Irek Dudek o Rawie Blues: Rutyna mi nie grozi. Co roku dajemy ludziom coś nowego
W bluesie nie jest tak jak w rock and rollu: nagrasz jeden utwór i już stajesz się gwiazdą. Tu wszystko dzieje się powoli i stopniowo - mówi Irek Dudek, pomysłodawca i dyrektor artystyczny Rawa Blues Festival
Pamiętasz chwilę, kiedy po raz pierwszy sięgnąłeś po harmonijkę?
Oczywiście! Stałem przed Ciapkiem. To był klub studencki na ulicy Kościuszki. Ja miałem 15 lat, więc nie mogłem wejść do środka. Wtedy były może inne obyczaje, ale wstęp mieli tylko studenci lub ludzie jeszcze starsi. A nie było jeszcze dyskotek i zespoły grały właściwie do tańca. Ale właśnie w Ciapku grali m.in. Animalsów, Stonesów, czyli rhythm and blues. Razem z Maćkiem Radziejewskim staliśmy pod tymi oknami, czasami po 3-4 godziny, obojętnie, czy wiosna, czy zima. Słuchaliśmy, bo byliśmy zafascynowani tą muzyką. Kiedyś na przerwie wyszedł Wojtek Taboł, nieżyjący już niestety basista, który zauważył, że ciągle wsłuchiwaliśmy się w te melodie. Spytał, co robię. No to odpowiedziałem, że gram na skrzypcach, ale chciałbym grać tak jak oni. Dał mi harmonijkę mówiąc, że jak będę na tym ćwiczył, to będę z nimi grał. Jakiego ja przyspieszenia dostałem! Za rok już z nimi grałem.
Gdybyś z tych wszystkich lat działalności Rawa Blues Festival miał wybrać kilka najważniejszych dla siebie momentów?
Pierwszy taki moment to początek Rawa Blues Festival. To, że w ogóle się zaczęło. Jam session w bluesowej piwnicy w katowickim Akancie, a główny koncert był w Pałacu Młodzieży dla 500 osób. Nie przypuszczałem wtedy, że będzie z tego taki duży festiwal. Przez 13 lat był ogólnopolskim przeglądem tego, co się dzieje w Polsce. Drugim takim ważnym momentem było zaproszenie, po którym przyjechał autobus z Amsterdamu, wypełniony Amerykanami, Holendrami, aby po raz pierwszy umiędzynarodowić ten festiwal. Iwona, moja żona, wpakowała ich do tego autobusu, ja odebrałem. Zabrakło wówczas biletów na Rawę Blues, pojawiły się nawet na „czarnym rynku” sto procent droższe. Wymieniając te ważne chwile muszę podkreślić, że na festiwalu grali najlepsi harmonijkarze, na czele z nieżyjącym już Juniorem Wellsem.
Na twój festiwal przychodzą już kolejne pokolenia.
Cieszę się, że Rawa Blues Festival to wydarzenie, na które przychodzą całe rodziny. Jedyna taka masowa impreza, gdzie nie ma alkoholu. Nas kręci przede wszystkim muzyka. To jest jednak pewne osiągnięcie ludzi, którzy ze mną współpracują. Bo tworzymy fajną ekipę osób, które żyją tą Rawą. Nikt tego nie przelicza na drobne. Mamy coś do spełnienia, każdy ma swój zakres działań do wykonania. I realizujemy to. Co roku widuję na festiwalu dużo znajomych osób. Coś w tym jest, że jak już ktoś raz przyjdzie na Rawa Blues Festival, to ona potem jest już wbita w niego. I kiedy przychodzi ten październik, nie odpuszcza, musi przyjść. To największe osiągnięcie.
Tegoroczna, trzydniowa formuła Rawa Blues Festival przyjmie się na stałe? Czy póki co mówisz: „sprawdzam”?
Zobaczymy, co czas pokaże. Formy mogą być zmieniane, bo to zależy m.in. od pozycji bluesa w Polsce, zainteresowania i zapotrzebowania na tę muzykę. Charakter festiwalu Rawa Blues jest bardzo edukacyjny.
Dzisiaj Rawa Blues Festival rządzić będzie w NOSPR.
Tu znowu będzie pewnego rodzaju eksperyment, bo to, co się działo w NOSPR na Rawie, zawsze było w towarzystwie orkiestry. Teraz zagram z big-bandem, wiele nowych rzeczy się wydarzy, zagramy inaczej niż w Spodku, gdzie już ten projekt prezentowaliśmy. Przygotowania i próby do tego występu trwały trzy tygodnie. Ale to musi być majstersztyk. Muszę poza tym „wyczaić” tę salę, czy mógłbym w przyszłości zaprosić dobrych bluesowych wykonawców. Czy będą umieli tu zagrać. Bo NOSPR ma specyficzną akustykę, dlatego też część miejsc wokół sceny zostało wyłączonych z dystrybucji biletowej. Ludzie będą siedzieć tylko tam, gdzie jest wspaniałe nagłośnienie. Przede mną wystąpi Eden Brent i dla niej ta sala może być czymś, dzięki czemu pokaże sto procent swoich możliwości. To kobieta, która grała już na Rawie Blues, byłem i jestem nią zachwycony. Ona ma wspaniały głos i wspaniale gra boogie. Myślę, że ten koncert będzie dla niej rarytasem.
