Jacek Cygan wie, na czym polega zabawa, która nazywa się życie
Plan był taki: jeden z nich miał być inżynierem, zdał nawet na wydział cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej, a drugi miał zdobywać olimpijskie laury w kajakarstwie, nawet nieźle mu szło na treningach. Nic nie poszło zgodnie z planem, ale nikogo to nie martwi. Jacek Cygan opowiada, czym muzyka jest dla niego. I wspomina, że dla Andrzeja Zauchy była wszystkim.
Od śmierci Andrzeja Zauchy minęło 28 lat. Festiwal jego pamięci, w którego przygotowanie się pan włącza, niebawem odbędzie się w Bydgoszczy już po raz 11. O udział w koncercie finałowym walczą młodzi artyści z całego kraju. Co takiego miał w sobie Andrzej Zaucha, że nie chcemy i nie potrafimy zapomnieć o jego utworach?
Śpiewanie było dla niego całym życiem. Nie da się tego jasno określić, wytłumaczyć komuś, kto patrzy z boku. Powiem tak: pochodzimy z Jędrkiem z tego samego świata. Tak samo rozumieliśmy pojęcia: piosenka, estrada, sztuka wokalna. Otaczali nas ci sami ludzie, ci, dla których śpiew, gra, układanie tekstów nie były tylko kaprysem, a po prostu kawałkiem życia, ważnym kawałkiem.
Muzycy, którzy właśnie teraz robią karierę, patrzą już na te sprawy inaczej?
Dziś wielu młodych artystów ma już inne spojrzenie. Dla Jędrka śpiewanie było sensem życia, kiedy występował na scenie, był w swoim żywiole, dlatego uwielbiał śpiewać na żywo i mniej czasu chciał poświęcać pracy w studiu - z grupą Dżamble wydał tylko jedną płytę „Wołanie o słońce nad światem”. Andrzej Zaucha uwielbiał pracować z najlepszymi muzykami jazzowymi, na przykład z Michałem Urbaniakiem.
A jednak z Andrzejem Zauchą macie tylko dwie wspólne piosenki: jedna zaginęła…
Przeczytaj dalszą część rozmowy
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień