
„Pan przy fortepianie” rzadko pojawia się w pełnym blasku scenicznych, czy telewizyjnych jupiterów, jeśli nie jest światowej sławy solistą. Kompozytorzy i akompaniatorzy zwykle pozostają w cieniu wykonawców, ale bez tych pierwszych nie byłoby tych drugich. Związki pomiędzy nimi to nie tylko praca. Jacek Abramowicz był „panem przy fortepianie”, ale bez fortepianu był także przyjacielem, mentorem, ojcem i najlepszym kolegą nie tylko lubelskich artystów. Był.
Bo właśnie od nas odszedł i teraz na pewno uczestniczy w jakimś niebiańskim „jam session”, bo bez muzyki nie wyobrażał sobie życia.
- No i widzisz, co mi zrobił? - wita mnie w tym smutnym czasie żona Jacka, Danuta Abramowicz. - Nikt nie brzdąka i nie zapisuje nut, nie słychać wiertarki, nie mam komu powiedzieć kto dzwonił, mieliśmy robić remont, a on sobie umarł.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień