Idą sztormy, będzie fala. Czas na zimowe żniwa
Warunki atmosferyczne sprzyjają pojawieniu się bursztynu, poławiacze cierpliwie czekają. W potocznym odczuciu bursztyn zbiera się na bałtyckich plażach podczas wakacyjnego urlopu. Tymczasem, aby go znaleźć, najlepiej przyjechać nad morze zimą i to podczas sztormu.
Styczeń - luty to bardzo dobry czas. Nieźle jest też na przełomie października i listopada, gdy przychodzą porządne sztormy. Wtedy można wyciągnąć ze składzików sprzęt i ruszyć na plażę.
Sprzęt to nie kąpielówki, materace, wiaderka, klapki i piłki. To wodery i kaszory, mogą być jeszcze mocne metalowe grabie, mocne gumowane kurtki i rękawice. Bo w styczniu na plaże wychodzą nie plażowicze, a poławiacze bursztynu. A kaszory (siatki na drążku, służące do łowienia bursztynu) i wodery to ich narzędzia pracy.
Sławomir Kalich, łowiący od małego - zaczynał jeszcze jako nastolatek, z ojcem i starszym bratem - wierzy, że nadejście bursztynu się czuje. Wiadomo, trzeba znać zasady - wiedzieć, jaki sztorm, kiedy fala idzie z odpowiedniej strony... Ale i czuje się w kościach, w nosie, bo gdy idzie dobry sztorm, to powietrze nabiera innego zapachu.
- Natura sama podpowiada, kiedy łowić - mówi Kalich.
I trzeba wierzyć w szczęście, bo czasami zdarza się - jak jemu - że wielka bryła po prostu podpływa niemal pod nos. Tak mu się zdarzyło przed laty - już miał wychodzić z wody, gdy zobaczył na sąsiedniej fali żółtawy błysk. Sięgnął i wyciągnął bryłkę wielkości swojej pięści. Podarował ją swojej przyszłej żonie zamiast pierścionka, żeby zawsze pamiętała, co jest jego pasją.
Kalich mówi o sobie, że jest poławiaczem uczciwym - czyli łowi metodą tradycyjną - siatką, stojąc po pas w wodzie. Bywa na Stogach czy na Wyspie Sobieszewskiej, widział, co dzieje się w terenie po przejściu brygad z pompami motorowymi, sam - jak mówi - nigdy nie przyłączył się do żadnej z nich. Dla niego bursztyn to „tylko” pasja, a nie zarobek. Dlatego na zimowe żniwa wybiera się tylko czasami.
Nie każdy sztorm przynosi bursztyn - o tym wiedzą wszyscy poławiacze. Bursztyn w złożach zalega na dnie, często pod stertą morskich „odpadów” - drewna, martwych roślin, osadów. Aby pojawił się na bałtyckiej plaży w satysfakcjonującej ilości, musi się zgrać kilka warunków.
Pierwszy to niska temperatura wody, w niej kawałki bursztynu swobodnie pływają. Woda „gęstnieje”, zawiera więcej soli, a bursztyn jest lekki i łatwiej wypływa na powierzchnię. Najlepiej jest, gdy woda ma od zera do czterech stopni Celsjusza. Dlatego największe połowy są zimą.
Sztormy na Bałtyku to drugi warunek. Siła sztormu wyrywa bursztyn ze złóż naturalnych, położonych na linii od Chłapowa w pobliżu Władysławowa do Jantarnego na Półwyspie Sambijskim (w okręgu kaliningradzkim).
Trzeci warunek to tak zwana kontra, czyli wiatr przeciwny do fali sztormowej. Powstaje wówczas fala denna, która spiętrza falę sztormową, a ta ulega skróceniu. Tworzy się pod nią podciśnienie, które podnosi do grzywy fali cały materiał pływający. Dlatego dla poławiaczy wiatr i zimno nie mają znaczenia - wiedzą, kiedy morze sztormuje tak, że nadciągnie bursztyn.
