Jacek zastąpił Jacka. Jaki z tego będzie placek?
Wyjechał trochę człowiek na urlop, a tu od razu zadymka. Uczciwie przyznaję - nie spodziewałem się, że straci pracę Jacek Gajewski. Przynajmniej jako menedżer drużyny Get Wellu. I choć nie działo się to w minionym tygodniu, to jednak kilka słów temu zdarzeniu z mojej strony się należy.
Gajewskiego wziął właściciel klubu Przemysław Termiński, podobnie jak wcześniej zrobił to Roman Karkosik. Czyli - ludzie znający się na żużlu średnio lub wcale oddali sportową władzę w ręce fachowca. Wydawało się to logiczne.
W pierwszym sezonie pod władzą duetu Termiński - Gajewski drużyna wypadła średnio. To znaczy - dziś pewnie tęsknimy za czwartym miejscem, ale ekipa z Łagutą (Griszą, nie wiadomo, czy „doładowanym” meldonium, ale chyba nie, bo Adrian Miedziński wspominał mi, że kiedyś wezwano ich na kontrolę antydopingową razem i nic nie wykazała), Holderem, Doylem, Miedzińskim, Gomólskim, Przedpełskim i Fajferem mogła pokusić się o coś więcej. Ale jakoś to przeszło, bo przed sezonem ostrożnie mówiono w klubie, że celem jest awans do play off. I ten cel został zrealizowany. Więc - niby - wszystko pozostało w jak najlepszym porządku, choć jakiś niedosyt był.
Ale przed kolejnym sezonem Przemysław Termiński już mówił, że celem jest zdobycie złota, a nie sam udział w play off. Brakowało niewiele - drużyna zdobyła srebro. Wprawdzie w rundzie zasadniczej bywało różnie (u siebie - rewelacja, komplet zwycięstw, na wyjazdach przeważnie na tarczy), ale udany, prestiżowy półfinał z Falubazem dał dużo satysfakcji. Zwłaszcza dobre zmiany w rewanżu w Zielonej Górze dały Gajewskiemu wzmocnienie autorytetu. Wprawdzie finału z gorzowianami (tym razem w rewanżu tak udanych zmian nie było, ale przede wszystkim chyba zadecydował stan toru) wygrać się nie dało, lecz srebrny medal, zwłaszcza po przeciętnej rundzie zasadniczej, niemal wszyscy uznali za sukces. A dodajmy, że tym razem skład nie był do końca autorski w przypadku menedżera - w zakontraktowanie Martina Vaculika mocno - z własnej inicjatywy - włączyli się sponsorzy (Gajewski był wówczas o krok od rezygnacji). Jak się później okazało - ze strony sportowej ta decyzja była pomysłem trafionym średnio, ze strony strategicznej - wręcz niewypałem, bo Vaculik przed obecnym sezonem dość późno poinformował, że jednak woli Gorzów niż Toruń.
I tu zaczął się dramat. Koncepcja składu na sezon 2017 legła w gruzach. Gajewski chyba znowu dostał wolną rękę i musiał kombinować na ostatnią chwilę. Kontraktu Grzegorza Walaska nie rozumiałem (mogę przypomnieć, co pisałem u progu sezonu) i nie rozumiem do dzisiaj. Z zaangażowaniem Michaela Jepsena Jensena Gajewski zaryzykował, i - to trzeba mu oddać - w tym przypadku, skubaniec, trafił. Natomiast jeśli chodzi o Daniela Kaczmarka... Hm... Pewnie, podobnie jak menedżer, spodziewałem się o wiele więcej. Do dziś indywidualny mistrz Polski juniorów z poprzedniego sezonu ma na koncie pokonanie w tym roku JEDNEGO (!) seniora drużyny przeciwnej. W jedenastu meczach! Wybrańcem jest Nicki Pedersen, w przegranym przez nas meczu 44:46 w Toruniu. Po prostu tragedia. Igor Kopeć-Sobczyński też pokonał raptem jednego seniora (Piotra Pawlickiego). Norbert Krakowiak, mimo dużego talentu, raczej psychicznie do startów w ekstralidze się nie nadaje, Marcin Kościelski, podobno, nie ma dobrego sprzętu, a innych kandydatów do jazdy nie ma. Dramat polega na tym, że ktokolwiek z młodych jeździ w Toruniu, marnuje swój talent.
Gajewski dostał propozycję pozostania wiceprezesem klubu, ale z niej zrezygnował. Nie dziwię się mu, pewnie postąpiłbym tak samo. Ciekawe, czy następny właściciel też najpierw sięgnie po niego? Szkoda tylko, że Jacek chyba przegapił moment, w którym mógł sam zrezygnować i wszystko odbyłoby się w zupełnie innych okolicznościach. Teraz wypada nam trzymać jedynie kciuki za jego następcę - imiennika. Bo sytuacja jest naprawdę poważna.
Muzeum Sportu Żużlowego w Toruniu czyli połączenie pasji historycznej i sportowej: