Inżynier chciał wysadzić chorzowskie Zakłady Azotowe. Trafił do więzienia
80 lat temu w Chorzowie wybucha sensacja. Jeden z byłych szefów Zakładów Azotowych planował w fabryce wywołać wielki wybuch.
Kiedy robotnik Ignacy Kucia z Państwowych Zakładów Związków Azotowych zgłasza się z na policję ze swoją rewelacją, nikt mu nie wierzy. Opowiada, że inżynier Jan O., który kiedyś nawet na niego nie spojrzał, niedawno stawiał mu wódkę. Skąd taka sympatia? Inżynier twierdził, że został zwolniony i zamierza zemścić się na firmie. Zapłaci Kuci, jeśli ten po cichu do wentylatorów włoży karbid. Kucia nie wie, czym to grozi, ale zawiadamia policję i dyrekcję.
Policja uważa, że to tylko pijackie gadanie, ale dyrektor aż blednie ze strachu. Inżynier Jan O. jest fachowcem, kierował działem wentylatorów i gdyby chciał, mógłby narobić szkód. Naprawdę został zwolniony, ale na bardzo dobrych warunkach. Ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać, ludzie skarżyli się na jego zachowanie, zaniedbywał obowiązki. Zakład przyznał mu dożywotnią rentę i wysoką odprawę, byle odsunąć go od niebezpiecznej roboty przy chemikaliach.
Chorzowskie Zakłady Azotowe, połączone w 1933 roku z fabryką chemiczną w Mościcach, zatrudniają wtedy około 5 tys. osób. Powstały w czasie I wojny światowej, żeby pionierskimi metodami produkować nawozy i materiały wybuchowe. Po wojnie Polska i Niemcy zaciekle walczą o to, komu zakłady mają przypaść.
Sprawą długo zajmuje się Liga Narodów, w końcu przyznaje fabrykę Polsce. Zakłady są prestiżowe dla polskiego państwa, a teraz jakiś nieobliczalny człowiek ma wysadzić je w powietrze?
Dyrektor natychmiast pojmuje piekielny plan inżyniera. Umieszczenie karbidu w tego rodzaju wentylatorach oznacza wielką eksplozję, która obróci fabrykę w gruzy; nie wiedzą tego zwykli pracownicy. Jan O. zostaje aresztowany.
Sąd daje wiarę zeznaniom Ignacego Kuci. Inżynier na rozprawie milczy, ale zostaje skazany na siedem miesięcy więzienia. O dalszych jego próbach wysadzenia zakładów już nic nie wiadomo.