Ilona Gołębiewska: pedagog i psycholog, który zaczął pisać książki
Rozmowa z Iloną Gołębiewską - pisarką, której powieści rozeszły się w nakładzie kilkuset tysięcy egzemplarzy
Kto czyta pani książki?
Sama się nad tym zastanawiałam. Gdy obserwuję spotkania autorskie i osoby, które do mnie piszą, to są to ludzie bardzo zróżnicowani wiekowo. Przede wszystkim kobiety. Zresztą dużo zależy od książki. Jeśli chodzi o „Sagę o starym domu”, to spektrum czytelnicze było bardzo rozbite. Od nastolatek po seniorki. Bardzo mnie to cieszy. Jednak najwięcej czytelniczek mam wśród pokolenia 30 plus, 35 plus. Natomiast po książce „Miłość ma twoje imię” pisało do mnie wiele nastolatek. Myślały, że to książka o miłości. A tak naprawdę jest to książka o relacjach międzyludzkich.
A kto sięga po pani najnowszą książkę „Teatr pod Białym Latawcem”?
Tu też grupa czytelników jest zróżnicowana. Choć ostrzegano mnie, że powinno się pisać do konkretnej grupy, kobiet w określonym wieku.
Gdy pani siadała do napisania pierwszej książki - „Powrót do starego domu”, to myślała pani, dla kogo będzie przeznaczona?
Przede wszystkim myślałam o tym, co chciałam przekazać w tej książce, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, jak wykreować bohaterów. Zastanawiałam się też nad tym, co to może dać czytelnikowi. Nie myślałam o sprzedaży książki, jej promocji. Pamiętam, że gdy odbywała się premiera „Powrotu do starego domu”, zastanawiałam się, czy napiszą do mnie czytelnicy. Zostawiłam w niej swój adres mejlowy.
I napisali?
Tak. Pierwsza napisała pani z Gdańska. Potem nastąpił cały wysyp tych wiadomości. Bardzo zależy mi na kontakcie z czytelnikiem.
Co ludzie do pani piszą?
Czasami o tym, co im się podobało, na co zwrócili uwagę. Powieść żyje swoim życiem. Każdy czytelnik jest w stanie zinterpretować ją na sto różnych sposobów. Czasem się dziwię, że zwrócili uwagę na ten właśnie wątek. Uważałam, że jest poboczny, a dla kogoś był najważniejszy. Czasami to są bardzo intymne wiadomości. Piszą o swoim życiu, problemach. Niekiedy są to problemy naprawdę dużej wagi. Czasem odbierają powieść właśnie w ich kontekście. Pokazuje to, że mają zaufanie do autora, którego tak naprawdę nie znają.
Był mejl, który panią wzruszył, zastanowił?
Napisała do mnie młoda dziewczyna. Miała 13 lat i przeczytała książkę „Miłość ma twoje imię”. Wcześniej „Sagę o starym domu”. I stwierdziła, że życie jest bez sensu, i wie, że już nic dobrego ją nie czeka. Boi się dorosłości. Aż paraliż łapie ją na myśl, że niedługo skończy 18 lat. Będzie musiała dokonać wyborów, a nie wie, co ze sobą zrobić. Wzruszyło mnie to, że jest taki młody człowiek z problemami, które tak naprawdę nimi nie są, a nie ma osoby, która mogłaby jej pomóc. Ta dziewczyna napisała, że rodzice jej nie rozumieją. Pochodziła z rodziny, którą moglibyśmy nazwać nawet patologiczną. Natomiast ona chciała coś w życiu osiągnąć, ale nie wiedziała, jak się za to zabrać.
Pomogła jej pani?
Podałam jej parę telefonów, wskazałam, gdzie w jej mieście może się udać po pomoc. Przeraziło mnie, że taki młody człowiek, w świecie, gdzie mamy sto możliwości na godzinę, nie potrafi szukać informacji, odpowiedzi na pytania.
A starsze czytelniczki nie są zdziwione, że autorka ich ulubionych książek jest taka młoda?
Te mejle bardzo mnie zaskakują. Czytelniczki piszą, że kilka razy sprawdzały, kiedy dokładnie się urodziłam, bo trudno było im uwierzyć, że tak młoda osoba jest w stanie napisać tak poruszającą powieść. Na obronę mam tu swoją pracę zawodową.
To znaczy?
Jest ona związana z człowiekiem. Jestem pedagogiem, psychologiem, terapeutą. Mimo młodego wieku stoi za mną ogromne doświadczenie zawodowe. To szalenie miłe, że potrafi napisać do mnie 70-letnia kobieta. Twierdzi, że chciałaby mieć w moim wieku taki rozum. Inna pisze, że między mną a nią jest przepaść wiekowa, ale tak samo widzimy, odbieramy świat.
