Irena Santor, czyli Nasze Dobro Narodowe
Irena Santor wyśpiewała wiele przebojów, takich jak na przykład „Walc Embarras”. Dzięki piosenkom stała się ulubienicą publiczności. Jej największym skarbem jest głos, dlatego nie pije alkoholu, nie pali papierosów, nie je lodów. Głos zawiódł ją tylko raz...
Urodziła się w Papowie Biskupim na Kujawach w 1934 roku, więc jej najpiękniejsze lata dzieciństwa przypadły na okres hitlerowskiej okupacji. Irena Wiśniewska, bo tak brzmi jej panieńskie nazwisko, miała niecałe pięć lat, gdy straciła ojca.
- To było w nocy z 28 na 29 października 1939 roku - opowiadała Irena Santor w wywiadzie dla portalu Poza Toruń. - Został zabity, razem z grupą innych mężczyzn. W tym mordzie brała udział osoba, którą znała moja rodzina. Przed wojną ten człowiek przychodził do nas do domu, był przyjacielem mojego ojca. W czasie okupacji mieszkałyśmy przy ulicy nazwanej na cześć tego „przyjaciela” ojca. On był chyba kimś bardzo ważnym w Solcu Kujawskim. Później szykanował moją rodzinę. Na przykład mama stała w kolejce po węgiel, była już blisko, żeby ten węgiel odebrać, a on podchodził i mówił: „Raus”, żeby stawała jeszcze raz na końcu kolejki. Te wspomnienia są bardzo smutne.
Kiedy mała Irena miała zaledwie jedenaście lat, ciężko zachorowała i zmarła jej matka. Ale Santor zachowała w pamięci także miłe chwile z dzieciństwa. Wspominała, że w dzieciństwie zachowywała się jak chłopak, często wdrapywała się na drzewa.
- Kiedyś całe nasze przedszkole brało udział w święceniach księdza, w tzw. białym kościele - wspominała piosenkarka. - Dwa rzędy dzieci klęczały, a między nimi szedł do ołtarza ksiądz. Każde z nas miało bukiecik kwiatków i trzeba było mu te kwiatki rzucać pod nogi. Jednak ja, zamiast rzucić na podłogę, to rzuciłam kwiatami w tego księdza. On się zaplatał w sutannie, potknął i o mały włos i by się przewrócił. Co ja miałam z tego powodu w domu.
Mała Irenka chciała zostać zakonnicą, bo wielkie wrażenie robił na niej obraz św. Teresy od Dzieciątka Jezus, który wisiał w jej rodzinnym domu, a zwłaszcza widoczne na nim promienie okalające św. Teresę i fioletowe kwiaty opadające na ziemię. Chciała być taka jak święta.
Po wojnie wraz z babcią i mamą, która była krawcową, wyjechała do Polanicy Zdroju. Chodziła do szkoły zdobienia szkła, gdzie uczyła się zawodu szlifierza. I gdyby nie pewien splot okoliczności, do emerytury wycinałaby wzorki na szklanych naczyniach. Ale do Polanicy przyjechał Zdzisław Górzyński, dyrygent Opery Poznańskiej. Jej nauczycielka, pani Basia, sprawiła, że jej uczennicę wysłuchał gość z Poznania i wręczył jej list polecający do Tadeusza Sygietyńskiego, twórcy Mazowsza.
Irena Wiśniewska szybko została solistką tego zespołu. Tam też poznała swego pierwszego męża Stanisława Santora, pierwszego skrzypka Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji pod dyrekcją Stefana Rachonia.
Po 19 latach małżeństwo zakończyło się rozwodem, ale do śmierci pana Stanisława, w 1998 roku, pozostawali ze sobą w przyjaźni. Dziś pani Irena związana jest ze Zbigniewem Korpolewskim, prawnikiem, reżyserem, aktorem, który m.in. prowadził koncert The Rolling Stones w Warszawie.
W życiu Ireny Santor nie brakowało dramatycznych wydarzeń. 5 listopada 1961 roku Irena Santor wracała z Łodzi samochodem z nagrania programu „Muzyka lekka, łatwa i przyjemna”. Niedawno odeszła z Mazowsza i zaczynała swoją solową karierę. Razem z nią podróżowała piosenkarka Ludmiła Jakubczak. Auto prowadził jej mąż, kompozytor Jerzy Abratowski. W okolicach Błonia doszło do wypadku. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Ludmiła Jakubczak zmarła w drodze do szpitala.
Wiele lat później, tuż przed Wielkanocą 2000 roku, u Ireny Santor stwierdzono nowotwór piersi. - Przeraziłam się nieludzko i powiedziałam: Pani doktor, jak trzeba coś obciąć, to wszystko, co pani tylko chce! - opowiadała magazynowi „Viva”. - Tylko żebym mogła żyć. To był malutki rak, ale bardzo złośliwy. Nie straciłam piersi. Przeszłam przez to bez chemii, brałam tylko naświetlania. Najgorsze jest czekanie na wyniki. To jest taka niemoc, jak w obozie koncentracyjnym, że się żyje, ale nie wiadomo, czy jeszcze jutro się wstanie. Wiem, że trzeba umrzeć, ale chciałabym żyć jak najdłużej.
Irena Santor właściwie nigdy nie pozbyła się tremy. Ale ta największa pojawiła się, kiedy okazało się, że będzie mogła zaśpiewać przed Janem Pawłem II. - Przyjechałam do Rzymu z grupą lekarzy. Jan Paweł II przyjął nas na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo. I wtedy ksiądz Stanisław Dziwisz poprosił mnie, żebym coś zaśpiewała. Myślałam, że umrę. Tylko kilka razy w życiu miałam taką tremę jak wtedy. Wiedziałam, że Jan Paweł II ma piękny głos, świetny słuch muzyczny, sam potrafi śpiewać - wyznała „Dziennikowi Bałtyckiemu”.
Irena Santor przyznaje, że jej największym skarbem jest głos, dlatego nie pije alkoholu, nie pali papierosów, nie je lodów. Raz ją jednak zawiódł, w Przemyślu. Przed koncertem piła wodę z cytryną i nagle „ścięło” jej struny głosowe. Reakcja była taka, jakby polewała je octem. Koncert trzeba było odwołać. Pani Irena dostała wtedy nauczkę na całe życie. Od tego czasu wie, że nie może krzyczeć i forsować strun głosowych.