Irena Santor: Kto dla mnie nie pisał? Najwięksi poeci i kompozytorzy
Tytuł doctora honoris causa AM w Łodzi dla Ireny Santor to wydarzenie historyczne, po raz pierwszy muzyczne środowisko naukowe doceniło i uhonorowało Pierwszą Damę Polskiej Piosenki. Piosenkarka regularnie przyjeżdżała do Łodzi na nagrania programu „Muzyka lekka, łatwa i przyjemna”, który prowadził Lucjan Kydryński, a reżyserował Janusz Rzeszewski oraz na koncerty muzyki rozrywkowej w Filharmonii Łódzkiej.
Otrzymała Pani tytuł doctora honoris causa łódzkiej Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów. To wyjątkowe wyróżnienie?
Wyjątkowe, a zarazem najważniejsze. Spotkało mnie to pod koniec mojej artystycznej i życiowej drogi. To znaczy, że moja praca miała sens. Cieszy mnie, że to wszystko zostało docenione.
Doceniła Panią Łódź...
I Łodzi jestem za to wdzięczna całym sercem. Łódzka Akademia Muzyczna zdobyła się na gest i odwagę, by wręczyć ten tytuł piosenkarce. Zauważmy, że sztuka estradowa nadal traktowana jest dosyć pobłażliwie. Tu w Łodzi zyskała należną jej pozycję. Chwała za to panu rektorowi, senatowi, uczelni i wszystkim, którzy podjęli tę inicjatywę. Myślę, że nie tylko ja, ale całe moje środowisko artystyczne czuje się tym honorem docenione i wyróżnione.
Ma Pani jakieś związki z Łodzią?
Wieki temu nagrywaliśmy tu cykliczny program „Muzyka lekka, łatwa i przyjemna”, który prowadził Lucjan Kydryński, a reżyserował Janusz Rzeszewski. Przyjeżdżaliśmy na dzień do Łodzi, od rana trwały próby, a wieczorem realizowano program „na żywo”. Pozornie panował tam wielki bałagan, ale dzięki dyscyplinie zawodowej wszystko kończyło się zazwyczaj sukcesem, okupionym jednak wielkim napięciem i stresem. Audycja była bardzo popularna, bo śpiewaliśmy w niej szlagiery światowe. Trzeba pamiętać, że wtedy w radiu i telewizji rzadko nadawano repertuar zagraniczny. Dominowała piosenka polska. Nie zapraszano, ze względów dewizowych, światowych artystów, więc my śpiewaliśmy ich przeboje po polsku. Było to okienko na świat. Bardzo sobie ceniliśmy tę audycję i przyjazdy do Łodzi. Byłam też zapraszana na koncerty rozrywkowe w Filharmonii Łódzkiej. Publiczność nie do zapomnienia.
Podczas uroczystości wręczenia pani tytułu doctora honoris causa łódzkiej uczelni Jacek Cygan stwierdził, że muzyka „przepuszczona” przez Irenę Santor robi się szlachetniejsza…
To są bardzo miłe i piękne słowa, zwłaszcza że pochodzą od znakomitego poety i autora tekstów wspaniałych piosenek.
Głos to Pani największy skarb?
Zastanawiam się, co mam odpowiedzieć. Głos pozwolił mi zaistnieć artystycznie, nawet trochę bez wielkiego wysiłku w zawodzie niełatwym, ale najpiękniejszym na świecie. Dzięki niemu najpierw znalazłam się w Mazowszu, potem w Polskim Radiu i Telewizji, zaczęłam nagrywać piosenki na płyty i pracować na estradzie. A więc to jest mój skarb.
Zaczęli z Panią pracować najlepsi kompozytorzy i autorzy tekstów.
Kto wtedy nie pisał piosenek? Najwięksi poeci i kompozytorzy, niektórzy dla chleba, inni z potrzeby serca. Tworzyli piosenki, które do dziś pamiętają kolejne pokolenia słuchaczy, a młodzi twórcy mniej lub bardziej udatnie korzystają z tego źródła.
Mówiła Pani otwarcie o chorobie, która panią dotknęła i zachęcała kobiety do badań profilaktycznych. To misja znanej osoby?
Misja to może za duże słowo. Mam to szczęście, że mogę publicznie wyrażać swoje opinie. Chciałam przerwać zaklęty krąg. To znaczy, że wszyscy, którzy występują na scenie, muszą być śliczni, młodzi, zdrowi, nietykalni. To nieprawda! Wobec tego oświadczyłam: Jestem chora! To może dotknąć każdego. Niekoniecznie musi być to rak, ale też każda inna choroba. Pamiętaj, że należy uważać, sprawdzać stan zdrowia, bo warto żyć. Mówią, że po śmierci człowiek spotyka niewyobrażalne dla nas piękności. Może tak jest, nawet się z tego cieszę, bo daje to nadzieję. Na razie chcę pożyć sobie tu, na ziemi.
Szykuje się nowa płyta?
Nie, już z tym skończyłam. Na ostatniej płycie pt. „Punkt widzenia” udało mi się umieścić piosenki tych, z którymi wiele pracowałam, i tych, z którymi nie pracowałam. Zorganizowanie nowego repertuaru dla tak dojrzałej osoby, jak ja, to nadmierny trud. Na szczęście płyta sprzedaje się doskonale.
Mówi się, że jest Pani Pierwszą Damą Polskiej Piosenki.
To są wszystko przymiotniki. Lucjan Kydryński był mistrzem w nadawaniu tego typu tytułów. On nazwał mnie damą, inni to podchwytują. Widocznie niektórym jest to potrzebne.
Czego Pani życzyć?
Zdrowia, ono jest najważniejsze. Reszta już była, a jak zdrowie dopisze, to „wszystko się zdarzyć może”. I nie chodzi tu o sprawy zawodowe. Ja chcę teraz posłuchać, jak to wszystko wokół mnie żyje, odradza się. Wiosna, lato, jesień, zima - chce to najdłużej widzieć. Jest mi tu dobrze, na tej naszej ziemi.