Iran ukryty za maską. Jak żyją Irańczycy REPORTAŻ Z IRANU
Lot z Dubaju do Teheranu trwa niecałe dwie godziny. Samolot leci nad Zatoką Perską, potem nad górami Zagros, fragmentem Pustyni Wielkiego Słonia i górzystym pasmem Elbrusu. Nie przypuszczałam, że te kilkadziesiąt minut wystarczy, by odkryć najważniejszą tajemnicę Iranu. Skąd wiadomo, że Iran ma różne oblicza?
Irańczyk siedzący obok w samolocie uprzejmie podaje mi chusteczkę. Woda leje się właśnie po moim stoliku, na szczęście obok przewodnika i książki o zabytkach Teheranu.
- Gdybyś miała coca-colę, tak jak ja, można by się denerwować - zagaił Irańczyk - ale z wodą sobie poradzimy.
Gdy otworzył swoją plastikową butelkę, domyśliłam się, że oprócz coca-coli jest w niej całkiem spora dawka mocno pachnącego rumu. Nic dziwnego, że żałowałby rozlanego napoju. Chwilę później przyznał: owszem, pije alkohol, chociaż jest muzułmaninem.
Tak jak wszyscy Irańczycy. W domach, na spotkaniach i prywatnych potańcówkach. Irańczyków można rozpoznać właśnie po tym, że robią to, co zakazane - naucza mój towarzysz podróży. Piją alkohol, krytykują rządy ajatollahów, uganiają się za Europejkami i słuchają zachodniej muzyki. A do tego udają, że w ich kraju wszystko wolno i codziennie sprawdzają, które reguły islamu można jeszcze bardziej nagiąć.
Amir pozwolił sobie na oficjalną krytykę polityki Iranu, bo mógł. Od 17 lat mieszka w australijskim Melbourne, a z krajem łączą go interesy i dawne wspomnienia. Jego zdaniem, Iran po rewolucji islamskiej zmienił się nie do poznania.
- Teheran był kiedyś kolorowym miastem, dzisiaj zobaczysz tam szare mury i szarych ludzi - tłumaczy.
Miasto, które opuścił wraz z rodzicami 17 lat temu, wygląda dzisiaj inaczej. Ta ogromna, ośmiomilionowa stolica przez większą część roku zasnuta jest smogiem. Inaczej prezentują się ulice, przy których domy mieli jego dziadkowie, i miejsca, w których jako siedmiolatek próbował zdobyć serce ukochanej dziewczyny z tej samej klasy. Opowieść o nieszczęśliwej miłości brzmi jak prawdziwy melodramat, a trzeba przyznać, że Amir potrafi budować napięcie. Nic dziwnego, że swoją historię opisał właśnie w książce. Zamierza ją wydać. Oczywiście po persku, w języku farsi. Bo kochać swojego kraju i języka nigdy nie przestał.
Na odchodne Amir ścisza głos, mam wrażenie, że chce mi powierzyć największą tajemnicę swojego kraju.
- Irańczycy ukrywają się za warstwami. Jeśli nie zdejmie się pierwszej i kolejnych, nigdy nie pozna się duszy Irańczyka. Ale do tego potrzeba właściwie tylko jednego: bliskości, a najlepiej miłości. Inaczej nie dowiesz się o Iranie niczego.
Tu postawił kropkę i odszedł. I zostawił mnie na wielkim lotnisku z przewodnikiem i książką o zabytkach Teheranu.
Warstwa zewnętrzna, czyli Iran dla turystów
Kraj, w którym kilkanaście lat temu trudno było usłyszeć jakiekolwiek języki obce, coraz chętniej przyjmuje turystów. Po złagodzeniu w 2015 roku międzynarodowych sankcji, przedsiębiorczy Irańczycy odetchnęli z ulgą. W stolicy pojawiło się więcej hoteli i nadzieja, że turyści, poszukując miejsc nieodkrytych, zaczną tu przylatywać z całego świata. Prawie się udało.
Niestety, w ostatnich tygodniach ponownie mówi się o Iranie w kontekście wewnętrznych protestów na ulicach i mocarstwowych ambicji kraju, który politykę międzynarodową rozgrywa w niedalekiej Syrii i w Jemenie. W Syrii pręży muskuły przed Stanami Zjednoczonymi, a na Półwyspie Arabskim próbuje rywalizować ze swoim odwiecznym wrogiem - Arabią Saudyjską. Decyzja o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z porozumienia nuklearnego jeszcze bardziej skomplikowała sytuację.
W Teheranie wciąż jest znacznie mniej hoteli niż w innych metropoliach świata. Są miesiące, kiedy znalezienie pokoju graniczy z cudem. Zwłaszcza że rezerwacji trudno dokonać przez międzynarodowe portale. Zapomnijcie o Bookingu! Na irańskich stronach zapłacić można tylko lokalną kartą kredytową, a do tego - oczywiście w języku farsi.
Jednak kraj znany jest z naturalnej irańskiej gościnności i serdeczności. Polacy zawsze byli tu mile widziani, a naszych turystów przyjmuje się z dużą otwartością. Ma to związek z polską obecnością w Iranie w czasie II wojny światowej i kwitnącą wymianą polsko- irańską w latach 70. ubiegłego wieku.
Warstwa wewnętrzna, dostępna dla tych, którzy potrafią zdejmować maski
Anna Marcinowska pokochała język perski, Iran i Irańczyka. Dokładnie w takiej kolejności. Na iranistykę trafiła przez przypadek. Całe życie marzyła o podróżach na Daleki Wschód, do Bombaju i Tadż Mahal. Chciała studiować indianistykę, ale zabrakło jej kilku punktów, by dostać się na studia.
Na pierwszym lektoracie perskiego nauczycielka półtorej godziny mówiła w języku farsi. To rozwiało wszelkie wątpliwości młodej studentki – najpiękniejszego jej zdaniem języka świata nauczyła się perfekcyjnie.
Gdy spaceruje dzisiaj po ulicach Teheranu i otwarcie rozmawia z miejscowymi, trudno rozpoznać jej obcy akcent. Do miasta przyjeżdżała wielokrotnie. Najpierw na stypendia, aż pewnego dnia została na stałe. Jest tłumaczką, a w wolnych chwilach na perski przekłada również polską poezję. Tomik przetłumaczonych przez nią wierszy Wisławy Szymborskiej doczekał się już drugiego wydania. Teraz pracuje nad Herbertem i Miłoszem. Gdy jej przyjaciel - Alireza - czyta po persku „Miłość” Miłosza, jest jasne, że Irańczycy szybko pokochają również i tego autora.
Poezja dla Irańczyków zawsze miała niezwykłe znaczenie. Również dla młodego pokolenia. Anię i Alirezę łączy jednak dużo więcej. Razem prowadzą biuro turystyczne, wieczorami wychodzą spotkać się z przyjaciółmi.
Ale mogą też godzinami rozmawiać o „Bolku i Lolku”. Polskie kreskówki były jedynymi bajkami wyprodukowanymi w Europie, które dopuszczono do dystrybucji w irańskiej telewizji. Rewolucja islamska ubrała kobiety w długie suknie i obowiązkowe chusty na głowach. Zakazała im samotnych spacerów. Zamknęła granice państwa. Wyrzuciła hollywoodzkie filmy z kin. Lecz zostawiła polskie kreskówki: „Bolka i Lolka” oraz „Reksia”.
Anię i Alirezę połączyła miłość. Oboje uważają, że mają dużo szczęścia, że się odnaleźli. Ona jest przekonana, że w Europie nie spotkałaby kogoś, kto z taką szczerością potrafi mówić o uczuciach. Alireza potwierdza: przed Anią nie musi niczego udawać. Pochodzi z bogatej teherańskiej rodziny. Żali się, że Iranki potrafiły tylko oglądać się na jego majątek.
Pytania o różnice kulturowe, inne wychowanie, tradycję i religię na razie zbywają wzruszeniem ramion. Może się nad tym zastanowią, ale dopiero wtedy, gdy naprawdę zacznie im coś przeszkadzać. Na razie mają czas, by beztrosko spacerować po ulicach Teheranu. Dotykać lokalnego kolorytu i cieszyć się sobą.
