Idą święta, czyli nadchodzą kłopoty. Boże Narodzenie w PRL-u

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Krzysztof Błażejewski

Idą święta, czyli nadchodzą kłopoty. Boże Narodzenie w PRL-u

Krzysztof Błażejewski

Mniej więcej pół wieku temu, w czasach PRL-u, Polacy, chcąc mieć tradycyjne święta Bożego Narodzenia z zastawionym stołem, ozdobną choinką i prezentami, musieli się bardzo natrudzić. Całymi tygodniami szukano „czegoś”, co akurat „gdzieś rzucili”...

W Polsce Ludowej praktycznie o żaden towar nie było łatwo. Nawet o świąteczne drzewko. Te z lasu pojawiały się zwykle na ostatnią chwilę, a klienci kaprysili, bowiem leśnicy wycinali w trosce o wygląd i rozwój lasu… najbrzydsze świerki, „łysawe” i krzywe, a że droga do klienta była długa i wyboista, oferowane świerczki już wówczas były suche i się osypywały.

- O choinki w Toruniu najłatwiej było na targowisku przy Szosie Lubickiej, koło rzeźni - wspomina Grzegorz Malinowski. - Tam był ich największy wybór. Potem, po wybudowaniu targowiska przy ul. Wybickiego, chodziliśmy tam właśnie, dopiero w latach 70. zaczęto je sprzedawać na zwykłym targu na Rynku Nowomiejskim. Chodziłem po nie z ojcem. Zdarzało się, że kupowaliśmy nieraz dwie choinki, bo z pierwszą mama nie wpuszczała nas do domu, twierdząc, że z „takim czymś” mamy pójść z powrotem. Pod koniec lat 60. pojawiły się pierwsze sztuczne choinki. Zachęcano do ich zakupu, twierdząc, że w ten sposób chroni się przyrodę. Były brzydkie, byle jakie, z prostych tworzyw sztucznych, owiniętych wokół drucianego szkieletu. Miały tę wadę, że były łatwopalne, a wówczas oświetlenie żarówkowe było trudno dostępne i drogie. Paliliśmy tradycyjne, ozdobne świeczki, które osadzało się na gałązkach w metalowych „żabkach” pomiędzy płatkami zwykłej aptekarskiej waty, która „robiła” za śnieg przykrywający drzewko. Kiedy płomień świeczki dotknął igieł choinki albo waty, buchał płomień, dlatego trzeba było stale pilnować świeczek. Dopiero po wielu latach pojawiły się drzewka niepalne.

W poszukiwaniu żaróweczek

W dobie powszechnie dostępnych rzędów setek i tysięcy drobnych światełek, którymi ozdabia się całe okna i domy, mrugających, migających i wygrywających melodie, dziwnie brzmi wspomnienie pierwszych lampek elektrycznych, przeznaczonych na choinkę.

- Pierwszy komplet mieliśmy z komisu - opowiada Jerzy Lipiński z Bydgoszczy. - Były to 24 kolorowe żaróweczki połączone szeregowo, wkręcane w oprawki, które trzeba było przymocować do gałązek choinki. Zwykle przed świętami okazywało się, że lampki nie działają. Oświetlenie było tak skonstruowane, że wystarczyło, że jedna żaróweczka się przepaliła i już nie działały wszystkie, a nie sposób było stwierdzić, którą trzeba wymienić. Najpierw było zatem poszukiwanie po sklepach odpowiednich żarówek - a to wcale nie było takie proste - potem wkręcanie nowej, sprawnej żaróweczki w kolejne oprawki, by wreszcie, zwykle pod koniec tej operacji, upragnione światełka rozbłysły. Na choince to one pełniły główną rolę. Szklane kulki były za drogie, było ich tylko kilka. W moim domu wieszano na gałązkach kolorowe cukierki, pierniczki, pociętą srebrną folię, a nawet jabłka (w grudniu, poza renetami, były już rzadkością). I, oczywiście, wykonywane w szkole przed każdą gwiazdką kolorowe łańcuchy z wycinanek. Były koślawe i brzydkie, ale i tak w domu wszyscy twierdzili, że wyglądają wspaniale

.

W kolejkach po mięso i wędliny przed świętami panował trudny do opisania tłok
Archiwum W czasach PRL-u rzadko kiedy ekspedienci w oblężonych zwykle sklepach mięsno-wędliniarskich mieli okazję do uśmiechu...

Polowanie na wigilijnego karpia

Dużo więcej trudu niż „wyszykowanie” choinki zajmowało jednak „upolowanie” obowiązkowego w tamtych czasach wigilijnego karpia. Ryba ta dostępna była początkowo wyłącznie w sklepach Centrali Rybnej - było ich kilka w centrum miasta. Kolejka „za rybą” stała cały dzień, a niekiedy i w nocy. Kupowano, jeśli tylko była taka możliwość, już w początkach grudnia. Potem w domu napełniano wodą wannę i ryba pływała, ku niezadowoleniu domowników, pozbawionych prawa do kąpieli, aż do świąt. Dopiero w czasach Edwarda Gierka zezwolono na większą samodzielność handlową. Ryby sprzedawano wówczas w… większych zakładach pracy, z samochodów na większych osiedlach mieszkaniowych i w sklepach spożywczych. Potem, z braku odpowiedniej ilości karpia, usiłowano wmówić Polakom, że ich tradycyjną rybą wigilijną powinien być pstrąg, którego hodowla właśnie ruszyła w Mylofie i który był osiągalny przez cały rok w sklepach rybnych bez kłopotu.

