Irański brzeg zbawienia dla 120 tysięcy polskich uchodźców. Byli wśród nich ludzie z naszego regionu
Iran ratował Polaków w czasie II wojny światowej, a Polska obecnie jest gospodarzem antyirańskiego cyrku - te słowa padły niedawno w Teheranie z ust tamtejszego ministra spraw zagranicznych. Odnoszą się do organizowanej przez Polskę i USA w połowie lutego w Warszawie konferencji w sprawie sytuacji na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim w Iranie.
Nikt nie lubi, kiedy ktoś nam coś wypomina. Może jednak warto nad przytoczonymi słowami i ich konsekwencjami głębiej się zastanowić?
Maj 1942 roku. Na południowym brzegu Morza Kaspijskiego, w należącym do Iranu porcie Anzali lądują łodzie pełne wynędzniałych, głodnych, półżywych ludzi. To Polacy, uciekinierzy z sowieckiego piekła. Żołnierze armii Andersa, kobiety, dzieci, niemowlęta. Zostają przyjęci bardzo gościnnie, ze współczuciem i pomocą, jaką okazuje się na Wschodzie uchodźcom. Polacy pierwszy raz od miesięcy normalnie mogą jeść, spać i czuć się bezpieczni.
W czasie II wojny Anzali na cześć rządzącego krajem szacha nazywało się Pahlawi. Miało tu powstać uzdrowisko, ale z planów tych po rewolucji islamskiej zrezygnowano. Wzdłuż piaszczystej plaży stoi szereg betonowych klocków, podobnych do naszych z czasów PRL.
Brzeg zbawienia
- To był dla nas brzeg zbawienia, brzeg ostatniej nadziei, upragniony i wyczekiwany w czasie długiej podróży statkiem z Krasnowodska - wspominał Józef Górski z Inowrocławia. - Nigdy nie zapomnę pierwszych kroków po wylądowaniu. Kto mógł, klękał, modlił się i całował ziemię. Dostaliśmy jeść i pić do woli, zajęli się nami miejscowi lekarze i pielęgniarki. Palono naszą odzież, odwszawiano głowy. Zarządzono miesiąc kwarantanny, bo prawie każdy był na coś chory. Miejscowi bacznie się nam przyglądali, ale sami, z własnej woli, nieproszeni, przynosili nam owoce, buty i ciuchy. Popłakałem się wtedy ze wzruszenia. Na plaży wyrosło prawdziwe miasteczko namiotowe. Przyjeżdżali opiekunowie i zaopatrzeniowcy z Teheranu, z Czerwonego Krzyża, Anglicy. Jak tylko wydobrzałem, chodziłem co dzień do portu, wypatrując naszych. Przypływali statkami i barkami. Byli w tragicznym stanie, sama skóra i kości. Tylko nieliczni schodzili na brzeg o własnych siłach. Słabszych wynosiliśmy na noszach. Ale większość albo już nie żyła, albo umierała zaraz po wylądowaniu. Tak straciłem całą moją rodzinę…
Dostaliśmy jeść i pić do woli, zajęli się nami miejscowi lekarze i pielęgniarki. Palono naszą odzież, odwszawiano głowy. Zarządzono miesiąc kwarantanny, bo prawie każdy był na coś chory.
Górski wrócił do Polski z Anglii w 1947 roku.
Kobietom wstęp wzbroniony
Iran to kraj, w którym do dziś, po wypędzeniu szacha w 1979 roku, trwa nieustająca islamska rewolucja pod bacznym okiem kolejnych ajatollahów. W odwiedzających to państwo Europejczykach niemal wszystko budzi zaskoczenie, odruchy protestu, a nawet przerażenie. Iran to kraj dumnych Persów, którzy uważają się za spadkobierców państwa Cyrusa Wielkiego, a jednocześnie głęboko zislamizowany, choć dzięki szyityzmowi częściowo zantagonizowany ze światem arabskim.
Iran to kraj krzykliwej antyzachodniej propagandy. Kraj, w którym Europejki muszą się upodabniać strojem do muzułmanek, gdzie mężczyzna nie może na ulicy dotknąć kobiety, gdzie panuje segregacja płciowa w komunikacji miejskiej, gdzie kobiecie nie wolno wejść do kawiarni ani na stadion sportowy, gdzie nie ma dostępu do zagranicznych portali internetowych i zagranicznej telewizji.
Ale Iran to jednocześnie kraj wyjątkowo życzliwych ludzi...
Jestem w Anzali ponad 70 lat po przybyciu tu polskich uchodźców. Polski cmentarz? - Of course! - odpowiada pierwszy spotkany przechodzień i wskazuje drogę. Przed bramą nekropolii nie sposób oprzeć się wzruszeniu. Polskie słowa tutaj, tak daleko od kraju, zawsze wywołują taki efekt.
Brama nie poddaje się jednak. Zamknięta.
- Are you from Poland? Just a moment! - kolejny przechodzień dzwoni gdzieś z wypasionego smartfona, każe poczekać, uśmiecha się.
Za chwilę pod bramę podjeżdża samochodem młody człowiek z kluczem. Otwiera cmentarz, zaprasza. W oczy rzuca się porządek, czystość. Jak się dowiaduję od Rashida, opiekującego się cmentarzem, koszty utrzymania pokrywa miejscowa gmina. Przez lata stał się to wprawdzie wspólny cmentarz chrześcijański, jedyny w okolicy, ale ten polski, z 1942 roku, pozostaje wydzielony.
639 ofiar
Na niewielkich płytach nagrobnych doskonale zachowały się litery. Znajomo brzmiące nazwiska, daty urodzin i odejścia. Są ludzie po sześćdziesiątce, ale jest też wiele dzieci i nastolatków...
Cmentarz w Anzali to miejsce spoczynku dokładnie 639 ofiar tułaczki. Pod względem liczebności grobów Polaków w Iranie ustępuje jedynie cmentarzowi wojskowemu w Teheranie, ale tam obok naszych leżą inni alianccy żołnierze.
Tu, w Anzali, spoczywają głównie cywile. Prawie połowa grobów to mogiły dzieci. Często paroletnich, niektórych nawet urodzonych na zesłaniu. Były bez szans na przeżycie.
Dla niektórych Anzali okazało się być, na szczęście, tylko przystankiem w drodze do ojczyzny.
Jedenastoletni Tadzio Borysewicz zgubił się w Kazachstanie. W osadzie, do której trafił, rozeszła się wieść, że szukają polskich dzieci. Tadzio miał szczęście, trafił w dobre ręce. Dopiero po latach dowiedział się, że swoje ocalenie zawdzięcza... Ordonce. Ta sławna piosenkarka wraz z mężem, hr. Tysz-kiewiczem, zajęła się polskimi sierotami zagubionymi na terenach ZSRR. Był to czas świeżo po układzie Sikorski - Majski, w kilku ośrodkach formowało się wojsko polskie, z łagrów i obozów Polacy byli masowo uwalniani i udawali się do licznych punktów zbornych.
Gościnność szczera
Tadzio z grupą podobnych mu dzieci polskich z Kazachstanu trafił do sierocińca w Aszchabadzie w Turkmenistanie.
Niespodziewanie z pomocą przyszedł... hinduski maharadża Nawanagaru, Jam Saheb Digvijayasinhaji. Niedaleko swojej letniej rezydencji w stanie Gudżarat zbudował „Polish children camp”, osiedle złożone z 60 domków. Stopniowo docierały tam polskie dzieci ewakuowane z ZSRR. Latem 1942 dojechał tam też 11-letni wówczas Tadzio Borysewicz. W pierwszym etapie podróżowano łodzią do Anzali. Stamtąd - w konwoju ciężarówek do Indii. Borysewicz do Polski wrócił dopiero w 1946 roku, przepłynąwszy pół świata. We Włoszech dowiedział się, że jego rodzice przeżyli wojnę i osiedlili się w Bydgoszczy...
Patrzę z brzegu Morza Kaspijskiego na zabudowania Anzali. Próbuję wyobrazić sobie byłych zesłańców, spoglądających na to miasto jak na ziemię obiecaną. I rząd namiotów. Nagle na piaszczystej plaży pojawia się jeździec na koniu. Powoli sunie wzdłuż brzegu. Na kompletnie pustej przestrzeni budzi to irracjonalne wrażenie.
- To mieszkaniec laguny - wyjaśnia cicho Rashid, który sam zaproponował, że pokaże mi drogę nad największe jezioro na świecie. - Oni tam żyją jak przed laty, unikają cywilizacji.
Laguna powstała w latach 70. ubiegłego wieku. Wcześniej na południe od Anzali mieszkali potomkowie jednego z perskich plemion. Kiedy nagle podniósł się poziom wody w Morzu Kaspijskim, woda zalała ich wieś. Przenieśli się wyżej, na zarośnięte brzegi powstałego zalewu i z rolników przekształcili się w rybaków. Przejażdżka łodzią po lagunie to jak podróż do zupełnie innego świata. Drewniane domki na palach, gdzie toczy się codzienne życie, bardziej kojarzą się z Afryką czy Oceanią. Ale i tutaj ludzie są bardzo życzliwi, pozdrawiają. Wierzę, że gdybym potrzebował pomocy, udzieliliby jej bez wahania.
Mieszkańcy laguny
„Polacy przybyli do Iranu spotkali się z bardzo życzliwym przyjęciem” - można przeczytać w archiwalnych egzemplarzach pisma „Polak w Iranie”, ukazującego się w Teheranie w roku 1942. - „Nie brakowało przejawów wzruszającej uczynności, gościnności szczerej i bezinteresownej. Naród perski okazał narodowi polskiemu, walczącemu o byt, serce i podał mu gościnną dłoń (…) To otwiera nam wdzięczne pole do ugruntowania dobrej sławy imienia polskiego, zdobycia tu dla Polski trwałej przyjaźni, szacunku i zaufania, mogącego stąd promieniować na inne kraje Bliskiego i Środkowego Wschodu”.
„Nie brakowało przejawów wzruszającej uczynności, gościnności szczerej i bezinteresownej. Naród perski okazał narodowi polskiemu, walczącemu o byt, serce i podał mu gościnną dłoń"
Spośród około 120 tysięcy polskich wychodźców ze Związku Sowieckiego, którzy podczas II wojny światowej znaleźli się w Iranie, zdecydowało się po wojnie w tym kraju pozostać kilkudziesięciu polskich uchodźców, głównie kobiet, które wyszły za Irańczyków.