami pogody. Ale do polskiego klimatu też można się przyzwyczaić - kwituje Llonch.
Wtóruje mu Aragones: - Jedyna rzecz, która mnie w Polsce uwiera, to fakt, że zwykle zbyt szybko robi się ciemno.
Llonch z rodziną jest tu dopiero pół roku, ale zdążył już odkryć podkrakowskie atrakcje. - Znamy już niejedno jezioro w okolicach Krakowa, gdzie można się zrelaksować i poopalać. Tyle tylko, że nie pamiętam za bardzo nazw… Kryspinów? - próbuje sobie przypomnieć.
Poza nieprzychylną aurą, problemem dla hiszpańskich sportowców bywa przełamanie bariery komunikacyjnej. Spośród pięciu piłkarzy, którzy w tym roku trafili do Wisły, żaden nie mówi po angielsku w stopniu zaawansowanym. - Większość osób dobrze sobie tu radzi z angielskim. Zaskoczyło mnie to. Tymczasem w Hiszpanii chyba nie uczymy tak dobrze tego języka w szkołach, bo w efekcie nie mamy takiej łatwości w mówieniu - nie kryje Llonch.
Aragones zna angielski. Ale z polskim przez ostatnie lata jedynie się osłuchiwał. - Prawda jest taka, że wiadomości w internecie wciąż szukam na stronach hiszpańskich - przyznaje. Kiedy w domu żona Kinga włącza polską telewizję, nie rozumie zbyt wiele. Motywację do nauki polskiego miał o tyle mniejszą, że jego żona świetnie zna hiszpański. Ale w końcu uznał, że po siedmiu latach mieszkania w Polsce - z przerwą na dwuletni pobyt w ojczyźnie - najwyższy czas porządnie wziąć się do nauki.
- Zrobiłem kurs języka polskiego - dwutygodniowy. Codziennie przez cztery godziny uczestniczyłem w zajęciach. W końcu zdobyłem bazową wiedzę, która pozwoli mi więcej rozumieć i lepiej się dogadywać. Tak, bym chociaż mógł ze zrozumieniem obejrzeć wiadomości w telewizji - cieszy się trener.
Największą motywacją jest jednak chęć zaimponowania córeczce Alice. - Często mówi do mnie po polsku. W domu wprawdzie z Kingą rozmawiamy po hiszpańsku, ale Alice spędza też sporo czasu sama z mamą i jej rodziną - wyjaśnia Aragones. - Mała jest dwujęzyczna, ale gdy nie zna słówka hiszpańskiego, zwraca się do mnie po polsku. Dzięki niej wzbogacam słownictwo.
Hiszpańscy sportowcy w Krakowie często szukają smaków, które przypominają im ojczyznę. Koszykarki były fankami hiszpańskiej restauracji zlokalizowanej na placu Wolnica, która niedawno zamknęła swoje podwoje. - Ale są w Krakowie restauracje z kuchnią iberoamerykańską. Wpadamy czasem do knajpy argentyńskiej, gdzie jedzenie przypomina to znane nam z domu - stwierdza Llonch.
Sam nie odkrył jeszcze wszystkich lokali serwujących w Krakowie dania z jego ojczyzny. - Brakuje nam czasem niektórych typowych hiszpańskich potraw czy produktów. Mnie porządnej jamón serrano [rodzaj hiszpańskiej szynki], a czasem też dobrej paelli. Tu trudno się na nie natknąć. Ostatnio dostaliśmy w jednej z restauracji gazpacho, było całkiem dobre, ale nie do końca takie jak w Hiszpanii. Choć bardzo lubię też wpaść do typowo polskiej restauracji, bo smakuje mi polskie jedzenie - zastrzega.
Atmosfera Starego Miasta w Krakowie przypomina im rodzinne strony. - Kiedy człowiek idzie na Rynek i widzi tych wszystkich ludzi w ogródkach kawiarnianych, to przypomina mu się ojczyzna - uśmiecha się Llonch.
Aragones co roku ma okazję poznać w Krakowie kolejną grupę swoich rodaków, gdy ci zjawiają się na meczach koszykarskiej Wisły. - Pojawia się tu bardzo wielu studentów z Hiszpanii, którzy przyjechali dzięki programowi Erasmus - tłumaczy szkoleniowiec. Czy próbował szukać innych miejsc, gdzie mógłby spotkać się z rodakami i zintegrować się z lokalną społecznością Hiszpanów? - Na pewno ważnym punktem na mapie Krakowa jest Instytut Cervantesa - przypomina. - Nie umiem natomiast powiedzieć, czy jest tu jakaś knajpa, którą Hiszpanie szczególnie by sobie upodobali i tam się spotykali. Nie mieliśmy za bardzo szans na częste wychodzenie do miasta z racji stylu życia, który z konieczności prowadziliśmy. Zresztą, teraz nie „siedzę” za bardzo w tym temacie, bo koncentruję się bardziej na mojej polskiej rodzinie. Już jestem prawie pół-Polakiem - śmieje się Aragones.
I dodaje: - My, Hiszpanie, jesteśmy ludźmi bardzo otwartymi na nowe rzeczy. Może i mamy inne wady, ale na pewno łatwo się adaptujemy w nowych warunkach.
Nie można więc wykluczyć, że hiszpańska „kolonia” pod Wawelem będzie się jeszcze rozrastać.
***
Do koszykarskiej Wisły przez długie lata trafiały zawodniczki z Półwyspu Iberyjskiego.
W międzyczasie kryzys finansowy dopadł nie tylko hiszpańską koszykówkę, ale i inne dyscypliny sportu. Było to pokłosie globalnego kryzysu - kolejne kluby na Półwyspie Iberyjskim popadały w ekonomiczne problemy, sponsorzy „zwijali manatki”. Chcąc nie chcąc zawodnicy i trenerzy musieli zacząć wodzić palcem po mapie Europy w poszukiwaniu nowych pracodawców. Nawet w kraju, o którym wielu z nich nie miało specjalnego pojęcia.
WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 14
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto