Jacek Cygan: - Bywa, że nie poznaję własnej piosenki
Jacek Cygan, autor tekstów piosenek, napisał ich już 1500. To między innymi słowa do „Jestem kobietą”, „Jaka róża, taki cierń”, „Wypijmy za błędy”...
Jeśli muzyka już powstała, a w pana przypadku to 90 procent przypadków, fraza gotowa, klimat też, napisanie tekstu nie wydaje się trudnym zadaniem…
Jeśli nie ma muzyki i nie ma frazy, a także obowiązku zmieszczenia się w ograniczonej liczbie sylab, napisanie piosenki jest łatwiejsze. W przeciwnym przypadku zadanie balansuje na pograniczu ekwilibrystyki. Powiedzmy, że szlagwort ma cztery sylaby, a często kompozytorzy, korzystając z anglosaskich wzorców, tak właśnie piszą. Dopiero wtedy jest trudno!
Co sprawia, że oba segmenty - i muzyka, i przesłanie wyrażone słowami - sklejają się w integralną całość?
Decyduje wykonawca. Piszę piosenkę nie dlatego, żeby się popisać metaforą czy elokwencją. Moim celem jest stworzenie poprzez słowa postaci, która ją odtworzy. Kiedy piosenkarz wyjdzie na scenę, ludzie muszą go zrozumieć. Musi mieć charakter, wzruszyć, rozbawić, wprowadzić jakieś napięcie.
Zdarzają się sytuacje, kiedy warstwa słowna i muzyczna się rozjeżdżają?
Owszem, szczególnie gdy zgłaszają się młodzi wykonawcy, którzy uważają, że mój tekst stanie się dla nich startem do kariery.
Zawsze pan wie, kto będzie śpiewał?
Zawsze. Nie jestem okienkiem na poczcie, które obsługuje wszystkich. Wiem, dla kogo piszę, ale zdarzają się także większe teksty, pisane bez znajomości nazwiska wykonawcy. Ostatnio napisałem sztukę na dwie aktorki, z piosenkami. Teatr Ateneum ją przyjął, trwa wstępny etap naboru wykonawczyń. Akcja toczy się w garderobie, z której korzystają dwie aktorki: starsza gra Gertrudę, młodsza - Ofelię. Rozważamy wariant, że starszą zagra Magda Zawadzka, młodszą Joanna Kulig.
Ma pan zwyczaj wzywania wykonawców na dywanik…
Muszę ich bliżej poznać. Przegadać noc, wypić wino, popatrzeć w oczy.
Spotkanie z Mieczysławem Szcześniakiem, po jego długiej podróży, rozpoczęło się od kąpieli.
To prawda, skorzystał z mojej wanny. A zanim powstała pierwsza linijka „Wypijmy za błędy”, z Ryszardem Rynkowskim przegadaliśmy wiele godzin. Rozmowa to nieodzowna część procesu twórczego.
Ryszarda Rynkowskiego, prosto z ulicy, w prochowcu, zastanawiającego się „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja”, wymyślił pan od początku do końca.
Kiedy przyszedł do mnie z propozycją nawiązania współpracy, właśnie odszedł od Voxów, gdzie występował w białym garniturze. Zależało mi, żeby stworzył nową postać. Poczytuję sobie za wielki honor, że mogłem napisać pierwsze piosenki dla Edyty Geppert - „Jaka róża, taki cierń”, Mieczysława Szcześniaka - „Przyszli o zmroku”, Edyty Górniak - „To nie ja byłam Ewą”.
Wykreował pan Geppert starszą, niż była w rzeczywistości, bardziej dramatyczną…
Dla mnie od pierwszego wejrzenia miała ten dramatyczny potencjał. Ale po raz pierwszy nie zobaczyłem wykonawcy na żywo, ale na kasecie wideo z recitalu dyplomowego. Przywiózł mi ją kompozytor Włodzimierz Korcz.
Etap „diagnozowania” piosenkarza można porównać z pracą psychologa.
Ma pani rację, coś w tym jest. I mimo upływu lat, pod tym względem nic się nie zmieniło. Nie tak dawno pojawiła się u mnie Sylwia Grzeszczak, której nie znałem, i też musiałem ją posadzić, poczęstować kawą.
Żona nie ma pretensji o te kawy?
Nie, czasami pijemy we trójkę. Pamiętam, jak przyszła Edyta Górniak, już po sukcesach w „Metrze”. Pierwsze spotkanie osobiste było niezwykłe. Edyta przyniosła na moje urodziny obchodzone na Starym Mieście w Warszawie zrobiony przez siebie torcik z jedną świeczką. I odśpiewała „Happy birthday to you” w magiczny sposób. A kiedy poznałem ją bliżej, wiedziałem, że jeżeli ktoś jest tak strzelisty, tak zdeterminowany i bezkompromisowy, można mu napisać „Zanim w popiół się zmienię, chcę być wielkim płomieniem”.
Utwór jest przykrojony do wykonawcy. Ale co się dzieje, kiedy ten się zmienia? Piosenkę „Jaka róża, taki cierń” po Geppert śpiewała Alicja Majewska.
Powiem nieskromnie, że kiedy Alicja Majewska wygrała tym utworem festiwal na Kubie, potwierdziła jego potencjał. Gorzej, jeśli piosenkę przeznaczoną dla mężczyzny śpiewa kobieta. Chociaż… W Teatrze Polskim w Warszawie grany jest spektakl, w mojej reżyserii i z moim udziałem, „Życie jest piosenką”, między innymi z Joanną Trzepiecińską i Andrzejem Sewerynem. I tam Seweryn śpiewa ze mną piosenkę „Łatwopalni”, którą w oryginale wykonywała przecież kobieta - Maryla Rodowicz. I robi to wspaniale. Jest cudowne napięcie, stwarza wielką kreację. To dowód, że piosenka nie uzależnia się od płci.
