Interes ponad wszystko. Desperacka obrona interesów uprzywilejowanych grup
Czy można poważnie traktować osoby, które dla obrony swoich stanowisk i przywilejów gotowe są sprzeniewierzyć się etyce swojego zawodu, zniszczyć jego wiarygodność i społeczne zaufanie?
Zwłaszcza gdy pozyskują sojuszników wśród politycznych frustratów, kwestionujących demokratyczne procedury wyłaniania narodowej reprezentacji, czyli po prostu wynik demokratycznych wyborów.
Nie ma to nic wspólnego z klasycznym pojęciem politycznej opozycji: jest to desperacka obrona interesów uprzywilejowanych grup, tracących wpływy i możliwość pomnażania majątków.
Motywem protestów nie jest obrona norm prawnych, cynicznie wykoślawianych na potrzeby szemranych interesów, ale bezpieczeństwo własne i swojego środowiska, panicznie obawiającego się rozliczeń z przeszłością. A bynajmniej nie jest to obawa o przypomnienie kolaboracji czy oportunizmu z czasów komunistycznej dyktatury, ale strach o nagromadzone majątki, których pochodzenie często trudno będzie wyjaśnić.
Bo o co toczy się brutalna, polityczna walka, często przekształcająca się w chuligańskie awantury, nawoływanie do agresji, w akty przemocy i wandalizmu? Dobrze objaśniła to jedna z gwiazd sędziowskiego establishmentu: trzeba robić wszystko, żeby wszystko zostało po staremu. Co to znaczy?
To przyzwolenie dla łapówek, ustawianych procesów, bezkarności bogatych i aroganckiego traktowania ubogich, to życzliwość dla fałszywych roszczeń prywatyzacyjnych gangsterów, wyrozumiałość dla bezwzględnego szabru narodowego majątku i rabowania publicznych pieniędzy. To pogarda dla skrzywdzonych, łagodność wobec bandytów, pełna zrozumienia pobłażliwość dla złodziei w białych kołnierzykach, to nonszalancja wobec przepisów i lekceważenie obowiązków.
To także poczucie bezkarności, gdy zdarzy się po pijanemu spowodować wypadek drogowy albo gdy obsługa sklepu przyłapie na zuchwałej kradzieży. W ten sposób zdemoralizowana mniejszość tworzy wizerunek całej grupy zawodowej, a tych, którzy pragną zachować swoje zawodowe dobre imię, usiłuje zastraszyć i szykanować.
Naigrywanie się z przepisów prawa, przez tych, którzy - przynajmniej teoretycznie - prawo powinni stosować, może mieć poważne konsekwencje. Czy nie jest to zachęta dla przestępców, gdy sędziowie nawołują do łamania prawa lub sami łamią prawo? Czy nie jest to zachęta dla politycznych awanturników, gdy sędziowie brylują na antyrządowych demonstracjach, a za granicą oczerniają własne państwo?
Jak wykształcimy i wychowamy młodych prawników, gdy opozycyjne media lansują karkołomne interpretacje domorosłych teoretyków „najwyższej władzy” sądowniczej? Cały ten zgiełk antydemokratycznej kontestacji pokazuje najdobitniej, jak niezbędna i pilna jest reforma wymiaru sprawiedliwości.