- Obszedłem kiedyś całe miasto, nigdzie karpia nie było - wspomina byd-goszczanin Tadeusz Wójcik. - Trafiłem na jego sprzedaż przy basenie „Astorii” nad Brdą. Okazało się, że jakaś spółdzielnia przywiozła do miasta i wpuściła kilka ton wyhodowanego bodaj w Ślesinie karpia do basenu pływackiego. Wyławiano go stamtąd stopniowo i sprzedawano na specjalnym stoisku, usytuowanym na brzegu rzeki w namiocie. Kolejka stała aż do ulicy Dworcowej, ale w końcu się udało, po kilku godzinach stania zdobyłem „przydziałowe” dwie okazałe ryby na jedną osobę.

Joanna Szymańska zapamiętała wigilię, kiedy jej mama przyszła do domu ze sklepu rybnego ze łzami w oczach - bez karpia, tylko z… leszczem w zastępstwie. Jedli kolację wigilijną tradycyjnie, jak co roku, przy świeczce, ale z powodu nadmiaru ości najpierw zaświecili małą lampkę, potem pełne górne światło. Niewiele pomogło.

- Od tej pory nie jadam już karpia, tylko pstrągi - mówi Szymańska.

Niezapomniany smak szynki

Najmilszym wspomnieniem świątecznym Joanny Szymańskiej jest wędzona szynka, którą kupowało się 2-3 tygodnie wcześniej, bo później już była niedostępna, i gotowało się ją w domu.

- Szynka była obowiązkowo z kością, miała ponad 5 kilogramów - wspomina Szymańska. - Smarowało się ją dokładnie smalcem, by nie było dostępu powietrza, i wieszało w komórce, bo nie mieściła się w ówczesnych małych lodówkach. Po ugotowaniu była nieprawdopodobnie krucha i smaczna, miała też charakterystyczną warstwę tłuszczyku. Nic dziwnego, że tak bardzo smakowała, przecież jadało się ten przysmak tylko dwa razy do roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Wystawanie przez całe noce w kolejkach do sklepów mięsno-wędliniarskich aż do końca lat 80., w tym przez prawie całą dekadę kupowanie na kartki - to był obowiązkowy element wszystkich świąt. Za to jak to wszystko później smakowało...

W poszukiwaniu prezentów

W bożonarodzeniowych wspomnieniach dzieci zawsze pojawiają się świąteczne prezenty od gwiazdora, którym towarzyszyło mnóstwo upragnionych słodyczy, których na co dzień było niewiele.

- Na gwiazdkę „rzucali” prawdziwe czekolady i cukierki czekoladowe o różnych smakach, a także moje ulubione „kukułki” - przypomina sobie Grzegorz Malinowski. - Oblężone były wówczas, podobnie jak rybne i mięsne, sklepy cukiernicze „Wedla” i „Wawelu” na ulicy Szerokiej, „Bałtyku” na Mostowej. „Kopernik” na Rynku Staromiejskim za to stał pusty, bo pierniki to nie był towar świąteczny, tylko w Toruniu dostępny na co dzień. A potem, w czasie największego kryzysu, rarytasem stały się nawet wyroby czekoladopodobne - brrr...

Dziś znalezienie prezentu dla bliskich to tylko kwestia wyobraźni i dobrego pomysłu. W PRL-u była to nie lada sztuka. Kupowano więc głównie rzeczy użyteczne, jakie akurat udało się znaleźć. Wielkim wzięciem cieszyły się produkty sprowadzane przez Powszechne Domy Towarowe, zarówno w Bydgoszczy przy ul. Gdańskiej czy w Toruniu na Rynku Staromiejskim, a pochodzące z krajów tzw. demokracji ludowej. Rumuńskie rękawiczki, zegarki z ZSRR, węgierskie obrusy, NRD-owskie artykuły gospodarstwa domowego nadawały się znakomicie na oryginalne świąteczne prezenty.

Grzegorz Malinowski pamięta wizyty w toruńskim Domu Dziecka przy ul. Królowej Jadwigi.

- Kolejki tam były nieprawdopodobne, lubiłem chodzić, żeby zobaczyć, co mają w dziale zabawek, ale zawsze kończyło się to snuciem się po piętrach i przymierzaniem ubrań i obuwia, co było okropnie nudne. Pamiętam, że kiedyś przed gwiazdką pojawiły się niesamowicie atrakcyjne, wcześniej nieznane zabawki z NRD. Strasznie płakałem, że rodzice nie chcieli mi ani jednej kupić i bardzo się zdziwiłem, kiedy pod choinką znalazłem pozostawioną przez gwiazdora elektryczną kolejkę - akurat z tego sklepu...

Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.