Jacek Cygan: Artyści piosenkami odnawiają dusze
- Generalnie piszę do muzyki i to ja muszę odczytać, o czym jest ta muzyka, i połączyć to z duszą artysty. Poprzez piosenkę stworzyć postać, jego wizerunek, który nie pozostawi ludzi obojętnymi - o swoich piosenkach i twórczości mówi Jacek Cygan.
Jak to się stało, że zmonopolizował pan polską scenę muzyczną?
Nie wydaje mi się, że tak jest.
Ponad 80 procent piosenek, które są emitowane w stacjach radiowych, jest pana autorstwa.
Nie, nie! Może tak było kiedyś, na przełomie lat dziewięćdziesiątych. Ale dzisiaj to już nie jest prawdą. Dzisiaj radia generalnie puszczają młodych wykonawców. Wystarczy sprawdzić playlisty, aby się o tym przekonać. Oczywiście, ja mam ten zaszczyt i honor, że udało mi się z przyjaciółmi stworzyć piosenki tak zwane ponadczasowe, evergreeny, które ciągle żyją. To jest ten mój, jak gdyby uśmiech losu. I z tym się mogę zgodzić. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy, bo te piosenki nie tylko ciągle są żywe na antenach radiowych, ale też żyją wśród ludzi. Przychodzą do mnie ludzie po koncertach czy spotkaniach autorskich w bibliotekach i dzielą się ze mną wrażeniami. Opowiadają, jak przy tej to piosence się poznali…
… przy tej zakochali…
A przy piosence „Dotyk” spędzili wspólnie pierwszą noc (śmiech).
Mówią o panu „Pierwszy tekściarz III RP”, „Ojciec polskiej piosenki”. Jak pan to traktuje?
Traktuję to jako życzliwość. Trochę jak żart. Ta sława jest bardzo niewymierna.
To bardzo skromne podejście.
Podobno. Mówię to nie tylko ze skromności. Gdybym brał to na poważnie, to ten „balonik próżności” mógłby zabić we mnie potrzebę dalszego tworzenia czy też dalszego szukania. Uważam, że piosenka to jest tak piękny rodzaj twórczości, że ciągle można odkrywać coś nowego. Ostatnio w Bydgoszczy, podczas festiwalu pamięci Andrzeja Zauchy, miałem swój wieczór autorski. Przyszło około 200 osób; czytałem swoje wiersze, a na koniec chciałam tej publiczności zrobić przyjemność i poprosiłem, aby zaśpiewali refren piosenki, której nie znali. Powstała tak, że do mojego wiersza „Niebuszko” (czyli małe niebo) muzykę napisał Staszek Soyka. To tak pięknie wypadło, że ci ludzie nie chcieli przestać śpiewać, wołali: „Jeszcze, jeszcze!”. Piosenka pochodzi z teatralnego spektaklu, którego premiera odbyła się w marcu tego roku w Teatrze STU w Krakowie, a który nazywa się „Błękitne krewetki”. I tam właśnie ta piosenka, obok innych, zaczęła swoje życie.
Jest pan, jak Jan Kiepura, chłopakiem z Sosnowca; tam się urodził i wychował. Zastanawiam się, czy w Sosnowcu istnieje jakiś gen muzyczny, który niektórzy mają szczęście dziedziczyć?
W Sosnowcu urodził się też Władysław Szpilman, wspaniały kompozytor, który był pierwowzorem postaci bohatera filmu „Pianista” nagrodzonego Oscarem. Być może więc Sosnowiec ma jakiś walor uwrażliwiania ludzi. Dodam, że udało mi się jeszcze przed śmiercią pana Władysława Szpilmana spotkać z nim i porozmawiać. Opowiadał mi o przedwojennym Sosnowcu, o tradycjach swojej rodziny. Powiedział mi wtedy: „Drogi krajanie! Już pewnie nic razem nie napiszemy, ale miło będzie, jeżeli przeniesie pan tę moją historię dalej”. Dzięki niemu wiem, co się w Sosnowcu działo przed wojną.
Ma pan spory elektorat. Pana piosenki uwielbiają pokolenia 40-latków, 50-latków i 60-latków plus. Pisze je pan dla znakomitych artystów. Jak to się robi? Pan ich wszystkich zna? Czy oni po prostu się do pana zgłaszają?
Autor tekstów piosenek, inaczej mówiąc tekściarz, to jest taki gość, który siedzi w domu i czeka na telefon. Nie jest tak, że ja się komukolwiek narzucam swoją osobą.
Albo, że pan sobie to wychodził?
Nie chodzę po Placu Defilad i nie wołam, że jestem wspaniały i piszę piosenki. Oni muszą się do mnie zwrócić. Oczywiście od czegoś to się zaczęło.
Od studiów.
Wywodzę się ze środowiska piosenki studenckiej, miałem grupę „Nasza Basia Kochana” złożoną z muzykujących przyjaciół; raczej była to działalność niszowa.
No, niezupełnie, wygraliście Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie, który miał wtedy dużą rangę.
Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie to, że Grażyna Łobaszewska zaśpiewała naszą piosenkę „Za szybą”. (Jacek Cygan śpiewa): „Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę, więc nie dzwoń do mnie, kiedy będę stara”. Zaśpiewała pięknie. Potem zaczęli się do mnie zwracać inni wykonawcy i kompozytorzy. Kamieniem milowym była piosenka „Jaka róża, taki cierń”. Wtedy zadzwonił do mnie kompozytor Włodzimierz Korcz i powiedział; „Jacku, jest młoda, zdolna dziewczyna. Nazywa się Edyta Geppert. Masz trzy dni na napisanie piosenki”. Tak się zaczęło. I to się rozszerzało - coraz więcej osób, wspaniałych, utalentowanych zwracało się do mnie i połączyło nas coś więcej niż praca. To była pewna bliskość emocjonalna.
Pisząc piosenkę bardziej zastanawia się pan nad tym, kim ta osoba…
…będzie na scenie, tak.
Na scenie i w piosence. Co takiego jest w tych tekstach, że zdobyły one tak szaloną popularność? Można rzec, że my mówimy tymi tekstami. Są poetyckie, mówią o rzeczach, które ludzi interesują. Jest w nich miłość, są życiowe tragedie. Ciekawa jestem, jakby pan je zdiagnozował.
Zdiagnozowałbym w taki sposób, że te teksty tworzą na scenie prawdziwą osobę. Prawdziwą kreację artysty, który wychodzi, staje przed publicznością i ma w tych moich „wyrazach” argumenty do rozmowy z ludźmi. Ma siłę, bo jest w tym wiarygodny!
Łapię się na tym, że dla mnie to wręcz nie do uwierzenia, że te piosenki pisze jeden facet, a śpiewają je tak różnorodni artyści i wszyscy są bardzo prawdziwi w tym, co śpiewają. Wyjdzie Edyta Geppert i ja jej wierzę, kiedy śpiewa „Jaka róża, taki cierń”. Wierzę w to, co śpiewa Andrzej Zaucha czy Stanisław Soyka…
…albo Grzegorz Markowski, kiedy wyjdzie i zaśpiewa „Wszystko ma swój czas i przychodzi kres na kres”. Idąc dalej: wyjdzie Grażyna Łobaszewska i zaśpiewa „Czas nas uczy pogody”, czy Ryszard Rynkowski i zaśpiewa „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja” czyli „Wypijmy za błędy”. No i wyjdzie Edyta Górniak i zaśpiewa „To nie ja byłam Ewą”. Mógłbym tak w nieskończoność…
Na dodatek jest pan jak ten wieszcz, który wieszczy, bo nigdy wcześniej polska piosenka nie dała takiego ognia, jak „To nie ja byłam Ewą” na Eurowizji w 1994 roku.
Powtórzę, że siła tego przekazu polega na tym, że te piosenki są o nich, że w momencie, kiedy ci moi artyści wychodzą na scenę, to nie tylko publiczność ma dreszcze, ale i ja je także odczuwam. Wiem, że dobrze wykonałem robotę, bo w gruncie rzeczy to nie ja jestem tu ważny. Ważna jest ich kreacja na scenie. Ja ich wyposażyłem w te możliwości, w ten tekst, który daje im taką moc.
Nie chciał pan po sukcesie w 1994 roku przeskoczyć siebie i zamiast być „prawie pierwszym”, napisać piosenkę, która faktycznie zdobędzie pierwsze miejsce na Eurowizji?
To był, niestety, albo i „stety” - mówię o drugim miejscu Edyty Górniak - nieszczęśliwy przypadek, ale w rezultacie może szczęśliwy? Ona na próbie generalnej część piosenki zaśpiewała po angielsku. Nie wolno było tego robić, a my o tym nie wiedzieliśmy. Kilka krajów nas zdyskwalifikowało i nie dostaliśmy od nich żadnych punktów. To spowodowało, że piosenka zajęła drugie miejsce. Ale wydarzyło się coś innego. Kiedy Edyta skończyła śpiewać, zeszła ze sceny i weszła do tak zwanego „green roomu”, czyli do miejsca, gdzie siedziały występujące ekipy, to wszyscy wstali. Zrobili jej trzyminutową owację. Według tych artystów, twórców, piosenkarzy, to Edyta moralnie wygrała Eurowizję. Nie wiem, czy to nie było ważniejsze niż to nominalne pierwsze miejsce. Dla mnie było to ogromne przeżycie.
Długo się pan „bujał” z tą piosenką, poprawiając ją nieustannie przez dwa tygodnie. Kto wie, gdyby nie deadline, to może do dziś by pan jej nie skończył (śmiech).
A pani zrobiłaby inaczej? Oczywiste, że zrobiłaby pani tak samo.
No pewnie. Gdyby nie deadline, pewnie nie opublikowałabym żadnego wywiadu.
Wtedy Polska pierwszy raz jechała na Eurowizję. A ja ten festiwal oglądałem od dziecka. I nagle spełnia się moje marzenie. Dlatego tak się w tym pisaniu zakręciłem, że nie wiedziałem, gdzie północ, a gdzie południe (śmiech).
Jak było z tekstem tej piosenki? Chodził pan wokół Edyty Górniak, jak ten lisek koło drogi i kombinował, jak zobaczyć, co ma środku?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień