Igrzyska zamiast chleba. Tak wyglądały imprezy sportowe w czasach komunizmu
Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Władze komunistyczne próbowały poprzez sport osiągnąć cele propagandowe, co szczególnie widoczne było w okresie stalinizmu. Niemniej sportowa rywalizacja wymykała się spod partyjnych macek, służyła też wyrażeniu sprzeciwu i pokrzepieniu zniewolonych narodów „bloku wschodniego”.
Jedną z wielkich imprez sportowych wykorzystywanych, a wręcz stworzonych przez władze partyjno-państwowe do realizacji celów propagandowych był Wyścig Pokoju. Ta największa w bloku wschodnim impreza kolarska oficjalnie organizowana była przez dzienniki partii rządzących i związki kolarskie w Polsce, Czechosłowacji i Niemieckiej Republiki Demokratycznej (od 1952 r.).
Najważniejsze decyzje zapadały jednak na centralnych szczeblach władz partyjnych i państwowych. Pierwszy wyścig odbył się pod nazwą Międzynarodowy Bieg Kolarski w 1948 r. na trasie Warszawa - Praga - Warszawa. Od 1952 r. obowiązywała trasa Warszawa - Berlin - Praga. Rywalizację toczono w maju, a o wyborze daty i tras wyścigu decydowały względy polityczne. Inauguracyjny wyścig rozpoczął się 1 maja, w dniu święta pracy, zakończył 9 maja. W 1950 r. wprowadzono oficjalną nazwę Wyścig Pokoju.
Propaganda pokoju i sukcesu
Wyścigowi towarzyszyły hasła pokoju, przyjaźni i braterskiej współpracy. Organizatorzy próbowali udowodnić wyższość ustroju krajów bloku wschodniego nad systemem kapitalistycznym. „W dobie, kiedy na zachodzie podżegacze wojenni wciąż snują nową wojnę i straszą ludzkość bombą atomową, nasza impreza jest pięknym przykładem, jak można żyć w innym duchu i budować nowe lepsze życie” - donosiła „Trybuna Ludu” w 1949 r.
Trasę wyścigu planowano tak, by była atrakcyjna technicznie dla sportowców, a jednocześnie by przebiegała obok sztandarowych budowli socjalizmu, żeby ekipy towarzyszące kolarzom, zwłaszcza z krajów zachodnich, mogły je podziwiać. Stymulowano frekwencję na trasie wyścigu, prowadzono liczne akcje propagandowe.
W 1986 r. współorganizatorem wyścigu, podobnie jak rok wcześniej, była sowiecka „Prawda”. Zaledwie kilka tygodni po awarii elektrowni jądrowej w Czarnobylu jeden z etapów wyścigu wytyczono w Kijowie, około 100 km od miejsca katastrofy. Sytuując zmagania kolarzy blisko skażonego miejsca próbowano przekonać opinię społeczną, że tragedia w Czarnobylu nie była katastrofą brzemienną w skutkach, a jedynie drobną usterką. W efekcie z zawodów wycofały się ekipy z krajów zachodnich i z Rumunii.
Absencja sportowa jako protest polityczny
W związku z interwencją sił zbrojnych Układu Warszawskiego w Czechosłowacji pod koniec sierpnia 1968 r. kolarze z tego państwa nie wystartowali w XXII Wyścigu Pokoju. Czechosłowacki komitet organizacyjny informował o wycofaniu się z wyścigu dwa i pół miesiąca po wkroczeniu „bratnich wojsk”.
Tamtejsza federacja kolarska nie uległa licznym naciskom ze strony Polski i NRD. Decyzję tłumaczono problemami sportowo-technicznymi, ale prawdziwe powody były czytelne dla wszystkich. Redaktor naczelny „Trybuny Ludu” zanotował po jednym ze spotkań przedstawicieli trzech organizatorów wyścigu:
Argumenty były tego rodzaju, iż można by odnieść wrażenie, że kierownictwo federacji kolarskiej CSRS nie chce wziąć udziału w naszej imprezie ze względów politycznych i nie chce podporządkować się dyrektywom swoich władz partyjnych.
Wobec nieustępliwej postawy „przyjaciół” organizatorzy wyścigu zabiegali, ze względów propagandowych, aby kolarski peleton chociaż incydentalnie rywalizował na terytorium Czechosłowacji. W efekcie szósty etap XXII Wyścigu Pokoju rozpoczął się w Polsce, w przygranicznej miejscowości Jakuszyce, następnie biegł na odcinku 112 km przez Czechosłowację do miejscowości Náchod, po czym wkraczał ponownie na terytorium Polski.
