Jacek Boniecki: Mazowsze zawsze będzie modne [ROZMOWA]
Z Jackiem Bonieckim, dyrygentem i dyrektorem zespołu Mazowsze, rozmawia Gabriela Pewińska.
Legendarne Mazowsze kolejny raz odwiedza Kaszuby. Czy to z miłości do tych stron szefa zespołu?
(śmiech) Jeszcze wcześniej, gdy byłem kierownikiem muzycznym Mazowsza, chciałem, by zespół koncertował także w tych stronach, gdzie mieszkam i gdzie czuję się doskonale. W ciągu ostatnich dwudziestu, trzydziestu lat Mazowsze nie za często bywało na Wybrzeżu, a jeszcze rzadziej na Kaszubach. Gdy objąłem dyrekcję, postanowiłem to zmienić. Jak widać, z powodzeniem. Publiczność na Wybrzeżu nam dopisuje. A to jest dla nas najważniejsze.
Na brak widzów Mazowsze chyba nigdy nie narzekało.
To prawda, ale teraz, po latach czujemy ogromną sympatię publiczności dla zespołu, ten podziw dla tego, co robimy, jeszcze mocniej niż kiedyś. Jestem dumny, że jako - choć ledwie od roku - dyrektor tego zespołu mogę powiedzieć, że „moje Mazowsze” gości coraz częściej nie tylko na Kaszubach, ale i w Trójmieście! Niedawno występowaliśmy przecież w hali Gdynia Arena, gdzie oklaskiwały nas tłumy. A potem w Szymbarku, gdzie przyszły na spotkanie z nami dziesiątki wzruszająco życzliwych ludzi. Czuliśmy się tam niezwykle rodzinnie. Czuliśmy, że chcą nas tam widzieć. Już wiemy, że mamy w tych stronach swoich wiernych fanów. Jesteśmy tam, można powiedzieć, na swoim miejscu.
Każdy wyjazd na tournée to w przypadku Mazowsza ogromne przedsięwzięcie logistyczne. Bo przecież Mazowsze to prawie 150 artystów, tysiąc pięćset kostiumów, osiem ton bagażu… Wszystkich zakwateruje Pan w swoim domu w Borkowie?
(śmiech) Nie dałoby rady, ale dzięki życzliwości naszych kaszubskich przyjaciół znajdzie się dla nas godne miejsce w okolicach Szymbarka. A jedziemy tam kolędować! Jak to mamy w zwyczaju przed świętami od lat - kolędujemy po Polsce w najróżniejszych miejscach! W sobotę wystąpimy w kościele w Szymbarku. Towarzyszy nam w tej trasie chór, orkiestra - łącznie około 80 osób - plus oczywiście cała ekipa techniczna, która dostosuje piękno głosów do akustyki świątyni.
Nie wiem, jak było kiedyś, ale teraz pewnie kaszubskich piosenek w repertuarze ma Mazowsze bez liku?
Mazowsze szczyci się od dawna swoją pięknie opracowaną suitą kaszubską. Gdy dyrygowałem koncert w naszej obecnej siedzibie, blisko Pruszkowa, to właśnie graliśmy materiał kaszubski. To wyjątkowa kompozycja z przepiękną choreografią i dźwiękami kaszubskich instrumentów. Ale myślę, że powinniśmy jeszcze włączyć do repertuaru którąś z kaszubskich piosenek, w oryginale. Dlatego na wiosnę musimy ostro wziąć się do roboty! Warto, nieustannie, podkreślać piękno tego wyjątkowego języka.
Rozumiem, że dyrektor zespołu intonuje każde kaszubskie śpiewanie?
Oczywiście! (śmiech) Bardzo się muszę starać, bo jestem Kaszub trochę… napływowy. Język to piękny, melodyjny, ale też bardzo trudny. Warto jednak szkolić się w tej mowie, warto ją znać.
Jako dyrektor ma Pan wielkich poprzedników, założycieli zespołu - Mirę Zimińską i Tadeusza Sygietyńskiego. Kontynuuje Pan tradycję czy robi Pan rewolucję?
Gdy w 1997 roku zmarła Mira Zimińska, zespół Mazowsze koncertował w Stanach Zjednoczonych. Nie było szans, by zdążyli na pogrzeb. Smutna sprawa, ale - co niezwykłe -przypadek sprawił, że to ja żegnałem Mirę Zimińską! Byłem wtedy szefem muzycznym w Teatrze Roma w Warszawie. Zatrudnił mnie Bogusław Kaczyński, który był wielkim przyjacielem Miry. Towarzyszyłem mu przy jej pożegnaniu. Jak to los się dziwnie plecie…
Po jej śmierci Mazowsze nie miało należytego wsparcia. I to pod każdym względem. Zabrakło tej indywidualności, wspaniałej postaci, jaką była Mira. To ona, dzięki ogromnej dyscyplinie, konsekwencji, gigantycznej pracy i wrodzonej wrażliwości nadała temu zespołowi właściwy kształt i energię. Jej osobowość, charyzma otwierały wszystkie drzwi! Zawsze dopięła swego, czy to w kwestii wyjazdów zagranicznych, czy funduszy na rozwój zespołu. Wszyscy szanowali Mirę Zimińską i zespół, który był jej dzieckiem. Z jej śmiercią wszystko się skończyło. Nie było już nikogo, kto tak umiałby walczyć o ten zespół. Mazowsze niebezpiecznie chyliło się ku upadkowi. Dopiero kilka lat temu mój poprzednik rozpoczął gruntowną reformę, zapraszając i mnie do współpracy. Wykonaliśmy tytaniczną pracę, którą teraz kontynuuję. Co istotne, jestem po Tadeuszu Sygietyńskim pierwszym dyrektorem - dyrygentem.