W sobotę zaś szykujemy się na tradycyjny maraton bluesowy w Spodku.
Na bocznej scenie jak zwykle zaprezentują się laureaci festiwalowej Rozgrzewki. Potem, o godzinie 15.00, rozpoczną się koncerty na dużej scenie i ciekawostki z polskiego bluesa. Po godzinie 18.00 pojawią się największe gwiazdy. Występ Kris Barras Band będzie naprawdę wydarzeniem. Dawno na festiwalu Rawa Blues nie było artysty z Wielkiej Brytanii i myślę, że Kris podoła i stawi czoła tym Amerykanom, którzy po nim się zaprezentują. Zagra Sonny Landreth ze swoim zespołem. Wystąpią w trio. Miałem możliwość wzięcia większego składu, ale chciałem pokazać Sonny’ego jako wirtuoza gitary. By nie był niczym przyćmiony. On świetnie gra i zauważyłem, że daje z siebie wszystko, gdy z tyłu jest jak najmniej muzyków. Następnie po raz pierwszy tak szeroko zostanie pokazany gospel. Trzy lata temu mieliśmy już Blind Boys of Alabama, zostali bardzo ciepło przyjęci przez publiczność. W tym roku z tą muzyką przyjedzie wokalista Tim Woodson z zespołem The Heirs of Harmony. Oni dopiero brzmią!
Wisienką na torcie będzie Marcus King. Sporo osób już ostrzy sobie apetyt na jego koncert.
Dla mnie jeszcze rok temu był nieznany, chociaż jego pierwsza płyta dotarła do 8. miejsca notowania prestiżowego magazynu „Billboard”, w kategorii płyt bluesowych. Rysiek Gloger (znawca bluesa, członek Rady Artystycznej Rawy Blues - przyp.) pojechał do Berlina na jego koncert i wrócił z niego oczarowany. Wiedział już, że Marcus jest niesamowity. On na koncerty jeździ zwykle w czteroosobowym składzie, a nowa płyta została nagrana jeszcze z dwoma dęciakami. Do Katowic Marcus King przyjedzie w rozszerzonym składzie, bo chciałem dostać to brzmienie, które jest na płycie. Marcus pokazuje się wtedy jako bardzo odważny facet, jeśli chodzi o aranże. To jest ta logika. Nie ogranicza się tylko do triady, tylko cały czas poszukuje. On ma 20 lat, moim zdaniem gra fenomenalnie na gitarze. Czasami nawet słyszę tu trochę Jimi Hendrixa, a w wokalu Janis Joplin. Ma ogromne pokłady energii w sobie. Zobaczycie, że on będzie wznosił się tak szybko, że niebawem osiągnie wyżyny. Na Zachodzie już jest znany, ale to jeszcze nie jest wielka gwiazda. Bo w bluesie nie jest tak jak w rock and rollu, że nagrasz jeden utwór i już stajesz się gwiazdą. Tu wszystko dzieje się powoli i stopniowo. Uważam jednak, że ten poziom Marcus osiągnie bardzo szybko, bo ma wielki talent i chęć do grania.
To już 37. Rawa Blues Festival. Każda kolejna edycja okupiona jest wielogodzinnymi dyskusjami, długą listą pomysłów, co zrobić, by festiwal nie stracił swojej marki i był nadal w zasięgu zainteresowania miłośników dobrej muzyki? Miałeś podczas tych minionych lat takie poczucie, że popadasz w rutynę?
Nie, nie! Ja jestem cały czas otwarty na dźwięki. Zauważ, że u nas wachlarz pojęcia bluesa jest bardzo szeroki. Dużo słucham, zresztą już teraz otrzymuję propozycję na 2018 rok. I kiedy słucham, to zaczynam konstruować takie coś, aby na przykład w NOSPR grali tacy wykonawcy, którzy „udźwigną” tę salę. Bo tam nie można hałasować, trzeba naprawdę grać subtelnie i z wielką precyzją. NOSPR odzwierciedla wszystko. To jest sala dla wirtuozerii i bawienia się dźwiękiem. Natomiast w przypadku Spodka zawsze musi być zróżnicowanie. Tu mamy kilkanaście godzin grania bluesa. I mam takie poczucie, że to się udaje. Co roku Rawa Blues Festival ma jakieś przesłania, ale podstawową rzeczą jest zadowolenie słuchaczy, którzy przychodzą na festiwal. Nie dość, że musi być odpowiedni poziom, to staramy się zawsze coś nowego pokazać. Mam nadzieję, że wreszcie uda mi się usiąść w loży w Spodku i czerpać radość z tych występów.