Czwartym warunkiem jest spadek ciśnienia powietrza, dzięki czemu bursztyn łatwiej pływa. A ostatnim - przypływ, który na Bałtyku występuje ok. godz. 14 lub 2 w nocy.
I gdy wszystkie te warunki się zejdą w czasie, to bursztyn na plaży jest niemal gwarantowany. Niemal.
Styczniowy świt. Plaża nad Bałtykiem na Mierzei Wiślanej wyłania się z nocnego mroku. Sztorm, grzywiaste fale - jedna za drugą - z hukiem uderzają w brzeg. Silny wiatr przenika do kości, zwłaszcza że jest mróz. Trudno w taką pogodę wytrzymać na plaży, ale przecież nikt nie spodziewał się innych warunków.
Trzej mężczyźni w woderach stoją tuż ponad wodą, przy niewielkiej wydmie, obok leżą kaszory. Wpatrują się uważnie w morze.
- Śmieć się kłębi, ale nie wiadomo, czy przyjdzie - wzdycha jeden z nich. - Dzisiaj raczej nie - mówi Piotr, wysoki, tęgi brodacz, wyglądający jak doświadczony wilk morski. - Kontra jest klasyczna, ale nie ten kierunek wiatru od morza. Wieje z północnego zachodu, a powinno z północy. Ale poczekajmy, może coś się zmieni.
- Na razie wyrzuca tylko muszelki - powątpiewa pierwszy. - A gdzie muszelki, tam ch... wielki - wpada w słowo trzeci mężczyzna.
Obok przejeżdża wóz terenowy, kierowca uważnie obserwuje morze. Ktoś przejeżdża motocyklem crossowym - oczywiście, w woderach, kaszor przytroczony do ramy. Co jakiś czas unosi się z siodełka i patrzy w morze.
Wkrótce plaża pustoszeje - każdy z osobna doszedł widać do wniosku, że w ciągu kilku, kilkunastu godzin bursztynu nie będzie. Gdyby mieli choć cień nadziei, że jednak morze go wyrzuci, czekaliby do upadłego. Wrócą tutaj nocą, bo sztorm ciągle trwa, każdy liczy, że wiatr jednak się odwróci i od morza będzie wiało z północy, a kontra od lądu - z południa.
W nocy sztorm wzmógł się. Na plaży między Mikoszewem a Jantarem wieje tak, że chce głowę urwać. Na domiar złego zacina gęsty, zimny deszcz. W pewnym momencie wyrastają góry tak zwanego morskiego śmiecia - drewno dryfowe przemieszane z wodorostami i różnymi innymi materiałami.
- To bursztynowy śmieć - Piotr Sobaczyński z Krynicy Morskiej, poławiacz i bursztynnik - przekrzykuje ryk morza. - Bursztyn łączy się w ławice z drewnem i wszystkim, co ma podobny ciężar właściwy. Jeśli gdzieś sypnęło bursztynem, to tylko tutaj.
Stosy morskiego materiału są zbite jak beton, ich wysokość sięga 1,5 metra. Ale Piotr odpala ultrafioletową lampę i w woderach wchodzi niemal po pas w wodę, opierając się falom. Kieruje błękitny strumień światła w morze. W tym świetle bursztyn daje mocny, seledynowy odblask i wiadomo, że jest, lepiej go widać niż za dnia.
W promieniu kilkuset metrów widać dziesiątki takich błękitnawych światełek - poławiacze nie próżnują.
Od strony ujścia Wisły nadjeżdża plażą wypasiony wóz terenowy z zamontowanym na dachu szperaczem, którego silny strumień światła omiata morze na kilkadziesiąt metrów od brzegu. Pędzi z zawrotną prędkością na wschód, z przeciwnej strony nadjeżdża drugi, potem kolejny. Podczas zimowych sztormów mieszkańców mierzei ogarnia prawdziwa bursztynowa gorączka. To dla nich okres żniw i źródło utrzymania setek rodzin.
