Ja tylko spełniam swoją rolę, szykując człowieka do drogi
Adam Ragiel, specjalista tanatopraktyki, czyli mówiąc po polsku balsamista ciał, opowiada o śmierci, żałobie i szacunku do zmarłych. I o tym, że jego praca to prawdziwa sztuka.
Jak Jest Pan artystą?
Częściowo pewnie tak, bo ta praca wymaga tworzenia, odbudowania wyglądu osoby zmarłej. Trzeba umieć wyobrazić sobie jak wyglądała za życia, bo zdjęcie #czy opowieści nie odzwierciedlają tego do końca.
Czesze Pan, maluje, masuje i zna anatomię. Człowiek renesansu...
Jako balsamista zwłok mogę po trochu odnaleźć w sobie cechy wielu zawodów. Wynika to z różnorodności rzeczy do wykonania. Fryzjer ogranicza się do włosów, a wizażysta do makijażu. Tutaj musiałem odnaleźć się w wielu dziedzinach.
A Pan jak się odnalazł w tej rzeczywistości? Wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że istnieją balsamiści zwłok.
Wielu nie dowierza, że takie osoby jak ja w ogóle istnieją. Kojarzy się nas z czasami faraonów, mumii i niewyobrażalnego bogactwa w piramidach. Ludzie nie znają rzeczywistości, nie wiedzą, iż balsamację wykonuje się przede wszystkim z powodów sanitarnych. Przez wiele lat widziałem, jak ludzie reagują na śmierć bliskiej osoby i przeżywają stratę. Jeszcze przed momentem mogli porozmawiać z nią i przytulić się do niej, a teraz na samą myśl czują obrzydzenie. Niestety, w Polsce zwracamy uwagę tylko na aspekt duchowy śmierci, zapominając o tym fizycznym.
W takich sytuacjach pełni Pan też rolę psychologa?
Można tak to ująć, ale w wielkim cudzysłowiu. Nie podaję się za kogoś, kim nie jestem. Ja tylko spełniam swoją rolę. Owszem, są balsamiści patrzący tylko na pieniądze, ale ja tak nie potrafię. Widzę, jak ludzie reagują na widok nieprzygotowanego do pochówku ciała. Są wstrząśnięci i odczuwają jeszcze większy ból. Zabalsamowany zmarły wygląda, jakby spał i wtedy łatwiej przejść przez okres żałoby. Rodzina widzi, że zmarły leżący w trumnie nie ma cierpienia wymalowanego na twarzy. Trzeba przyznać, że jesteśmy samolubni, nie pozwalamy odejść osobie chorej na przykład na raka. Ciągle o ewentualnej stracie myślimy w kontekście „z kim pójdę na piwo”? Tymczasem dla chorych śmierć to często wybawienie, a balsamacja pozwala im odejść z godnością. W Polsce nikt nie przygotowuje bliskich na śmierć drugiej osoby. Nie wiemy, jak reagować.
Balsamacja ma pomóc żywym przyjąć do wiadomości sam proces śmierci?
Zabieg pozwala przywrócić zarys naturalności. Zmarły wygląda jak za życia, skóra nabiera kolorów, ciało jest zdezynfekowane. Nie ma możliwości zakażenia się bakteriami. Dlatego rodzina może po raz ostatni dotknąć denata, pocałować go. Nie ma nieprzyjemnego zapachu.
Ale może Pan sprawić, że zmarły będzie pachnieć malinami czy brzoskwinią?
Są takie możliwości, ale u nas to nie jest praktykowane, bo wybiega ponad przyjęte normy. Balsamacja polega na pośmiertnej kosmetyce, tuszowaniu plam opadowych, czy jak mówią ludzie - sińców. Z pomocą pompy aspiracyjnej usuwa się gnijącą krew z ciała i zamienia płynem, który powoduje wysychanie. Zmarłemu przywraca się naturalny kolor, a płyny samoistnie wywołują specyficzny zapach. Zresztą samej czerwonej pomadki mam kilka odcieni. Jeśli zmarła miała krwistoczerwoną szminkę za życia, to czemu nie ma jej mieć po śmierci?
Niektórzy boją się uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu. Chcą zapamiętać zmarłego z tej najlepszej strony i mimo wszystko obawiają się, co zobaczą w trumnie.