Teheran, miasto, które ma różne oblicza
Teheran trudno zrozumieć nie tylko turystom. Miasto ma różne oblicza. Chociaż rządzą tutaj konkretne prawa. Ważne na przykład dla tych, którzy chcą zrobić zakupy. Oprócz kilku otwartych niedawno hipermarketów, można trafić na ulice ze sklepami specjalizującymi się w konkretnym asortymencie. I tak: funkcjonuje cała dzielnica ze sklepami obuwniczymi. Zaraz obok są ulice, na których kupić można materiały na ubrania - 200 sklepów i każdy sprzedaje właściwie to samo. Weźmy znów Anię - ona akurat szczególnie lubi ulice z księgarniami.
Są w Teheranie miejsca, gdzie nie tak łatwo dostrzec ultrakonserwatywne państwo muzułmańskie. Ale więcej jest takich, w których ten konserwatyzm czuje się bardzo. W północnej części miasta kobiety ubierają się w czadory – na czarno od stóp do głów. Tam mieszkają ludzie o tradycyjnych poglądach, którzy rzadko zapuszczają się na południe.
Kontrast widoczny jest na pierwszy rzut oka. Na południu kolorowo ubrane dziewczyny lekko podtrzymują chusty, niedbale zarzucone na włos. A wille z basenami są tak samo luksusowe i piękne, jak te w Londynie czy Paryżu. Na północy zupełnie inaczej. Dwa światy.
Ania jest przekonana, że zrozumieć Iran i Irańczyków jest naprawdę trudno.
- Nie da się tego miejsca ani tych ludzi łatwo opisać. Zawsze są wyjątki i jakieś „ale”. Z jednej strony, są mili i gościnni, a z drugiej - jestem coraz częściej przekonana, że to nie jest do końca bezinteresowne. Oni lubią obcokrajowców, ale uważają, że to ich kultura jest najlepsza i najstarsza – tłumaczy Polka, która przez długi czas dostrzegała tylko pozytywy związane z życiem w Iranie.
Z czasem wszystko się zmieniło. Najbardziej przeszkadza jej, że w czasie spotkań towarzyskich następuje wyraźny podział na towarzystwo mężczyzn i kobiet. Pierwsza grupa rozmawia o polityce i ważnych sprawach, a panie o lakierach do paznokci i farbowaniu włosów. Gdy Anna organizuje imprezy, nie pozwala na taki podział. Chętnie słucha tego, co inni coraz odważniej mówią o reżimowych rządach. Uważa jednak, że jest gościem w Iranie i sama nie powinna komentować lokalnej polityki.
Taarof, czyli Irańczyk mówi niekoniecznie to, co myśli
Ania uważa, że kluczem do zrozumienia prawdziwego Irańczyka może być określenie „taarof”. Polakowi trudno je do końca zrozumieć. Oznacza każdą grzecznościową formułkę, którą często wypowiada się tylko dlatego, że tak wypada.
- Jeżeli ktoś zaprasza nas na herbatę albo proponuje nocleg, nie wiemy, czy tak naprawdę robi to z grzeczności, czy może rzeczywiście ma ochotę spędzić z nami chwilę przy herbacie – tłumaczy Polka.
Taka niespodzianka może czekać na nas - weźmy za przykład - w sklepie, którego właściciel postanowił zastosować się do tradycji „taarof”. Przy kasie usłyszymy wtedy formułę, że kupione przez nas produkty nie mają żadnej wartości i możemy zabrać je, nie płacąc. Jednak jeśli wyjdziemy bez słowa, popełnimy wielki błąd. Skomplikowane? Ale jakie fascynujące. Tak jak cały, pełen tajemnic, Iran.
Specjalista od kultury perskiej tłumaczył kiedyś Ani Marcinowskiej na uniwersyteckim wykładzie: „Każdy Irańczyk ma swoją maskę. Tak jakby wisiała ona w garderobie, zaraz przy drzwiach wyjściowych. Irańczyk wychodzi – zakłada maskę. Irańczyk wraca - ściąga maskę i wiesza ją w szafie, za drzwiami, gdzie czeka do następnego wyjścia”.
Anna pokochała Irańczyka. Jest jedną z nielicznych, którzy wiedzą, jak wygląda jego prawdziwa twarz.
Teheran to niemal 13 mln ludzi; w aglomeracji jest ich ponad 16 mln. Iran odwiedza coraz więcej turystów, w 2010 roku było ich 10 mln