Pisząc polski tekst do „Emmanuelle”, starał się pan zachować melodię języka.
„Emmanuelle” zastąpił „Mały elf”. Halina Frąckowiak powiedziała: „Nie chodzi mi o tłumaczenie, chciałabym zaśpiewać, bo to bardzo piękna melodia. Po prostu napisz ładną historię”. Wymyśliłem ją z Paryżem w tle.
Z kim współpracuje się panu najlepiej?
Różnie to można mierzyć. M.in. liczbą wspólnych piosenek. Najwięcej napisałem dla Ryszarda Rynkowskiego, jako kompozytora - dla Jurka Filara. Od piosenki tak zwanej studenckiej, od grupy Nasza Basia Kochana zaczynałem i to źródło wciąż dla mnie bije. Świetnie mi się współpracowało z kompozytorami, którzy pisali piękne melodie, jak Seweryn Krajewski, Włodzimierz Korcz, Krzesimir Dębski, Elżbieta Adamiak, Darek Kozakiewicz. Tworzyć z Darkiem to sama przyjemność, zwłaszcza gdy potem śpiewa Grzegorz Markowski. Niedawno odbyła się premiera singla Perfectu „Ludzie niepowszedni”, piosenki, którą napisałem tuż po śmierci Marii Czubaszek. Mówi o takich ludziach jak ona. Strawestowałem zdanie, które często powtarzała: „Życie jest zbyt piękne, aby żyć normalnie”.
Dobra piosenka to ta...
... która ma jakiś ciekawy motyw i logiczny porządek. Trzy minuty - tyle średnio trwa - to bardzo niewiele, ale jednak są kompozytorzy potrafiący w melodii zawrzeć dzieło sztuki. Praca zespołowa, sposób połączenia tekstu z muzyką plus osobowość wykonawcy przynoszą czasem efekt magiczny.
Bywa że mijają miesiące, zanim uda się panu dopasować słowa do melodii...
Nie potrafię tego wytłumaczyć. Czeka się tygodniami, myśli się, pracuje - nic. I nagle spada to na człowieka. Jonasz Kofta mówił: „Spadło to na mnie jak pijany kominiarz”.
W swoim zawodzie jest pan mistrzem. Decyduje rutyna?
Każdą piosenkę piszę jak pierwszą. Za każdym razem działa inna emocja, jest przecież inna melodia, inne podziały, wykonawca.
Jak wytłumaczyć zalew piosenek sprzecznych z zasadami języka polskiego?
Nie do mnie to pytanie. Nie wiem.
W piosence Michała Szpaka, tej z Eurowizji, trudno doszukać się głębi.
No ale zaśpiewał z wielką emocją. A co do samej piosenki, to nie jest polska, a taka być powinna. Firmy fonograficzne dysponują pulą utworów z Zachodu, np. ze Szwecji, my to nazywamy „szwedzką mielonką”. Młody polski wykonawca, który za wygraną w talent show może nagrać płytę, musi wybrać z tej puli. Jeśli mu to nie odpowiada, do nagrania nie dojdzie. Szwedzi mają tantiemy z polskiego rynku. Od lat rozwijają ten nurt biznesu, tzw. publishing, czyli bank utworów.
W pana ocenie - powołuję się na książkę „Życie jest piosenką” - nie pada słowo krytyki pod adresem kogokolwiek z piosenkarzy.
Ostatnio przeczytałem w Onecie: „Wyśmiano Nataszę Urbańską. Ubaw po pachy”. Z treści artykułu wynikało, że tak naprawdę nie było ku temu powodów. A poza tym - co to za język? Chodzi o to, by zaintrygować czytelnika, żeby ten zechciał kliknąć. Ja tych moich kompozytorów i wykonawców lubię i cenię, bo podjęli się ryzykownego zadania.
Lubi pan nawet wówczas, gdy gwiazdorzą?
A może nie gwiazdorzą? Byłem świadkiem, kiedy Edyta Górniak, niedługo po debiucie, weszła do garderoby w amfiteatrze w Zielonej Górze. Po ścianie spływała woda, pomieszczenie oświetlała jakaś nędzna lampka. „Przepraszam - powiedziała - umówiliśmy się, że będzie lustro, blat na kosmetyki, kawa, herbata, zimne napoje”. „Gwiazda się znalazła!” - oburzyła się organizatorka koncertu. 90 procent artystek powiedziałoby „No dobra, jakoś sobie z tym poradzę”, a Edyta chwyciła walizkę i wyszła. Koncert się nie odbył. Potem napisano, że gwiazdorzy.
Może tych, którzy ferują sądy, a ledwo wiążą koniec z końcem, gorszą niebotyczne honoraria za pracę - ich zdaniem - lekką i przyjemną?
Niechby nieustannie pozostawali podostrzałem mediów. Niechby spróbowali dzisiaj zagrać w Szczecinie, a jutro w Przemyślu, niezależnie od tego, czy byliby zdrowi, czy chorzy, czy byłby piątek, czy niedziela. Widziałem Zbyszka Wodeckiego bardzo chorego. Śpiewał ze względu na ludzi, którzy kupili bilety.
Potrafi pan zaśpiewać swoje piosenki?
Potrafię. I lubię.
A wymienić 1500 tytułów, które wyszły spod pańskiego pióra?
Nie. Niektóre gdzieś się pogubiły. Ostatnio jadę samochodem, Lora Szafran i Mietek Szcześniak śpiewają „Moją magię”, słyszę wstęp: „Świetny!” - stwierdzam. Nie poznałem własnej piosenki.