Na trasie po stronie czechosłowackiej co 50 metrów stał żołnierz lub milicjant pilnujący porządku. Mimo to widać było nieprzychylne napisy, częściowo zacierane przez wojsko. Przy kilku fabrykach wyścig był witany gwizdami i nieprzychylnymi okrzykami. Na dachu jednej z nich kilku mężczyzn wymachiwało młotkami, a inny spuścił spodnie i odwrócił się tyłem do kolumny wyścigu. Nie obyło się też bez „sabotażu”. Kierownik działu sportowego „Trybuny Ludu” informował władze partyjne:
Na pierwszej części trasy bardzo wielu zawodników miało defekt gum. Stwierdzono, że powstały one w ogromnej większości z powodu rozsypania na szosie pinezek. W związku z tym kierownictwo Wyścigu wydało polecenie wszystkim samochodom oprócz sędziowskich i technicznych wyprzedzenia kolarzy. Chodziło o to, by samochody jadące przed zawodnikami przynajmniej częściowo zmiotły z szosy pinezki.
Rok później Wyścig Pokoju odbywał się już tradycyjnie.
Zwycięstwa nad „wielkim bratem”
Sport w PRL miał też inny wymiar. Wygrane w starciu z zawodnikami reprezentującymi Związek Sowiecki, zwłaszcza w sportach drużynowych, dawały społeczeństwu poczucie sukcesu i satysfakcji z pokonania reprezentantów „wielkiego brata”. Były też okazją do swoistych manifestacji politycznych, jak legendarne zwycięstwo polskiej reprezentacji piłki nożnej nad Związkiem Sowieckim 2:1 w meczu eliminacji mistrzostw świata na Stadionie Śląskim w październiku 1957 r., rok po kulminacji odwilży.
„Nikt w najśmielszych marzeniach nie przewidywał takiego sukcesu. […] Bohaterów meczu zniesiono z boiska, oczywiście na rękach” - komentował lektor Polskiej Kroniki Filmowej. Nie odniósł się jednak - co zrozumiałe - do entuzjastycznych wiwatów na trybunach, których nie sposób było usunąć z kadru filmowego, a które miały charakter wielkiej manifestacji antysowieckiej. Przez wiele lat krążył futbolowy mit, jakoby Gerard Cieślik, zdobywca obu bramek w owym meczu, złamał poprzeczkę bramki sowieckiej. Wyczyn Cieślika i wspomniany mit zostały nawet utrwalone w filmie „Piłkarski poker” (1988 r.) w reżyserii Janusza Zaorskiego, w historii kariery sędziego Jana Laguny granego przez Janusza Gajosa.
Na kolejny spektakularny sukces przyszło czekać piętnaście lat. Podczas igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 r. polska drużyna piłkarska pokonała reprezentację Związku Sowieckiego 2:1 w meczu o awans do finału, a następnie zdobyła złoty medal pokonując Węgrów. Cztery lata później polscy sportowcy odnotowali podwójne zwycięstwo w starciu z Sowietami. W kwietniu 1976 r. hokeiści pokonali drużynę sowiecką 6:4 podczas Mistrzostw Świata zorganizowanych w Katowicach, a w lipcu siatkarze pod wodzą Huberta Wagnera zwyciężyli z reprezentacją „wielkiego brata” 3:2 w finale Igrzysk Olimpijskich w Montrealu.
Nie sposób nie wspomnieć również o złotym medalu tyczkarza Władysława Kozakiewicza wywalczonym na IO w Moskwie 30 lipca 1980 r. i zachowaniu sportowca tuż po zwycięskim skoku. Słynny „gest Kozakiewicza” skierowany w stronę publiczności był reakcją na gwizdy towarzyszące występom Polaków, a także na oszustwa ze strony organizatorów. „To był mój gest wyzwolenia. Wyzwoliłem złość, która się we mnie kłębiła. Wtedy chyba każdy Polak marzył o tym, żeby coś takiego pokazać” - tak po latach mówił Kozakiewicz. „Nie przypuszczałem, że dla Polaków to było aż tak ważne. Dziękowali mi mężczyźni i kobiety, profesorowie i stoczniowcy, niektórzy ze łzami w oczach. Wydawali się dumni, że mogą mnie poznać czy mi pogratulować”.
W czasie gdy trwała rywalizacja w Moskwie, w Polsce rozpoczynały się pierwsze strajki, w Świdniku i Lublinie. W połowie sierpnia strajkowała Stocznia Gdańska, protest rozlał się na cały kraj i zmusił władze do podpisania porozumienia, w tym zgody na wolne niezależne związki zawodowe. Gest sportowca nabrał dodatkowego znaczenia w sytuacji politycznej, jaka wytworzyła się w kraju zarówno w okresie tzw. karnawału „Solidarności”, jak i stanu wojennego, a także po jego zniesieniu. Manifestacyjny gest tyczkarza i zwycięstwo w rywalizacji z zawodnikiem gospodarzy, podobnie jak wygrane drużyn polskich nad ekipami sowieckimi krzepiły naród zniewolony przez komunizm.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.