Już w 2018 roku jest 70 rocznica powstania Mazowsza. Przy tej okazji przeglądamy wszelkie dokumenty, okazuje się, że Sygietyński szalenie zwracał uwagę na stronę muzyczną zespołu. Dał podwaliny wszystkiego, z czego Mazowsze słynęło później. To najpierw on, a dopiero po jego śmierci Mira, tchnął w to dzieło ducha, komponując dziesiątki utworów, które stanowiły przez te wszystkie lata podstawę programu. Stworzył fundament, na którym można było budować wszystko. Dziś wracamy do partytur Tadeusza Sygietyńskiego. Powiększyłem, jego wzorem, orkiestrę. Ale też inicjujemy nowe formy. Sięgamy na przykład po muzyczną literaturę klasyczną, choćby pierwszą operę narodową „Krakowiacy i Górale”. Zresztą Mira Zimińska chciała, by Mazowsze rozwijało się w różnych kierunkach. Gromadziła nawet instrumenty muzyczne baroku i klasycyzmu, marząc o stworzeniu kapeli dworskiej, na co nie dostała jednak zgody. Ja staram się wyważyć proporcje, nie bać się nowych wyzwań, jednocześnie nie niszcząc tego, co jest podstawą tego zespołu.
Spotkał Pana zaszczyt. Kontynuuje Pan marzenie, które zrodziło się w czasie wojny, w trudnym czasie.
Każde prawdziwe arcydzieło przetrwa wieki. Czym jest zjawisko, które narodziło się w marzeniu Miry i Tadeusza, jeśli nie arcydziełem? Przełożyli język folkloru na język międzynarodowy. Znawcy oburzają się, że to nie jest folklor, a jedynie stylizacja. Oczywiście, że tak! Mira i Tadeusz tworzyli sztukę, nie interesował ich przekaz wprost. Na tym polega geniusz tego zespołu. Wszystko tu, od muzyki po kostiumy, nie jest „cytatem”, ale wyrazem autentycznej inspiracji artystycznej. Dziełem sztuki, które potrafi otworzyć się na różne kultury, które może wejść nie tylko pod strzechy, ale i na salony. To jest esencją Mazowsza.
W dawnych latach dostać się do Mazowsza to była nobilitacja! Dziś też jest moda na Mazowsze?
Na pewno, choć przecież czasy się zmieniły. Kiedyś na jedno miejsce miało chrapkę sto osób, ale Mazowsze było wtedy jedną z nielicznych instytucji kultury, która dawała swoim członkom nobilitację tak finansową, co artystyczną, dodatkowo umożliwiając podróże po całym świecie! Dziś takich możliwości Mazowsze nie ma, ale chętnych, by do nas dołączyć, wciąż przybywa. To kwestia pewnego trendu ostatnich lat, powrotu do tego, co narodowe, do tradycji, także tej związanej z folklorem. Ludzie na naszych koncertach płaczą! Ze wzruszenia! Nasza muzyka buduje w nich poczucie, że żyją w wyjątkowym kraju. Mazowsze to piękno, które łączy Polaków. Poza tym jest moda na folklor! Motywy ludowe pojawiają się na torebkach, bluzkach, talerzach, przy uczelniach powstają amatorskie zespoły ludowe. To jest cała armia ludzi! Dlatego wracamy, nie tylko do tych, co nas pamiętają sprzed lat. Także do młodych.
Idea piękna, ale w Mazowszu najpiękniejsze zawsze były dziewczyny!
To się nie zmieniło! Uroda dziewcząt z Mazowsza to od zawsze wielki atut zespołu. To była obsesja Miry Zimińskiej, by trafiały do Mazowsza wyjątkowo piękne panny. I miała rację! Nawet jak któraś z kandydatek umiała śpiewać, a urodą nie grzeszyła, nie została przyjęta. Mazowsze to miało być piękno w każdej postaci! I dziś staramy się trzymać formę. Przede wszystkim jednak marzę o tym, by Mazowsze stało się zespołem narodowym, de facto nim jest, ale niestety formalnie nie. Chciałbym, by statut Mazowsza był taki, jak niezmiennie postrzega nas publiczność. Ta kaszubska i ta na całym świecie, nie tylko polonijna. Wszystkim udowodnimy, że Mazowsze to jest zjawisko. Bo jest!