W większości przypadków chcemy zapamiętać zmarłego jak uśmiechał się za życia. Właśnie po to jest kosmetyka pośmiertna. To pozwala na jak najbliższe przywrócenie pierwotnego wyglądu. Oczywiście, jeśli ciało wyłowiono po kilku dniach z wody czy znaleziono w mieszkaniu, to proces gnicia mógł już wejść w fazę zaawansowaną. W takiej sytuacji można zatrzymać ten proces i nie pozwolić na dalsze zniekształcanie ciała. Wówczas zakłady pogrzebowe często odradzają ostatniego kontaktu ze zmarłym, bo nie da się nic zrobić. To jest bzdura. Zakłady nie myślą o tym jak długo można rozpamiętywać traumę po pogrzebie.
Potrafiłby Pan przyszyć głowę lub odtworzyć brakujące kończyny?
To chirurgia pośmiertna, nowa gałąź w tej branży. Pozwala na odbudowę zarysów twarzy i całkowitą odbudowę anatomiczną. Zdarza się, że na przykład po wypadku kolejowym zmarły w ogóle nie ma twarzy. Ale tę twarz można odbudować za pomocą specjalnego wosku i silikonu. Ludzie nie są tym jednak zainteresowani.
Jak długo trwa taka rekonstrukcja?
Sama balsamacja zajmuje od 1,5 do 2 godzin. Z kolei odbudowa części twarzy od 8 do 12 godzin. Kiedyś odtwarzałem twarz zmarłego przez dwa dni.
Dlaczego to takie ważne, żeby ciało w trumnie gniło z godnością?
Na samą myśl, że bliską nam osobę zjadają robaki w trumnie, robi nam się niedobrze. Po balsamacji tego nie ma. Ciało wysycha, a odpowiednie preparaty odstraszają robactwo. Po 7-10 latach ciało rozpada się w proch i pozostają jedynie grubsze kości. Balsamacja dezynfekuje, konserwuje i pozwala szybciej obnażać szczątki w grobie. Na polskich cmentarzach brakuje już miejsc, a balsamacja mogłaby skrócić o połowę czas oczekiwania na ekshumację. Zamiast 20 lat - 10. Obowiązująca od 1956 roku ustawa nie odpowiada współczesnym realiom.
Rozmawia Pan ze swoimi „pacjentami”? Modli się do nich podczas pracy?
Nic z tych rzeczy. Czasem w tle leci muzyka, ale nawet nie zwracam na nią uwagi. Jestem całkowicie skupiony na pracy. Później biorę prysznic, przebieram się i wracam do domu. Oddzielam grubą kreską pracę od życia prywatnego. Inaczej bym zwariował.
Nigdy nie czuł Pan obrzydzenia lub strachu?
Nigdy. Zastanawiałem się jedynie dlaczego ludzie czują tak wielki żal, gdy tracą kogoś bliskiego. Sam próbowałem postawić się na ich miejscu i to jest najtrudniejsze. To jest uczciwa praca i nie mam się czego bać. Zmarły krzywdy mi nie zrobi, a ja chcę mu oddać należny szacunek.
Balsamował Pan swoich bliskich?
Tak jak chirurg nie przeprowadzi operacji na kimś z rodziny, tak samo my nie dokonamy kosmetyki pośmiertnej. Przyjęło się, że robi to ktoś inny z branży.
Tak było w przypadku tragicznej śmierci mojej mamy. Zginęła pod pociągiem, gdy przechodziła przez przejście na niestrzeżonym przejeździe kolejowym. Przed nią przez tory przebiegł nastolatek, więc ruszyła za nim. Nie zdążyła.
Widziałem jak leżała pod wagonem. Przyjechałem po nią samochodem i cała scena rozegrała się na moich oczach. To był moment próby i wiedziałem, że nie potrafiłbym pracować przy zwłokach matki. Zresztą nikt by mi nie pozwolił.
Dźwiga Pan spory ciężar na swoich barkach. Rozczarowanie wykonaną przez Pana pracą może odbić się na rodzinie zmarłego i noszeniu przez nich żałoby.
Sam stanąłem po tej najtrudniejszej stronie. Rozumiem, co czują rodziny zmarłych i to samo staram się wpajać słuchaczom podczas kursów funeralnych. Dopóki nas samych nie spotka tragedia, dopóty możemy podchodzić do innych ze znieczulicą. Najważniejszy jest szacunek dla zmarłego i jego rodziny. To właśnie nam powierzono to ostatnie przygotowanie.
Człowiek odchodzi na tamten świat z należnym mu szacunkiem.
W kwestii wiary trzeba być całkowicie neutralnym. Nie wolno kategoryzować zmarłych na wierzących, ateistów, bogatych czy biednych. Każdy jest równy, każdego czeka śmierć i każdy zasługuje na szacunek. Jedynym odstępstwem od równego traktowania mogą być specjalne życzenia rodziny.
Na przykład?
Ludzie mają różne życzenia, ale wstydzą się zapytać. Często muszę ich podpuszczać.
Wstydzą się włożyć do trumny paczkę papierosów?
Dokładnie tak. Albo pytają czy to wypada włożyć ćwiarteczkę, bo zmarły lubił sobie chlapnąć. Wkładają jeszcze krzyżówki, karty, wędki, pilota do telewizora, bo ktoś ciągle patrzył w ekran. Według mnie to jest normalne. To spełnienie ostatniej woli zmarłego, dzięki której wiemy, że niczego nie brakuje.
Kiedyś przyszła do mnie pani, tuż przed pogrzebem ojca. Dwa lata wcześniej pochowała matkę i widziałem, że coś ją gryzło. Była niespokojna, ale w końcu wydusiła z siebie, że od dwóch lat nosi w torebce należącą do matki książeczkę do nabożeństwa. Była niespokojna, bo zapomniała włożyć ją do trumny. To był jej ciężar. Nie wiedziała, co ma zrobić, więc zasugerowałem włożenie książeczki do trumny ojca. Przecież jak się spotkają, to tato przekaże mamie tę książeczkę. W jednej chwili uwolniła się spod tego ciężaru.
Te porównania do Egiptu faraonów nie są do końca przesadzone. Czasami zmarłym wkładamy do kieszeni pieniądze, bo nie chcemy, żeby odchodzili biedni.
Ostatnio regularnie widzę jak rodzina wkłada do kieszeni zmarłego 2 zł, 5 czy 10 zł albo portfelik z monetami. Niektórzy dają bilet, bo przecież trzeba mieć opłacony wstęp na tamtą stronę. Wiele osób naprawdę chce wesprzeć zmarłego, a nawet nie wiedzą, że można. Moim zdaniem, zakłady pogrzebowe nie powinny doradzać tylko i wyłącznie w doborze odpowiedniej trumny, bo przecież sąsiedzi patrzą. Na pogrzebie najważniejszy jest zmarły i jego potrzeby.
Tylko, że przed pogrzebem można czuć otępienie i niezdolność do podejmowania jakichkolwiek decyzji…
… i to wykorzystują niektóre firmy. Naciągają żałobników na większe koszty dotyczące trumny czy karawanu. Są to istotne sprawy, ale proszę mi wierzyć, wcale nie najważniejsze.
Czas na refleksje przychodzi po pogrzebie. Nagle nie ma już na co czekać. Życie wypełnia pustka.
I zastanawiamy się, czy wszystko było przygotowane jak należy. Jedna z klientek przyszła do mnie i mówi, że śnił jej się syn. Pokazywał jej zegarek. Zapytała mnie, na którą rękę go założyłem zmarłemu. Odpowiadam, że na lewą. W odpowiedzi kobieta westchnęła z ulgą i mówi, że dobrze wyszło, bo we śnie ten zegarek miał właśnie na lewej ręce. Ludzie pytają też, czy ich bliski na pewno leży w danej trumnie. Po pogrzebie zaczynamy wątpić, sytuacja dociera do nas, a nie zawsze chcemy ją przyjąć.
A Pan jak chce być pochowany?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na pewno nie chciałbym, żeby włożono mi do trumny pompę aspiracyjną - praca niech pozostanie w innym świecie tak jak rozgraniczam ją teraz.
Adam Ragiel mieszka w Pomiechówku pod Warszawą. Prowadzi Polskie Centrum Szkolnictwa Funeralnego, gdzie przeprowadza kursy toalety i kosmetyki pośmiertnej, balsamacji zwłok oraz tanatopraktyki (nauka technik spowolnienia procesów rozkładu zwłok poprzez aplikację płynów konserwująco-odkażających).