Piotr zanurza kaszor w morzu. Wyciąga wypełniony śmieciem po brzegi. Wysypuje na plażę.
- Wybieramy tylko te największe - krzyczy. Oddzielamy bursztyn od śmieci, po czym Piotr zaciąga po raz kolejny kaszorem. I tak przez kilka godzin.
I nagle się ucina - w siatce same śmieci, ani jednej bryłki bursztynu.
- Pewnie ciśnienie podskoczyło i bursztyn przestał pływać - ocenia Piotr. - Często tak się dzieje i nie ma na to rady. Nic tu po nas, wracamy.
Następnego dnia na plaży znowu pełno ludzi w ciepłych ubraniach, chociaż sztorm już nieco osłabł. Niektórzy mężczyźni, odziani w wodery, brodzą po pas w wodzie. Zdziwienie wywołuje kilka kobiet, nadchodzących plażą od zachodu - każda dzierży w dłoniach metalowe grabie, grace i tym podobny sprzęt.
- Pewnie przegrzebały te stosy patyków, które w nocy morze przyniosło i powyciągały cały bursztyn - tłumaczy Piotr.
- To dlaczego my go nie zabraliśmy?
- Jedni łowią bursztyn, inni zbierają to, co zostawiają po sobie poławiacze - mówi z niezmąconym spokojem. - My należymy do tych, którzy łowią.
Zresztą - wojen między zbieraczami, stosującymi tradycyjną metodę, w zasadzie nie ma. Wszyscy trzymają się jednego - dopóki kupka „morskich śmieci” jest przez kogoś przeszukiwana, nikt inny do niej nie podchodzi. Ale jeśli już poszukiwacz odejdzie - bursztyn należy do tego, kto go wypatrzy.
To nie jest bezpieczna praca. Morze podczas sztormu jest dzikie i nieubłagane, śnieg czy deszcz nie dają wejść do wody. Ale gdy na falach widzi się unoszącą się łachę, w której mogą być bezcenne okazy, łatwo stracić głowę.
- Pamiętam z dzieciństwa taki wypadek z mierzei - wspomina Sławomir Kalich. - Człowiek zapuścił się daleko od brzegu, przyszła większa fala i go przewróciła. Był w gumowych spodniach na szelkach, nabrał w nie wody i nie miał siły sam się podnieść. Utopił się, zanim inni się spostrzegli, co się stało.
- Czasami bywa i tak, że morze pokazuje piękną bursztynową bryłę, a gdy stojący w wodzie człowiek próbuje sięgnąć, fala ją zabiera z powrotem. I trzeba dużo silnej woli, żeby za tym bursztynem nie podążyć - przyznaje Kalich.
Jeśli się chce być poławiaczem, trzeba nauczyć się czekać. Na to, żeby wejść do wody, na to, że fala odda, na to, że łacha - widoczna kilkadziesiąt metrów od brzegu - w końcu podpłynie. Albo na to, że puszczą lody - bo starzy poławiacze pamiętają takie zimy, że bursztyn, który już po sztormie wyszedł z dna, zamarzał w lodzie.
Największa bryła bursztynu, pochodząca z morskiego brzegu i znajdująca się w gdańskim Muzeum Bursztynu, waży ponad 1,5 kilograma. Bryła, którą Sławomir Kalich dał swojej przyszłej żonie, waży 48 dag.
Kiedyś z poławiania można było się utrzymać, żyło z tego wiele rodzin na mierzei czy na Wyspie Sobieszewskiej, dzisiaj najwyżej można dorobić. Kalich chodzi na poławianie dwa - trzy razy w roku, na więcej nie ma czasu, ale i - prawdę mówiąc - zdobycz coraz mniejsza. - Dobrych sztormów coraz mniej - wzdycha.
Autor: Małgorzata Gradkowska, wsp. Roman Bednarek