Ma pani w swoich powieściach ulubionych bohaterów?
W najnowszej powieści „Teatr pod Białym Latawcem” moją ulubioną bohaterką jest Zuzanna Widawska, dziennikarka. Jest w zbliżonym do mnie wieku, niepokorna. Taka jak ja, ale kilka lat temu. Byłam wtedy dosyć niepokorną osobą, która na wiele rzeczy się nie zgadzała. Myślałam, że jak się tupnie nogą, to wszystko się zmieni. Potem okazywało się, że są pewne reguły gry, do których należy się dostosować. Mnie to dostosowanie nie przychodziło łatwo. Czasami obrywałam za to. Chciałam coraz więcej, a słyszałam, że muszę poczekać, to nie moja kolei.
Zuza też tak ma?
Znalazła się w takiej sytuacji: z piedestału rozchwytywanej dziennikarki, zajmującej się beznadziejnymi sprawami, korupcją, różnymi aferami, spada na dół. Zaczyna pracować w podrzędnym pisemku dla kobiet. Jest niepokorna. Sytuacja, w której się znalazła, bardzo jej przeszkadza, chciałby ją zmienić. Musi jednak coś wymyślić, coś na to swoje nowe życie. Lubię takie niepokorne osoby.
Zuza musi jednak rozwiązać pewną zagadkę?
Tak. Dostaje nowe zadanie. Do świątecznego numeru musi przygotować strasznie ckliwy artykuł. Czytelniczki mają płakać podczas czytania. Zuza dowiaduje się o działającej po sąsiedzku fundacji. Myśli, że łatwo załatwi sprawę. Ale spotyka znaną aktorkę. To wywraca jej życie do góry nogami. Nie dosyć, że ta 80-letnia kobieta ma więcej pasji niż Zuza, to jeszcze pokazuje, że w życiu jest coś ważniejszego niż pieniądze, sława. I moja bohaterka zaczyna szukać przepisu na życie. Wiele razy zaczynamy to życie na nowo. Tak jest też ze mną. Ciągle szukam czegoś nowego. Tak narodził się pomysł pisania powieści obyczajowych.
Kiedy pani debiutowała?
Półtora roku temu, ale to szybko mi się rozwinęło. Nie planowałam niczego. Nie miałam wielu oczekiwań. Teraz znalazłam się w sytuacji, w której muszę wybierać. Nie da się pisać dwóch-trzech powieści rocznie i pracować w kilku miejscach. Żal mi się pożegnać z paroma rzeczami. Pisanie na pewno zostanie, bo bardzo mi się spodobało.
Przywiązuje się pani do swoich bohaterów?
Bardzo! Kiedy kończyłam pisać „Teatr”, to już miałam w planie pisanie kolejnych powieści. Do dziś z „Teatrem pod Białym Latawcem” nie mogę się rozstać. Nie będzie jednak dalszej części.
Dlaczego?
Ta książka została pomyślana jako oddzielna powieść. Czytelnicy dopytują, czy będzie kontynuacja. Jednak dobrze pewną historię domknąć. Moje książki mają nieoczywiste zakończenie. Historia kończy się w pewien sposób, ale można dostawić kolejne zdanie i napisać jeszcze pięć powieści. A ja chcę, by czytelnik przeczytał, dostał pewne zakończenie i pomyślał, co mogłoby się jeszcze wydarzyć.
„Saga o starym domu” była dla pani powrotem do czasów dzieciństwa?
Akcję tych powieści osadziłam w starym domu dziadków w Pniewie. Był to specyficzny dom. Dziadek był nauczycielem, babcia artystką ludową. Było w nim mnóstwo książek, podejmowano wiele artystycznych działań. Byłam tam szczęśliwa. Do dziadków przychodziło wiele ludzi. Dziadka odwiedzali licealiści, z którymi analizował lektury. Obserwowałam tych ludzi i zastanawiałam się, jak tak można rozmawiać o książkach.
Myśli pani, że któraś z książek trafi na ekran?
Mogłyby to być „Saga o starym domu” lub „Teatr pod Białym Latawcem”. Może uda się zekranizować moje książki? Szykuję kolejną sagę, choć każda z czterech książek będzie stanowiła odrębną historią. Chcę pokazać siłę kobiet, pokoleń. Będzie to saga osadzona na Podlasiu. Premiera ma się odbyć w przyszłym roku.