IMŚ – dlaczego w Melbourne cudu nie będzie…
Jeszcze na początku września – gdy przed Grand Prix Niemiec Jason Doyle miał tylko 3 punkty przewagi nad Maciejem Janowskim i 4 punkty nad Patrykiem Dudkiem – można było liczyć, że poranek w ostatnią sobotę października będzie bardzo emocjonujący. Tak, to jutro – o 9.30 w Canal+ Grand Prix Australii, ostatni akt Indywidualnych Mistrzostw Świata Na Żużlu 2017. Emocje jednak już nie te, co latem. Sprawa tytułu wydaje się rozstrzygnięta. Ale...
W trzech ostatnich zawodach Janowski zrobił wszystko, a Dudek zapewne wystarczająco wiele, by mistrzem nie zostać. Doyle natomiast jechał na tyle konsekwentnie i skutecznie, że trudno przypuszczać, by przed własną publicznością stracił prowadzenie w całym cyklu. Bo dziś jego przewaga nad drugim w klasyfikacji Dudkiem, to już 14 punktów.
Transmisję rzecz jasna polecam, powtarzając sobie zaklęcie: „To sport – wszystko może się zdarzyć”, ale nie pamiętam, by w IMŚ ktoś odrobił taką stratę rzutem na taśmę. Co więcej, przed ostatnią Grand Prix z reguły było już „pozamiatane”.
W dalszej części artykułu:
- co się może zdarzyć na torze w Melbourne
- jak to bywało na finiszu cyklu w ostatnich latach
- pamiętacie 2003 rok i norweskie Hamar?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień