Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Biografie powojennych partyzantów bywają nieoczywiste. Jak historia człowieka, który oddziałem beskidzkich partyzantów dowodził, mając za sobą służbę… w komunistycznej Armii Ludowej.
W babiogórskich lasach powojenna partyzantka zaczyna się wiosną 1945 r., od poakowskiego „Buntu”. Oddział ten powstaje jako tzw. grupa samoobrony. Raczej nie walczą, skupiając się na przetrwaniu. Rozwiązują się po tym, jak 2 sierpnia 1945 r. komuniści ogłaszają amnestię.
Jednak już kilka miesięcy później następuje powrót do konspiracji. „Dwa dni przed ustaloną datą »Dar« powiadomił kilku chłopaków, aby w dniu 14 kwietnia przed zmrokiem stawili się z bronią na zbiórkę w rejonie mostu żelaznego nad Skawą. Wśród powiadomionych byłem też i ja” - wspominał po latach Andrzej Bryndza „Borsuk” wydarzenia z wiosny 1946 r., kiedy z inicjatywy por. Józefa Dudy „Dara” rozpoczęło się formowanie nowego oddziału. Występują jako oddział „Błyskawica”, związany zarówno z poakowską konspiracją, jak też z podhalańskim zgrupowaniem „Ognia”.
„Pozyskiwanie broni, uniemożliwienie funkcjonowania UB, MO i niektórych urzędów administracyjnych, likwidowanie komitetów partyjnych a ich członkom odbieranie i niszczenie legitymacji, opornym wymierzanie chłosty. Likwidowanie kolaborantów, donosicieli i zdrajców” – tak „Dar” tłumaczy „Borsukowi” i innym rekrutom cele działalności. I poucza: „Na utrzymanie oddziału fundusze czerpać należy z banków. W żywność zaopatrywać się w sklepach państwowych. Pobieranie środków żywnościowych od indywidualnych gospodarzy winno być dokonywane za pełną odpłatnością”.
„Na Orawie ustały rabunki”
Powszechnym problemem w powojennej Polsce był bandytyzm - napady rabunkowe z bronią w ręku. Pospolici kryminaliści często podawali się za partyzantów, by ułatwić sobie rabunki lub obciążyć odpowiedzialnością leśne oddziały. Na konto partyzantów zapisywano więc czyny dokonywane w rzeczywistości przez innych sprawców – także przez komunistów, jak w Izdebniku, gdzie żołnierze KBW zastrzelili działacza PSL. Albo we wsi Budzów, gdzie lokalny szef ludowców Zygmunt Pieczara został zastrzelony przez „nieznanych sprawców”.
Tymczasem zdyscyplinowane oddziały starały się, by ich działalność nie obciążała lokalnej społeczności - również dlatego, że utrzymanie jej poparcia lub przynajmniej neutralności było dla „leśnych” warunkiem przetrwania. Zaopatrywano się więc poprzez konfiskaty u komunistów i ich popleczników oraz w upaństwowionych przedsiębiorstwach. Czując się odpowiedzialnym za teren, na którym działają i występując jako obrońcy lokalnych społeczności, partyzanci często zwalczali pospolitych przestępców.
„Orawska Zubrzyca i jej okolice od dłuższego czasu nękane były nieustającymi rozbojami dokonywanymi przez sprytnie zorganizowaną szajkę rabusiów (…). Do dowódcy oddziału zgłosił się leśniczy z Podpolicy i prosił o pomoc. Twierdził, że na jego dom napadła uzbrojona banda i obrabowała go” - relacjonował wydarzenia z maja 1946 r. Andrzej Bryndza „Borsuk”. Okazało się, że do leśniczego przybyła grupa, która napadami na Orawie trudniła się jeszcze od lat przedwojennych. W wyniku akcji „Błyskawicy” zginęło trzech bandytów. Jak wspominał „Borsuk”, „od tej pory na Orawie ustały rabunki i rozboje”.
Akcja na „zakopiance”
W 1946 r. w niektórych rejonach Małopolski trwa niemal partyzancka wojna, coraz więcej ludzi ucieka do konspiracji. Najłatwiej działać grupom złożonym głównie z miejscowych, znających teren i mających oparcie w lokalnych społecznościach. Partyzanci uderzają w placówki UB i MO, wymykają się obławom; miejscami komuniści raportują, że mają pod kontrolą tylko miasta - w wielu miejscach, szczególnie w górach, teren należy do „leśnych”.
Niektóre akcje przeprowadzane w Makowie czy Suchej, są demonstracjami siły. Wśród nich akcja na „zakopiance”: 15 maja 1946 r. partyzanci z oddziału „Błyskawica” obstawiają skrzyżowanie na wysokości Krzczonowa, kontrolują przejeżdżające samochody. W jednym z nich zatrzymują Jadwigę Zarakowską, podróżującą wraz z szoferem żonę Stanisława Zarako-Zarakowskiego, prokuratora z Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Krakowie, w przyszłości naczelnego prokuratora wojskowego i oskarżyciela m.in. w procesie II Zarządu Głównego WiN. Oboje zostają zwolnieni bez jakiegokolwiek uszczerbku. UB aresztuje wiele osób – podejrzanych o współpracę z partyzantką.
Krótko po tej akcji partyzanci próbują atakować posterunek MO w Sułkowicach. Bezskutecznie. To niepowodzenie zapoczątkowuje serię porażek. Ginie dowodzący grupą Mieczysław Sobolewski „Prut”, po którym komendę przejął por. Stanisław Marek „Orlicz” - leśnik ze Skawicy, były ułan i akowiec z oddziału „Huta-Podgórze”. Ale i on ginie, gdy osłaniając odwrót swoich podwładnych z obozowiska na Sulowej Cyrhli, zatrzymuje ogniem nacierających żołnierzy WOP. Dowództwo przejmuje wówczas chor. Henryk Dołęgowski „San”.
„Wyklęty” z Armii Ludowej
Dołęgowski to postać niezwykła: bodaj jedyny dowódca powojennej partyzantki z wojenną kartą w Armii Ludowej, podziemnej organizacji komunistycznej.
Zaczynał w warszawskiej konspiracji. Gdy wybuchło powstanie, jako kapral podchorąży i dowódca drużyny walczył w szeregach 104. kompanii Związku Syndykalistów Polskich – niewielkiej, lewicowej i niekomunistycznej organizacji podziemnej, podporządkowanej AK. Czterokrotnie ranny i dwukrotnie przedstawiony do Krzyża Walecznych, z kilkoma ocalałymi z oddziału przepłynął Wisłę. Potem z Dywizją Kościuszkowską forsował Odrę, a po wyleczeniu rany dostał przydział do formowanych jesienią 1945 r. Wojsk Ochrony Pogranicza.
Co kierowało Dołęgowskim, przed którym w pojałtańskiej Polsce stała zapewne otworem kariera i zasługi za wojenną kartę, gdy jako zastępca dowódcy strażnicy WOP zaczął kontaktować się z partyzantami? Nie wiadomo. O przejściu do partyzantki zadecydował zapewne impuls: gdy na strażnicę dotarła wiadomość o spodziewanym przybyciu funkcjonariuszy Informacji Wojskowej (kontrwywiadu), by przeprowadzić śledztwo w sprawie kontaktów z „leśnymi”, zebrał dziewięciu zaufanych ludzi i zbiegł do lasu. Gdy kilka dni później w obławie wopistów zginął „Orlicz”, to właśnie Dołęgowski - od teraz porucznik „San” - stanął na czele „Huraganu”.
Pancerniak znad Nysy
„San” to nie jedyna postać w „Huraganie” z biografią daleką od czarno-białych wyobrażeń. Walki frontowe w szeregach „ludowego” WP miał za sobą także ppor. Tadeusz Zajączkowski „Mokry” - wcześniej akowiec, a po 1945 r. zdemobilizowany oficer wojsk pancernych. Na innym froncie II wojny światowej walczył st. sierż. Aleksander Moskwa „Zawisza”, który do „Huraganu” dołączył wraz z grupą partyzantów NSZ od kpt. Henryka Flamego „Bartka” - miał on za sobą udział w kampanii wrześniowej 1939 r. i walki o Monte Cassino.
Były też, niestety, postaci tragiczne: zdrajcy. Gdy na początku września 1946 r. w obozowisku nieoczekiwanie zjawił się porucznik „Dar”, zaczął namawiać „leśnych” do przejścia na inny teren i wzywał dowódców na odprawę. Podstęp się nie powiódł. Jak wspominał „Borsuk” - „na pytania »Dar« unikał ścisłych odpowiedzi, a w końcu zaczął się w nich plątać” i przyznał się do współpracy z UB. W zdemaskowaniu zdrajcy, który zginął następnie z rąk niedawnych kolegów, pomogli zapewne dawni podkomendni „Bartka”: wcześniej, spodziewając się zasadzki, odmówili wyjazdu na Dolny Śląsk i ruszyli pod Babią Górę, by dołączyć do oddziału „Sana”.
Ujawnienie
Z czasem obławy prowadzone przez specjalnie powołaną grupę operacyjną coraz częściej kończyły się sukcesem UB i KBW. Kolejni partyzanci wpadali w zasadzkach – i dostawali wyroki śmierci (jak ppor. „Mokry”) albo wieloletniego więzienia. Inni ginęli w potyczkach; w jednej z nich raniono Dołęgowskiego.
Zimą 1946/1947 r. przy „Sanie” pozostało już tylko kilkunastu ludzi, coraz gorzej zdyscyplinowanych. Resztki nadziei rozwiewały oficjalne wyniki sfałszowanych wyborów do Sejmu. Nic dziwi więc, że gdy ogłoszono amnestię, przedstawianą jako ostatnia szansa „wyjścia z lasu”, Dołęgowski ujawnił się wraz z większością podkomendnych.
Nie wszyscy jednak wyszli z podziemia. Krótko po amnestii „do lasu” wrócił najbardziej chyba znany partyzant spod Babiej Góry: kapral Jan Sałapatek „Orzeł” - w konspiracji od 1943 r., świetnie znający okoliczne lasy, który zapisał się w historii jako „Beskidzki Janosik”, jeden z najdłużej, do 1955 r., ukrywających się „leśnych” Małopolski.