Ile płacimy naszej władzy? Niektórym politykom całkiem sporo
Sejm chciał podnieść wynagrodzenia dla samorządowców. Ale projekt przepadł, być może na lata. W nieoficjalnych rozmowach wójtowie czy burmistrzowie narzekają, że zarabiają za mało, chociaż wyborcy mają inne zdanie.
Pensje samorządowców to temat, którego sami zainteresowani starają się od lat unikać jak ognia w oficjalnych rozmowach.
Powód? Głównie niechęć opinii publicznej do wynagradzania włodarzy swoich gmin i powiatów.
Kartą tą zagrało PiS dwa i pół roku temu, kiedy w odpowiedzi na powszechną krytykę wysokich nagród dla członków rządu, zapowiedziało wprowadzenie „skromniejszego państwa”. Jednym z jego elementów było właśnie obcięcie uposażeń wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków. Ich pensje zostały zmniejszone o 20 procent. Przykładowo prezydentowi Opola Arkadiuszowi Wiśniewskiemu zmniejszono uposażenie z 12,5 tys. zł do 10,5 tys. zł brutto. Z kolei pensja prezydent Kędzierzyna-Koźla Sabiny Nowosielskiej spadła z 12 365 zł do 10940 zł.
Podobnie było we wszystkich innych opolskich gminach, przy czym warto tu zaznaczyć, że obniżano wynagrodzenia zasadnicze. Dodatki do pensji w większości pozostały bez zmian (przykładowo prezydent Nowosielska może liczyć na dodatek funkcyjny w wysokości 2,1 tys. zł oraz dodatek specjalny w kwocie 2 825 zł.
- To było karanie nas za nie nasze winy. Nabroiła pani premier, ale to samorządowcom obcięto pensje - wspomina Marian Wojciechowski, były wieloletni wójt Reńskiej Wsi, gminy od lat bardzo dobrze ocenianej w rozmaitych rankingach (zakończył tam rządy w 2018 roku). - To było bardzo złe rozwiązanie. Doprowadziło do sytuacji, w której niektórzy podlegli wójtom czy burmistrzom pracownicy zaczęli zarabiać więcej, niż ich szefowie. Znane są nawet przykłady, że dyrektor gminnej szkoły zarabia więcej, niż włodarz gminy.
W PiS dobrze o tym wiedzą
W Prawie i Sprawiedliwości też zdają sobie z tego sprawę, chociaż nikt pod nazwiskiem tego nie powie. Dlatego w sierpniu powstał projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w zakresie wynagradzania osób sprawujących funkcje publiczne oraz o zmianie ustawy o partiach politycznych. W dokumencie znalazły się nowe zapisy dotyczące wynagradzania wójtów, burmistrzów, prezydentów i marszałków województw.
W projekcie tym postanowiono powiązać pensje samorządowców z wysokością wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego. Samo wprowadzenie do zapisów ustawy odniesienia do wynagrodzenia akurat sędziego znów było elementem pewnego politycznego cynizmu. Ale co do zasady pomysł na powiązanie wysokości wynagrodzenia wójta, burmistrza czy prezydenta z poziomem pensji wysoko postawionego funkcjonariusza publicznego ze szczebla centralnego ma sens. Co przyznają i samorządowcy, i posłowie, i przedstawiciele rządu.
Ustawodawca zaproponował, by wójtowi, burmistrzowi, prezydentowi miasta przysługiwało wynagrodzenie w wysokości nie większej niż 0,70-krotność wynagrodzenia sędziego SN. Biorąc pod uwagę, że sędzia SN zarabia 20 tys. zł brutto, to włodarze gmin mogliby liczyć na pensję maksymalną w kwocie 14 tys. złotych. W przypadku włodarzy powiatów stawki miałyby być nieco niższe, bo wynosić 0,58-krotności wynagrodzenia sędziego. Czyli maksymalnie 11,6 tys. złotych. Również w tym wypadku trudno odmówić logiki takim zapisom. Włodarze gmin, zwłaszcza tych powyżej 50 tysięcy mieszkańców, zazwyczaj dysponują większymi budżetami, mają więcej zadań i problemów do rozwiązania, niż ich koledzy z zarządów powiatów. A więc powinni nieco więcej zarabiać.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień