Hodowla zwierząt w Pyszącej: W sądzie rozpoczął się proces Macieja M. Odpowiedział na niektóre zarzuty stawiane przez prokuraturę
W poznańskim Sądzie Okręgowym rozpoczął się proces Macieja M. - właściciela hodowli egzotycznych zwierząt w Pyszącej. Prokuratura postawiła mu 19 zarzutów, dotyczących m. in. znęcania nad zwierzętami czy nielegalnego handlu nimi. M. nie przyznał się do większości zarzutów i złożył wyjaśnienia przed sądem.
Poniedziałkowe posiedzenie sądu, pierwsze w sprawie Macieja M., właściciela hodowli w Pyszącej zaczęło się od odczytania aktu oskarżenia przez prokurator. Wobec mężczyzny sformułowano 19 zarzutów, dotyczących znęcania się nad zwierzętami przez trzymanie ich w nieodpowiednich warunkach, często zagrażających życiu i zdrowiu. Kolejne zarzuty mówią o przywłaszczeniu oddanej w depozyt przez poznańskie zoo kapibary, naruszaniu praw pracowniczych, niezapewnieniu bezpieczeństwa pracownikom, posiadaniu produktów leczniczych, podrabiania podpisów oraz naruszenia przepisów Unii Europejskiej w zakresie obrotu zwierzętami.
Czytaj też: Prokuratura zakończyła śledztwo w sprawie nielegalnej hodowli w Pyszącej
Przypomnijmy, że hodowla w Pyszącej działała przez wiele lat i posiadała zwierzęta egzotyczne. Była zarejestrowana jako cyrk, jednak miała status jednostki zatwierdzonej, przez co mogła się wymieniać zwierzętami z innymi podmiotami. Pod koniec czerwca 2017 roku na teren hodowli weszła policja i przedstawiciele organizacji prozwierzęcych. Znaleźli około 300 zwierząt ponad 80 gatunków, często chronionych. Były tam tygrysy, pumy, lamparty, antylopy, różne gatunki ptaków.
Prokuratura, a także przedstawiciele Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt - "Viva!" i Ewa Zgrabczyńska, dyrektor poznańskiego zoo, do którego trafiło wiele zwierząt z Pyszącej, podkreślali, że zwierzęta żyły w hodowli w skandalicznych warunkach. Ich wybiegi miały być zbyt małe, bardzo zabrudzone, brakowało wody, a często stwarzały też niebezpieczeństwo dla zwierząt.
W poniedziałek Maciej M. przyznał się do dwóch zarzutów, dotyczących braku zgłoszenia do ZUS, faktu pracy dwóch pracowników. Do pozostałych 17 zarzutów, M. się nie przyznał i złożył wyjaśnienia.
- Ośrodek w Pyszącej był wielokrotnie kontrolowany przez odpowiednie jednostki, powiatowego i wojewódzkiego lekarza weterynarii
- podkreślał M. Według niego, kiedy 29 czerwca policja weszła na teren hodowli w Pyszącej z nakazem wydania dokumentów, eksperci, którzy wraz z nią się pojawili - nie byli zainteresowani dokumentacją a "medialnym show". Jednym z ekspertów była Ewa Zgrabczyńska.
- W stosunku do policji i mediów ekspert z Zoo Poznań, wysuwał wniosek, że wszystkie zwierzęta są zagłodzone i wyniszczone, a dalsze ich przebywanie na terenie ośrodka zagraża życiu i zdrowiu. Kuriozalny był fakt, że zabrane jednego dnia świnie rzeczne, ocenione jako wyniszczone, tego samego dnia trafiły na stronę zoo na Facebooku z dopiskiem zapraszającym do nowej atrakcji
- twierdził Maciej M. Według niego, podobnie na wybiegi trafiły od razu inne zwierzęta, co wskazuje, że nie były w złym stanie.
Krytykował też sposób w jaki zabrano zwierzęta, wskazując, że był on nieprofesjonalny i niezgodny z zasadami opieki nad zwierzętami. M. twierdził, że w poznańskim zoo, zwierzęta miały gorsze warunki niż w Pyszącej.
Poproszony przez sędzię o odnoszenie się do zarzutów, a nie tego co było po konfiskacie zwierząt, Maciej M. dodał, że symptomem dobrostanu zwierząt jest m. in. ich rozmnażanie się w niewoli, do którego w Pyszącej dochodziło.
Sprawdź: Właściciel hodowli w Pyszącej znęcał się nad zwierzętami? Sam uważa, że ich wywóz był nielegalny
Później już jego wyjaśnienia i pytania sędzi toczyły się wokół gatunków ptaków. W akcie oskarżenia w przypadku wielu z nich wskazano, że żyły w niewłaściwych warunkach, nie mogąc rozłożyć skrzydeł. M. nie zgadzał się z tymi zarzutami, najczęściej odpowiadając, że albo klatki były wystarczające, albo pomieszczenia, w których akurat znajdowały się ptaki w czasie interwencji - tymczasowe.
Pojawiła się też kwestia kapibary, przekazanej w depozyt z poznańskiego Zoo. - 29 czerwca 2017 r. próbowałem przekazać dyrektor Ewie Zgrabczyńskiej, że zwierzę jakiś czas wcześniej padło - mówił M. Na pytanie sądu czy nie uznał, że należy poinformować Zoo Poznań od razu po śmierci zwierzęcia, Maciej M. odparł, że "umknęło mu zgłoszenie tego do Zoo".
Postanowił nie odnosić się do zarzutów o podrabianie podpisów. Wcześniej podkreślał, że swoim pracownikom zapewnił niezbędne warunki do pracy.
Co do zarzutu nielegalnego obrotu zwierzętami, M. odpowiadał:
- Wszystkie zwierzęta były sprowadzane legalnie, z wymaganymi dokumentami. To były normalne transfery, które przeprowadzają ogrody zoologiczne, prywatne hodowle, cyrki. Nie miały nic wspólnego z przemytem, a tym bardziej handlem zwierzętami.
Z wyjaśnieniami Macieja M. nie zgadzają się oskarżyciele, w tym przedstawiciele Fundacji "Viva!".
- Właściciel nigdy nie organizował żadnej działalności cyrkowej, a pod przykrywką cyrku, hodował zwierzęta, których hodować nie mógł
- tłumaczyła przed rozprawą mec. Katarzyna Topczewska, adwokat fundacji "Viva!". I zaznacza: - Mowa jest o 19 zarzutach z kilku ustaw. Jeżeli dojdzie do skazania, może dojść do kumulacji przestępstw, a więc nawet kary kilkuletniego więzienia.
Na poniedziałkowej rozprawie zjawił się także Łukasz Ch., oskarżony o podrobienie podpisów Macieja M. na pięciu dokumentach. Przyznał się do winy, dobrowolnie poddał karze i został wyłączony z rozprawy. Musi zapłacić 5 tys. zł grzywny.