Irena Santor: Twarz bez zmarszczek nie ma osobowości
Kiedy miała pięć lat, Niemcy zabili jej ojca. Jedenaście lat później osierociła ją matka. Dzięki życzliwości nauczycielki mogła jednak spełnić swoje marzenie i śpiewać dla innych. Dzisiaj jest uznawana za pierwszą damę polskiej piosenki.
Jej życie to idealny materiał na film. I taki też już powstaje - długometrażowy dokument, przy realizacji którego Irena Santor udziela ekipie pełnego wsparcia. Ale być może kiedyś powstanie też fabuła lub serial. Bo dramatycznymi wydarzeniami ze swej biografii mogłaby obdarzyć kilka innych osób.
- Gwiazda? Zawsze krępowałam się tego słowa. Proszę mnie dobrze zrozumieć, w tym naprawdę nie ma żadnej kokieterii, kiedy mówię, że nigdy nie czułam się gwiazdą. Nie mówię, że jestem aż taka skromna. Nie. Miałam szczęście zaśpiewać na pierwszym festiwalu w Sopocie piosenkę szczególną, która sprowokowała mnie do tego, żeby się uczyć tego zawodu. Ale gwiazdorstwo nigdy nie było moim marzeniem - podkreśla w „Dzienniku Bałtyckim”.
***
Urodziła się tuż przed wojną - w 1934 roku. Wczesne dzieciństwo spędziła w Solcu Kujawskim. Kiedy miała trzy lata, zgubiła się rodzicom. Całe miasto jej szukało - i obawiano się, że utopiła się w pobliskiej rzece. Kiedy ją znaleziono, rodzice nawet nie zrobili jej bury, bo tak się cieszyli z jej odnalezienia.
Tata ją rozpieszczał. Mówił o niej „moja ukochana córeczka”. Niestety - nie nacieszył się nią. Tuż po wybuchu wojny zginął rozstrzelany przez Niemców. Córka zachowała o nim tylko mgliste wspomnienie. Ból po stracie ojca starała się zagłuszyć, śpiewając.
- Wymykałam się z domu i widziałam, że w sklepie wiszą piękne baloniki. Wchodziłam i pytałam: „Dzień dobry, czy mogę zaśpiewać?”. Stawiali mnie na ladzie, śpiewałam, a w nagrodę dostawałam balonika. Mówiłam: „Dziękuję” i wychodziłam. Solec mnie kochał, a mama umierała ze wstydu - opowiada piosenkarka w „Gazecie na Weekend”.
***
Mama pracowała jako krawcowa. Kiedy zachorowała na gruźlicę, przeniosła się z córką do Polanicy-Zdroju, bo tam było dla niej lepsze powietrze. Po ukończeniu podstawówki i gimnazjum młoda Irena poszła do Szkoły Zawodowej Przemysłu Szklarskiego w Szczytnej. Dziewczynie jednak nie szło zbyt dobrze - bo nie lubiła rysunku, który był tam podstawą.
- Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiałam na ludzi, którzy byli mi życzliwi, którzy mi wtedy pomogli. Po śmierci mamy miałam w szkole wychowawczynię Ewę, osobę bardzo doświadczoną, była oficerem w AK, przeżyła Syberię, z której wróciła do Polski na noszach. Wszyscy myśleli, że już wtedy umrze, a ona żyje do dzisiaj. Szlachetna, pozytywna, ma priorytety - wspomina wokalistka w „Gali”.
Nauczycielka wiedziała o miłości Ireny do śpiewania. Dlatego kiedy do Polanicy przyjechał na wczasy dyrektor opery w Poznaniu, poprosiła go, aby jej posłuchał. Zachwycony głosem Santor, Zdzisław Górzyński napisał jej list polecający do kierownika zespołu Mazowsze - Tadeusza Sygietyńskiego.
***
Uzbrojona w list Irena pojechała do Karolina, gdzie stacjonowała grupa. Kiedy Sygietyński usłyszał przez otwarte okno, jak Santor śpiewa „Czemu żeś mnie matuleńko”, zaprosił ją na osobiste przesłuchanie. Młoda wokalistka wykonała „Hej, przeleciał ptaszek”. Po jej wysłuchaniu Sygietyński się uśmiechnął i powiedział: „No, teraz będziesz miała 60 przyjaciół i 40 wrogów”. „Że niby chłopcy będą mnie podziwiać, a dziewczyny zazdrościć” - wyjaśnia Santor.
Dalej przeczytasz:
- O tym, dlaczego zespół Mazowsze był "szkołą życia"
- O tym, jak Pani Irena poznała swojego przyszłego męża
- A także o tym, jak rozwijała się jej kariera
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień