Internetowy żart może zniszczyć życie
Łatwo uwierzyć w fałszywe treści zamieszczane w sieci. Jest śmiesznie - dopóki żart nie dotyczy nas samych.
W Internecie funkcjonują strony, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak portale informacyjne. Okazuje się, że dość łatwo zostać "bohaterem" jednej z wyssanych z palca historii. Konsekwencje mogą być bardzo poważne.
Głupi żart
Do naszej redakcji zgłosił się mocno zdenerwowany mężczyzna. Podejrzewał, że to "Dziennik Łódzki" zamieścił historię, która o mały włos nie przyczyniła się do utraty przez niego pracy.
Okazało się, że tzw. "Dziennik Bulwarowy" opublikował artykuł ze skierniewiczaninem w roli głównej.
- Niby rozprowadzałem narkotyki wśród dzieci - mówi pan Rafał (nazwisko do wiad. red.). - To oczywiście kompletna bzdura, ale zanim to odkryłem, musiałem się nieźle tłumaczyć.
Internetowy news trafił do skrzynki mejlowej szefowej mężczyzny. Profesjonalny wygląd "gazety" przekonał kobietę, że w swojej firmie zatrudnia... przestępcę. O pracowniku mogła przeczytać, że jest poszukiwany przez policję za rozprowadzanie narkotyków kilku miejscowych szkół. W materiale pojawiają się wypowiedzi „rzecznika prasowego prokuratury”, członka specjalnej grupy operacyjnej policji, a nawet samego wiceministra sprawiedliwości...
- Szefowa kazała mi zabierać rzeczy, bo uwierzyła w to wszystko! Dopiero kiedy jej pokazałem, w jaki sposób funkcjonuje ta strona, zrozumiała, że ktoś mi zrobił paskudny dowcip - denerwuje się mężczyzna.
Chociaż to wszystko jest kompletną nieprawdą, napisaną dla zabawy przez twórców strony, panu Rafałowi nie było do śmiechu.
- Bardzo chętnie się dowiem, kto mi zrobił ten „żart”. Sporo nerwów mnie kosztował - kwituje.
Na pierwszy rzut oka...
Twórcom "Dziennika Bulwarowego" nie sposób odmówić staranności. Strona jest dopracowana w szczegółach i rzeczywiście chwilę należy poświęcić, żeby zorientować się w oszustwie...
Na górze strony logo i lokalizator - oczywiście Skierniewice. Następnie zakładki, które jednak donikąd nie przenoszą. Niżej na czerwonym pasku informacja: "Jutro w wydaniu drukowanym", aż wreszcie przechodzimy do meritum.
Schemat jest dość prosty: mocno widoczne imię i nazwisko lub pierwsza litera nazwiska (w zależności od wyboru twórcy artykułu), wyraźnie zaznaczony lokalizator, ewentualnie wiek bohatera materiału, no i szokująca treść. Od mocno nieprawdopodobnych, w rodzaju: "Jechał nago wioząc skradzionego łabędzia i kury. Zatrzymała go policja", czy "Ukradł busa razem z zakonnicami. Kazał im śpiewać i pić alkohol" po bardziej wiarygodne: "Zgłosił na policję kradzież kokainy. Teraz odpowie przed sądem".
Głównego tekstu nie można edytować, nie widać więc, jak łatwo podstawić dowolne dane. Do tego na pasku widzimy aktualne informacje jednego z wiodących portali informacyjnych, obok reklamy, które też pokazują znane produkty czy miejsca. Oczywiście nie brakuje autora artykułu, a nawet jego zdjęcia. Do tego komentarze internautów, w których pojawiają się treści z materiału. Jednym słowem - tekst wygląda wiarygodnie.
Jak łatwo można się nabrać
Po zapoznaniu się ze specyfiką portalu postanowiliśmy sprawdzić działanie sfabrykowanych sensacji. Na szczęście okazuje się, że dostęp do fałszywych treści ma tylko ich twórca. Oczywiście później może z kim zechce dzielić się linkiem.
Jeśli wrzuci go chociażby w facebookową przestrzeń, "fejk" zacznie żyć swoim życiem i... zaczyna się problem.
Na prywatną pocztę lub przez portal społecznościowy wrzucamy linki. Okazuje się, że prawie nikomu nie jest do śmiechu.
- To jakaś totalna bzdura! - oddzwania w odpowiedzi na wiadomość z załączonym linkiem Maciej Wieprzkowicz, radny miejski.
Po wytłumaczeniu, w jaki sposób działa „Dziennik Bulwarowy”, i że te treści nigdzie się nie ukazały, przychodzi czas na spokojną refleksję.
- To ważne, żeby tę sprawę nagłośnić - mówi radny. - Wystarczy, że ktoś kogoś nie będzie lubił - a o to w polityce nietrudno - by jeden taki żart złamał drugiemu człowiekowi karierę. To ważne, żeby tę sprawę nagłośnić - podkreśla raz jeszcze.
Media też łyknęły
Miejski radny może się w internetowej 'ściemie" nie rozeznać, ale ludzie na co dzień pracujący z informacją nie powinni mieć problemów. Na cel bierzemy Radio RSC.
- Co to jest? Co to za syf? - pyta Maciej Bąba, dziennikarz z działu informacji lokalnej rozgłośni.
Po wyjaśnieniach kolega redaktor dochodzi do smutnych wniosków.
- Jeśli ktoś ma możliwość dostępu do takiej strony może zmienić czyjeś życie w koszmar. To jest coś przerażającego! - mówi Maciej Bąba. - Żarty żartami, ale przede wszystkim trzeba pamiętać, że jeśli komukolwiek robimy dowcip, to on musi mieć smak. Gdyby ktoś dostał taki link, to nawet tłumaczenie, jak to działa, nie do każdego dotrze.
Naczelny Radia RSC dopiero po chwili orientuje się, że to tylko zmyślona historia.
- Należy uświadomić ludziom, jak działają takie strony, te niby portale informacyjne - mówi Sławomir Macias. - Mogą działać także na zlecenie partii politycznych czy służb bezpieczeństwa, co się przecież dzieje. W ten sposób można celowo niszczyć autorytety - dla władzy.
Barbara Widulińska, doradca prezydenta Skierniewic, także nie dostrzegła, że to sfabrykowana treść.
- A mało jest osób o moim imieniu i nazwisku? - pyta.
Jedyną osobą, którą artykuł rozbawił, jest Leszek Trębski.
- Ta informacja mnie zbytnio nie przeraziła, nawet przez chwilę żałowałem, że nie posiadam tych 10 mld złotych - mówi skierniewicki radny.
Po chwili jednak czujnie dopytuje, kto się z naszą redakcją podzielił taką informacją.
Odpowiedzialność za słowo
Od czasu do czasu na FB skierniewickich znajomych widać rewelacje o strasznym wypadku, który wydarzył się w Skierniewicach albo cudownym ożyciu zmarłego w prosektorium. Część osób udostępnia takie informacje wierząc, że są prawdziwe.
Twórcy strony zapytani, czy nie spotykają ich nieprzyjemności ze strony „bohaterów” żartów, odpowiadają.
- Nie, odbiór jest bardzo pozytywny. Zdarzają się prośby o pomoc w usunięciu danego artykułu, mimo, że każdy może to zrobić samodzielnie, ale sporadycznie - słyszymy.
Czemu służy generator newsów? Jeśli zabawie w gronie znajomych, którzy się na nią godzą - niczemu złemu. Jeśli jednak przez głupi żart kogoś spotkają nieprzyjemności, należy się liczyć z konsekwencjami.
Za niezgodne z prawem i krzywdzące drugiego człowieka działania w sieci coraz częściej sądy karzą.
I w przeciwieństwie do internetowego, nienamacalnego żartu, kara może być realna i dotkliwa dla kogoś, kto nie pomyślał o konsekwencjach.